Znacie trylogię "Feast"? Nie? Szczęściarze... Gwoli objaśnienia – są to survival horrory, w których atakowani przez krwiożercze bestie bohaterowie-egoiści mają się wzajemnie w jeszcze
Znacie trylogię "Feast"? Nie? Szczęściarze... Gwoli objaśnienia – są to survival horrory, w których atakowani przez krwiożercze bestie bohaterowie-egoiści mają się wzajemnie w jeszcze głębszym poważaniu niż mają ich widzowie. Cała seria to biblia puszczania gazów, wymiotowania, wypróżniania się na innych, międzygatunkowej kopulacji i wstrętnej, lepkiej śmierci. Z niesławnej trylogii najbardziej znienawidzona jest pozycja numer dwa – "Feast II: Sloppy Seconds".
Otóż pierwszy "Feast" był pełnym wigoru, wcale niegłupim horrorem komediowym, bez większych niepowodzeń żonglującym motywami, które wsławiły takie tytuły jak "Od zmierzchu do świtu" czy "Wstrząsy". W warstwie formalnej reżyserski debiut Johna Gulagera nie zaskakiwał i trzymał swoje smaczki na wodzy, ani razu nie dając ponieść się przypływom świetności – w ten sposób zapracował na tytuł obrazu niezłego i przyjemnego. Sequel, choć zaplanowany jako równie lekka i ciesząca igraszka, swoją widownię raczej zawiódł i zniesmaczył.
"Feast II", czy też "Krwawa uczta 2: Powrót bestii", nie oferuje żartów z wyższej półki i brawurowego humoru, które z prequelu uczyniły przewrotną komedię absurdu. Nadanie bohaterom oschłych pseudonimów i zabawa "narratorów" w prorokowanie ich śmierci nie pobudzają już uśmiechu na twarzy. Same postaci autorstwa Marcusa Dunstana i Patricka Meltona, choć fantazyjne i absorbujące, grają na nerwach jeszcze bardziej niż ich poprzednicy z pierwszej części trylogii. Dołóżmy do tego zestawu jeszcze liche efekty specjalne oraz aktorów rodem z teatru amatorskiego, by otrzymać poważne filmowe rozczarowanie.
Pozytywnych stron "Feast II" jest niewiele, a i tak przysłaniają je antagonistyczne odchody. Podobnie jak w przypadku prequelu, mocną stroną filmu są konkretne, soczyste dialogi. Nawet jeśli "Krwawa uczta 2" nie jest najbardziej niecenzuralnym obrazem w dziejach kina, Quentin Tarantino powinien mieć się na baczności. Gang zadziornych motocyklistek, dowodzony przez mściwą heroinę o ksywce Biker Queen, to również ważny atut filmu Gulagera. Najlepiej na tle stuminutowej parady obrzydliwości wypada scena towarzysząca napisom końcowym. Potencjalnie nieżywa bohaterka podnosi się z kałuży posoki, którą ulała na naszych oczach, lądując twarzą na asfalt po uderzeniu metalowego przedmiotu. Ujęcie pokazuje właśnie – od spodu – wkomponowaną w jezdnię twarz dziewczyny, a my podziwiamy zalewającą ekran czerwoną farbę, w której z czasem pojawia się spacerująca właśnie błogo mrówka. Ta pomysłowa i zgrabnie wykonana scena to najlepszy moment "Powrotu bestii". Musi to o czymś świadczyć...
Chociażby o tym, że "Feast II" ani ziębi, ani grzeje. Jako film jest przeciętny w swojej przeciętności, jako sequel – zawodzi srogo. "Sloppy Seconds" to kontynuacja, której nie spowije nić kultu, i która popadnie w obskurność. Strata czasu.