Każdy z nas na pewno kojarzy czołowe produkcje brytyjskiej kinematografii. Pytanie jednak brzmi, ilu fanów ma niskobudżetowe, gangstersko-chuligańskie kino klasy B? Zapewne nie za wielu, jednakże ta garstka to najwyraźniej oddani wyznawcy, skoro tego typu filmów z roku na rok przybywa. Można je łatwo rozpoznać po charakterystycznej bezkompromisowości i brutalności. Właśnie ten unikalny styl zauważył Nick Nevern i postanowił nagiąć go do granic możliwości, tworząc pastisz angielskich filmów kibolskich.
Co ciekawe, Nevern, reżyser, scenarzysta i gwiazda "The Hooligan Factory", niedawno zagrał główną rolę w pseudokibicowskiej trylogii "White Collar Hooligan", a także kilku innych pomniejszych filmach pasujących do parodiowanego tu nurtu. Być może ten przesyt ostrej gangsterki i pozornej prawilności sprawił, że Nevern musiał odreagować wiecznie zakładaną maskę twardziela, ukazując w krzywym zwierciadle nie tylko swój wcześniejszy dorobek, ale przede wszystkim filmografię Nicka Love, trylogię "Green Street" oraz kultowe "Rise of the Footsoldier".
Znacie te tytuły i nazwiska? A kto wyłapie niuanse sceny, w której Craig Fairbrass wraz z Tamerem Hassanem dokonują w ciemnym lesie masakry na pasażerach Range Rovera, przy czym ten drugi morduje nawet postać graną przez Danny'ego Dyera? W taki właśnie epicki sposób rozpoczyna się "The Hooligan Factory", gdzie wbrew pozorom najlepszym żartem nie jest fakt wyboru złego samochodu, a wspomniane wyżej niuanse związane z obsadą czy nawiązaniami do scen z filmów, które w naszym kraju często nie trafiły nawet na rynek dvd.
Fabuła łączy wszystkie najpopularniejsze motywy z "The Firm" oraz "Rise of the Footsoldier", mamy młodego zapaleńca (Jason Maza), który szuka celu swojej egzystencji i odnajduje wzór do naśladowania w doświadczonym przez życie liderze lokalnej grupy kiboli (Nick Nevern), mającym zamiar przywrócić dawną chwałę swojej ekipie i zjednoczyć wszystkich brytyjskich chuliganów przeciwko zagranicznemu przeciwnikowi.
Po kilku scenach nikt jednak nie będzie śledził historii. Miłośnicy gatunku zaczną zastanawiać się, do którego filmu nawiązuje dana scena, a całej reszcie jedynie opadnie szczęka na widok żartów, które bez wspomnienia odwołań jawią się jako wybitnie prostackie i mało śmieszne. Trochę szkoda tej hermetyczności, gdyż aktorzy spisali się bardzo dobrze pozostając wyraźnym i jednocześnie nie przesadzając z szarżowaniem na ekranie. Użyta w filmie gwara, to czysta poezja, a muzyka jest na tyle dobra, że żaden "poważny" film by się jej nie powstydził. Także jak na porządny europejski film przystało, będzie zarówno przemoc, jak i piękne kobiece piersi, stąd komediowy charakter obrazu w żaden sposób nie przysłania tego wszystkiego, za co kochane jest parodiowany tu typ kina.