Recenzja wyd. DVD filmu

W samo południe (1952)
Fred Zinnemann
Gary Cooper
Thomas Mitchell

Miasto tchórzy

Powstałe w 1952 roku "W samo południe" jest być może najbardziej znanym amerykańskim westernem wszech czasów. Postać Willa Kane’a, szeryfa opuszczonego przez przyjaciół w najważniejszym dniu jego
Powstałe w 1952 roku "W samo południe" jest być może najbardziej znanym amerykańskim westernem wszech czasów. Postać Willa Kane’a, szeryfa opuszczonego przez przyjaciół w najważniejszym dniu jego życia, stała się ikoną kina. Niestety, przynajmniej w Polsce, film jest często nierozumiany i traktowany jako kiczowaty western z mało efektownym zakończeniem. A szkoda, bo swego czasu obraz Freda Zinnemanna narobił niezłego zamieszania w Hollywood, przenosząc klasyczny gatunek filmowy na nowy poziom.

Film nie zaczyna się niczym niezwykłym. Cieszący się dużym szacunkiem mieszkańców Will Kane (Gary Cooper), szeryf miasta Haydeville, zamierza ściągnąć blaszaną gwiazdę i wraz ze świeżo poślubioną Amy (Grace Kelly) rozpocząć nowe życie. Niestety w tym właśnie dniu do Haydeville dociera wiadomość o przyjeździe Franka Millera (Ian MacDonald) i jego bandy. Miller został kiedyś schwytany przez Kane’a i skazany za morderstwo. Teraz jednak, wypuszczony z więzienia, zamierza przyjechać do miasta południowym pociągiem i zemścić się na ludziach odpowiedzialnych za jego odsiadkę. Will, który początkowo zamierza uciekać wraz z żoną, zmienia zdanie i szuka w mieście zastępców, którzy w samo południe pomogą mu rozprawić się z bandytą.

Szkopuł w tym właśnie, że poszukiwania szeryfa są bezowocne i wszyscy jego "przyjaciele" chowają głowy w piasek. Sędzia, który niegdyś skazał Franka Millera na powieszenie, przed ucieczką opowiada Kane’owi pewną historię. W V wieku p.n.e. ateńczycy cierpieli pod jarzmem tyrana. Wygnali go z miasta. Lecz kiedy po latach człowiek ten powrócił do Aten na czele wielkiej armii, ci sami mieszkańcy przyjęli go z otwartymi ramionami i bezczynnie patrzyli, jak zabija członków ich rządu. I ta historia, opowiedziana już na początku filmu, jest w zasadzie opowieścią o mieszkańcach Haydeville, którzy w obliczu zagrożenia stchórzą i będą gotowi patrzeć z boku na śmierć jedynego człowieka, który zamierzał im pomóc. W tym tkwi cała dramaturgia filmu. Willa, który ma tylko godzinę na znalezienie sobie pomocników, szuka wszędzie. Przychodzi do saloonu, gdzie siedzą ludzie niegdyś pomagający mu rozbić bandę Millera, idzie nawet do kościoła, symbolizującego przecież bezpieczeństwa. I wszędzie słyszy tylko wymówki, mniej lub bardziej racjonalne, ale wszystkie równie fałszywe. Widać bowiem, że wszystkimi kieruje paraliżujący strach, tchórzostwo. I gdy jest już za pięć dwunasta, w najpiękniejszym moim zdaniem ujęciu filmu, widzimy bezradnego szeryfa stojącego na środku opustoszałej ulicy, i oddalającą się od niego kamerę, która potęguje jeszcze poczucie tej samotności. Widzimy człowieka, którego w decydującym momencie opuszcza nawet żona, i to w dniu ślubu.

Jak na ironię, to właśnie Kane okazuje się w tym filmie największym frajerem, którego cechuje dziecinna wręcz naiwność. Widzimy, jak jego niezachwiana wiara w przyjaźń i lojalność szybko topnieje, i pozostawia po sobie tylko gorycz i rozczarowanie. W tym sensie można powiedzieć, że film rozpoczyna się jak klasyczny western Johna Forda (patrz: "Miasto bezprawia"), a kończy jak rasowy antywestern lat 70. z rewizjonistyczną wizją Dzikiego Zachodu. I w tym względzie niezwykle ważna jest ostatnia scena, kiedy Kane zrzuca na ziemię gwiazdę szeryfa, będąc jakby rozczarowany wizją Zachodu, którą zobaczył, a którą ta gwiazda symbolizuje.

Fred Zinnemann, reżyser filmu, nie miał nigdy wcześniej do czynienia westernem. Jednak "W samo południe" tak naprawdę wykorzystuje tylko konstrukcję westernu, aby opowiedzieć historię o wiele głębszą, aktualną nie tylko w ówczesnych realiach politycznych, ale również dzisiaj. Film był swego czasu świadomą i niezwykle otwartą nagonką na działalność komisji McCarthy’ego, czego skutkiem było zresztą umieszczenie na czarnej liście scenarzysty Carla Foremana (w wyniku czego opuścił on Stany Zjednoczone). Polityczna, "nie amerykańska" wymowa filmu przyczyniła się też do jego porażki na oscarowej gali, gdzie nie otrzymał nagrody ani za najlepszy film, ani za reżyserię, ani za scenariusz. "W samo południe" po latach okazuje się jednak filmem ponadczasowym, którego uniwersalna historia streszcza się dziś w oczywistej, ale jakże prawdziwej sentencji: jeśli umiesz liczyć, licz na siebie.

Na koniec nie mógłbym odmówić sobie co najmniej kilku prostych pochwał w kierunku twórców. Dzieło Zinnemanna okraszone jest genialnymi zdjęciami w wykonaniu Floyda Crosby’ego (Złoty Glob) i piękną muzyką Dimitriego Tiomkina (Oscar), a także słynną balladą w wykonaniu Texa Rittera (również Oscar), która niejako pełni w filmie rolę narratora. Ponadto nie sposób nie docenić mistrzowskiego montażu, który stopniuje napięcie i w najważniejszych momentach doprowadza je do zenitu. A na pierwszy plan i tak wysuwa się Gary Cooper, którego nikt nie mógłby w tej roli zastąpić. I chyba brakuje mi już superlatyw, żeby w pełni docenić jego skądinąd oszczędną grę. Myślę, że te słowa mogą posłużyć za moją rekomendację tego filmu, która jest zresztą niepotrzebna, bo "W samo południe" po prostu trzeba obejrzeć.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Wybitne dzieło Freda Zinnemanna, przez wielu uważane za najlepszy western w dziejach kina i... czytaj więcej
Z czym obecnie kojarzy się gatunek filmowy znany jako western? Przede wszystkim z klasykami amerykańskimi... czytaj więcej
Film ten jest przez wielu uważany za jeden z najlepszych westernów w dziejach, choć typowym filmem o... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones