Recenzja filmu

Lincoln (2012)
Steven Spielberg
Daniel Day-Lewis
Sally Field

Bajarz Abraham i jego historia

To, że w końcu któryś ze znanych reżyserów zechce nakręcić obraz typowo pod Oscary, tworząc film o 16. prezydencie Stanów Zjednoczonych Ameryki, było nieuniknione. Zwłaszcza po sukcesie "Jak
To, że w końcu któryś ze znanych reżyserów zechce nakręcić obraz typowo pod Oscary, tworząc film o 16. prezydencie Stanów Zjednoczonych Ameryki, było nieuniknione. Zwłaszcza po sukcesie "Jak zostać królem" w 2011 roku, który to otrzymał aż 12 nominacji w tym 4 wygrane w najważniejszych kategoriach. Mamy jednak szczęście, że zabrał się za ten kawał roboty nie kto inny, jak sam Steven Spielberg. I mimo że tematyka oryginalnością nie powala, ponieważ filmów, seriali i animacji o Abrahamie Lincolnie mamy od groma, tak ten obraz jest wyjątkowy i wręcz monumentalny. Śmiało można rzec nawet, że zapisze się na łamach kinematograficznej historii wielkimi literami, tak jak uczynił to tytułowy bohater filmu na kartach historii Stanów Zjednoczonych.

Film rozpoczyna się w styczniu 1865 roku, przypomnieniem przemowy gettysburskiej, która to rozbrzmiewa w walczących żołnierzach podczas wojny secesyjnej. Właśnie w tych trudnych chwilach dla amerykańskiego narodu, prezydent Abraham Lincoln oferuje swą pomoc. Chce jednak upiec dwie pieczenie na jednym ogniu. Nie tylko zakończyć bezsensowny rozlew krwi i połączyć państwa Unii i Konfederacji, ale także znieść niewolnictwo i wprowadzić prawo wyborcze dla czarnoskórych obywateli. Film skupia się więc głównie na trudzie wprowadzenia do życia XIII Poprawki do Konstytucji Stanów Zjednoczonych oraz na relacjach prezydenta Lincolna z jego najbliższym otoczeniem.

Film jest obrazem idealnym. Muzyka legendarnego już Johna Williamsa nadaje tempo i powoduje u nas zamierzone przez reżysera reakcje, zdjęcia Janusza Kamińskiego ukazują wszystko to, co winno znaleźć się w danej scenie, bez zbędnych przeskoków, a scenografia i kostiumy dosłownie przenoszą nas w czasy XIX wiecznych Stanów Zjednoczonych. To te mniejsze zalety obrazu. Prawdziwe perły to trzy role. Po pierwsze tytułowy bohater, bajarz Lincoln grany przez Daniela Day-Lewisa. Ten znakomity aktor stworzył taką kreacje, która na pewno zostanie wykładana na studiach aktorskich w kategorii "prawdziwy talent". Wujek Oscar gwarantowany, a byłby to już trzeci rodzinny zjazd. Kolejnym zaskoczeniem jest rola Sally Field, jako odrobinę psychicznie chorej pani Lincoln. Starcie tego małżeństwa w jednej z lepszych scen powoduje nienaturalne skurcze mięśni. I w końcu Tommy Lee Jones, republikanin z niewiarygodnie ciętymi ripostami, który za pomocą jedynie słów, może wbić swojego wroga głęboko w ziemię.

Jeśli ktoś nie zna się na polityce, lub nie przepada za rzetelną historią (czego moim zdaniem brakowało we wspomnianym wcześniej "Jak zostać królem" czy "Żelaznej Damie") nie powinien wybierać się do kina. No, ewentualnie jeśli lubi głęboko spać, zasypany po kolana popcornem. Jeśli z kolei lubicie ambitne i konkretne, pełne sztuki kino – serdecznie polecam. I jeśli waszym zdaniem ostatnim udanym filmem Spielberga było "Monachium", tak teraz macie szansę znów spojrzeć na efekt prawdziwego rzemiosła filmowego.
1 10
Moja ocena:
9
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Abraham Lincoln, szesnasty prezydent Stanów Zjednoczonych, fascynuje nie od dziś. Urodził się w biednej,... czytaj więcej
Steven Spielberg do filmu o szesnastym prezydencie USA Abrahamie Lincolnie zbierał materiały dwanaście... czytaj więcej
W zamierzonym na Nagrodę Akademii filmie Spielberga, Abraham Lincoln jest chodzącym monumentem. Zadumany,... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones