Recenzja filmu

Helikopter w ogniu (2001)
Ridley Scott
Josh Hartnett
Ewan McGregor

Prawdziwa wojna

W 1993 roku elitarne jednostki wojskowe Delta Force i Rangers wylądowały w Somalii. Stu sześćdziesięciu żołnierzy miało wziąć udział w trwającej niespełna godzinę operacji porwania dwóch
W 1993 roku elitarne jednostki wojskowe Delta Force i Rangers wylądowały w Somalii. Stu sześćdziesięciu żołnierzy miało wziąć udział w trwającej niespełna godzinę operacji porwania dwóch poruczników. Miał to być jeden z etapów pokojowej misji ONZ mającej na celu zakończenie wojny domowej trwającej w Somalii, w wyniku której w kraju panowały głód i śmierć. Pomimo najnowocześniejszego sprzętu, jakim dysponowały siły zbrojne USA, plan się nie powiódł, a standardowa operacja zamieniła się w kilkunastogodzinną bitwę. Zginęło w niej dziewiętnastu amerykańskich żołnierzy, niemal stu zostało rannych. Mogadisz stał się pełną wrogów pułapką – za broń chwyciły nawet kobiety i dzieci. Wszystko zaczęło się od zestrzelenia przez Somalijczyków dwóch helikopterów Black Hawk. Opromieniony sławą po "Gladiatorze" sir Ridley Scott po roku przerwy podjął się nakręcenia zgoła innego filmu. Temat był dość trudny i jak na produkcję amerykańską niezbyt chlubny, gdyż misja w Somalii do dzisiaj jest uważana za jedną z największych porażek wojsk USA. Niepowodzenie tej prostej z założenia akcji wynikało po części z niedocenienia przeciwnika, jednak głównie z niedopracowanego planu działania. Wielu wyższych rangą wojskowych podało się do dymisji po tym blamażu. Chwała dla Scotta, że nie omijał ani nie próbował żadnych faktów koloryzować. Między innymi dzięki temu powstało dzieło niezwykle prawdziwie, odwzorowujące realia wojenne. W oddziale nie ma miejsca dla Johna Rambo strzelającego z dwóch karabinów naraz, żołnierze nie są mitologizowanymi herosami, lecz zwykłymi ludźmi z krwi i kości, którzy mimo twardej powłoki mają także chwile lęku i słabości.. Tym jednak, co najbardziej wyróżnia "Helikopter w ogniu" na tle innych tego typu produkcji, to ogromny nacisk na zachowanie realizmu w strukturach wojennych. Marines to nie skonstruowana na zasadzie różnych charakterów grupa, lecz spójna, świetnie zorganizowana całość, w której każdy pełni określoną funkcję. Wśród nich na próżno szukać jakiś indywidualności, stanowią jedną drużynę, są bohaterem zbiorowym tej opowieści, wzajemnie ubezpieczającym się i walczącym o życie. Gdy upada jedna gałąź, całe drzewo to odczuwa, śmierć to nic poza bólem i cierpieniem, nie ma w niej nic gloryfikującego. Na wojnie nie myśli się o odznaczeniach, honorach i pośmiertnej pamięci. Życie uchodzi z ciebie w jakimś na wpół zburzonym budynku w brudzie i pyle. Zniwelowany został także kontrast między Amerykanami a Somalijczykami typu: "Ja, dobry żołnierz USA, przyjechałem do ciebie mały, ciemny człowieczku z kraju trzeciego świata, aby zaprowadzić porządek". Nikt nie jest traktowany tutaj z góry, oba narody zostały pokazane przez pryzmat sytuacji, w jakiej się znalazły. Marines przybyli w celu zlikwidowania człowieka będącego zagrożeniem dla pokoju na świecie, natomiast mieszkańcy Mogadiszu bronili własnej ziemi i własnych racji przed ludźmi, którzy w nieznanym dla nich celu wkroczyli na ich teren. Na tym właśnie polega reżyserskie wyczucie i intuicja Scotta, który tym filmem uczcił ludzi, którzy oddali życie w interesie własnego kraju, bez zbędnego patosu i sentymentalizmu. Nawet tak wpływowy producent jak Jerry Bruckheimer, słynący zresztą ze swojego "wspomagania" filmów w celu osiągnięcia przez nie szczytów box office'ów, nie miał nic do powiedzenia przy ściśle określonej wizji krewkiego na planie Anglika. "Black Hawk Down" to także przykład na to, jak poszczególne elementy sztuki filmowej współgrają ze sobą tworząc spójną całość. Dzięki genialnym, chropowatym, tonącym w ciemnej zieleni zdjęciom Sławomira Idziaka i perfekcyjnie zmontowanym dźwięku udało się wykreować na ekranie niemal reportażową relację z miejsca walki. Ridley Scott ukazał prawdziwe oblicze wojny, w której setki kul świszczą nad głową, a gdy jedna z nich spotka swoje przeznaczenie, czuje się jej ból. Ból zarówno pojedynczego żołnierza, jak i całego oddziału.
1 10
Moja ocena:
9
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Niecały miesiąc po zamachu na WTC miała premierę kolejna produkcja Ridleya Scotta. Twórca opromieniony w... czytaj więcej
To miał być szybki nalot. Nie więcej niż pół godziny na wejście do budynku, pojmanie celów i powrót do... czytaj więcej
Inny wymiar wojny, choć tak naprawdę nie była to wojna. Zanim zetknąłem się z filmem, uświadomiłem... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones