Recenzja filmu

Wyścig z czasem (2003)
Carl Franklin
Denzel Washington
Eva Mendes

Wyścig z Denzelem

Gdyby "Wyścig z czasem" powstał pół wieku wcześniej, mógłby śmiało konkurować z czarnymi kryminałami z Humphreyem Bogartem w roli głównej. Teraz może wydawać się trochę nieświeży i mało
Gdyby "Wyścig z czasem" powstał pół wieku wcześniej, mógłby śmiało konkurować z czarnymi kryminałami z Humphreyem Bogartem w roli głównej. Teraz może wydawać się trochę nieświeży i mało oryginalny, tak jak sam jego tytuł. Mimo że poszczególne składniki - jak zachody słońca na tle palm, kobieta fatalna czy wrabiany glina - przemiędlone zostały przez przemysł filmowy na sto różnych sposobów, ten film się ogląda. I to z przyjemnością. Jest to głównie zasługa Denzela Washingtona, który po raz kolejny pokazuje, że nie na darmo trzyma w domu dwie statuetki Oscara. Kiedy trzeba, rozbraja nasze serca czułością, by błyskawicznie zmienić się w twardziela, bez wahania rozwalającego głowy tym, którzy na to zasłużyli. Ckliwy z początku, głupiutki na końcu, "Wyścig z czasem" ma jednak w tak zwanym międzyczasie kilka dobrych momentów i trzymających w napięciu scen. Cała środkowa sekwencja filmu jest jak bomba zegarowa, odliczająca beznamiętnie minuty do nieuchronnego końca. Nieuchronnego, bo los policjanta-defraudanta wydaje się przypieczętowany i na nic się zdają jego paniczne zabiegi. Washington genialnie oddaje rosnące napięcie osaczonej ofiary, przyskrzynionej, o ironio losu, w swoim biurze. Oficer Whitlock, ofiara swoich chuci i naiwności, desperacko walczy, by zawsze być o pół kroku na przód w śledztwie prowadzonym przez swoją eks. Nerwowo usuwa swój numeru telefonu z billingu kochanki, niby przypadkowo odłącza faks, wybiera numer telefonu, zanim zrobi to była żona - Matt nie ma ani chwili do stracenia. Cała ta biurowa robota pokazana jest mistrzowsko, podgrzewa atmosferę bardziej niż niejedna strzelanina. Nastrój niestety pryska w finale, gdzie sprawy wymykają się reżyserowi spod kontroli i zamiast sensownego zakończenia dostajemy bezsensowny happy end. Było kiedyś takie teatralne powiedzenie, że strzelba z pierwszego aktu zawsze wystrzela w trzecim. W "Wyścigu z czasem" strzelbą jest GPS, bez którego poszczególne wątki nie splotłyby się w zgrabną całość. Jednak rozwiązywanie zagadki kryminalnej przy pomocy elektronicznego gadżetu jest totalnym pójściem na łatwiznę. Podobnie jak końcowe pojednanie rozwiedzionych małżonków - ale cóż, ciało kochanki zimne i sztywne, a supersamiec inspektor Whitlock nie może przecież obejść się bez kobiety.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
"Jak rozwikłasz sprawę morderstwa, gdy dowody zbrodni wskazują na Ciebie?" brzmi hasło promocyjne... czytaj więcej
Marcin Kamiński

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones