Recenzja wyd. DVD filmu

Step Up - Taniec zmysłów (2006)
Anne Fletcher
Channing Tatum
Jenna Dewan

Z miłości do tańca

"Step Up" w 2006 roku na nowo zapoczątkował modę na filmy taneczne, otwierając tym samym - wciąż kontynuowany, niestety - cykl przedstawiający popisy tancerzy z "dwóch różnych światów",
"Step Up" w 2006 roku na nowo zapoczątkował modę na filmy taneczne, otwierając tym samym - wciąż kontynuowany, niestety - cykl przedstawiający popisy tancerzy z "dwóch różnych światów", koniecznie z wątkiem tragicznej przez ten podział miłości dwojga głównych bohaterów. Schemat ten znany jest od dawna, a tytuł sztandarowego przedstawiciela tego specyficznego filmowego podgatunku bez wątpienia należy przyznać "Dirty Dancing", czy też jak kto woli - "Wirującemu seksowi" (tak, zdaję sobie sprawę, że nikt go wcale nie woli, warto jednak przytoczyć ten tytuł - grzechem byłoby nieoddanie hołdu trendowi krytykowania tłumaczeń naszych rodzimych dystrybutorów). Przy okazji "Step Up" także rozstał wzbogacony o piękny podtytuł: Taniec zmysłów. Sensu w nim szukać próżno, ale brzmi ładnie, prawda?

Fabuła "Step Up" wcale nie sili się na odejście od przedstawionego przeze mnie schematu. Jest On, Tyler (Channing Tatum) pochodzący z nizin społecznych chłopak, którego my nazwalibyśmy "dresem" i jest Ona, Nora (Jenna Dewan) - tancerka jazzowa i uczennica prestiżowej szkoły, która skupia się na rozwijaniu talentów podopiecznych uzdolnionych w różnych dziedzinach sztuki. Poznają się, kiedy Tyler, zniszczywszy uprzednio szkolne mienie, zostaje zmuszony przez sąd do pracy woźnego we wspomnianej placówce. Okazuje się, że kryje się w nim wielki talent taneczny, który wykorzystuje Nora, gdy jej partner łamie nogę. I tak zaczyna się gorące uczucie, jakie zdarza się tylko w hollywoodzkich filmach.

Tak, to wszystko takie oklepane. A jednak jest za co pochwalić ten film - posiada on duszę, której nie mają inne taneczne produkcje powstałe w czasie wciąż trwającego boomu na te czysto rozrywkowe produkcje ("Step Up 2", "Step Up 3D", rodzime "Kochaj i tańcz", remake "Fame" itd.). O co dokładnie mi chodzi? Odnosi się wrażenie, że został on stworzony jako romans, a nie film muzyczny. Aktorzy nie są robotami, których jedyną funkcją są taneczne pląsy i zabawianie oczu widza. Między odtwórcami głównych ról istnieje chemia, która sama napędza fabułę, dzięki czemu nie ma wrażenia sztuczności historii, ani tego, że została spreparowana jedynie, by pokazać taneczne akrobacje. Można by ten film podciągnąć pod gatunek dramatu obyczajowego, a już ten fakt wyróżnia go z tłumu. I co z tego, że Channing Tatum to aktor, mówiąc delikatnie, mało uzdolniony, a gra reszty ekipy jest co najwyżej poprawna? Tyler i tak zdobywa naszą sympatię, dzięki okazaniu się chłopakiem wrażliwym i uczuciowym, mimo swojego wyglądu tępego mięśniaka. Podobnie jak Nora, która - mimo początkowego snobizmu i zdystansowania - otwiera się na znajomość z młodym buntownikiem i wspiera go w próbie wyrwania się z szarego środowiska.

Między Tatumem a Dewan aż iskrzy na ekranie, nie dziwi więc fakt, że od powstania filmu są parą (nawet niedawno zalegalizowali swój związek). A co zaskakuje? Że z tej dwójki to właśnie Tatum robi karierę. W Hollywood aż roi się od przystojniaków, którzy posiadają choć krztynę talentu, dlaczego więc będąc "drewnem" wciąż dostaje coraz to lepsze, ambitniejsze propozycje? Jego żona natomiast pozostała przy komedyjkach i horrorach klasy B. Życie, jak widać, potrafi być niesprawiedliwe - zwłaszcza w Fabryce Snów.

Istnieje jeszcze jeden plus filmu, szczególnie ważny dla tego gatunku filmowego - strona techniczna. Muzyka i ciepłe kolorystycznie zdjęcia zasługują na szczególną uwagę, ponieważ tworzą klimat filmu, który znowu wyróżnia "Step Up" od konkurencji. Piosenki z gatunków takich jak hip-hop, r'n'b czy nawet muzyka klasyczna (świetny motyw z "Koncertu na obój i orkiestrę" Marcellego) doskonale komponują się z choreografią, której autorką jest sama reżyserka Anne Fletcher, a finałowy występ robi wielkie wrażenie. Mimo pewnej "epickości" (wielka widownia, duża grupa tancerzy, oświetlenie) wydaje się on jednak wciąż kameralny. To samo wrażenie odniosłam podczas oglądania reszty scen. Próżno w nich szukać masy ludzi, kakofonii dźwięków. Film jest elegancki i stonowany.

Jeśli miałabym obejrzeć jakikolwiek film taneczny, wybrałabym, ku mojemu własnemu zdziwieniu, właśnie ten. I wcale nie dlatego, że jest najlepszy, ale dlatego, że rozpiera go energia, której jednocześnie nie ma za dużo i nie jest natarczywa. Żaden element techniczny może nie oszałamia, jednak wszystkie dobrze sprawują swoją funkcję, którą przecież jest czysta rozrywka. Wyreżyserowany z miłością (wszak Fletcher sama była tancerką), lecz oparty na słabym scenariuszu "Taniec zmysłów" nie jest może najambitniejszym filmem na świecie, ale robi takie wrażenie w porównaniu do zalewu reszty produkcji o tej samej tematyce, które nawet nie próbują udawać, że posiadają jakąkolwiek fabułę. Więc jeśli ma się ochotę na muzyczno-taneczną produkcję, która przy okazji naiwnie pokrzepia (marzenia się spełniają, wystarczy jedynie chcieć o nie walczyć!), polecam "Step Up" z czystym sercem.  
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
"Step Up" to film, który nie wymaga od widza zbyt wiele, jest to produkcja typowo rozrywkowa, nastawiona... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones