Recenzja filmu

Sugar Man (2012)
Malik Bendjelloul
Stephen 'Sugar' Segerman
Craig Bartholomew Strydom

Thanks for keeping me alive

Nieczęsto zdarza mi się obejrzeć naprawdę dobry film dokumentalny. Przez "naprawdę dobry" rozumiem nie ciekawą tematykę, a poruszające emocje. Co prawda trafiam na dokumenty, które szokują swoim
Nieczęsto zdarza mi się obejrzeć naprawdę dobry film dokumentalny. Przez "naprawdę dobry" rozumiem nie ciekawą tematykę, a poruszające emocje. Co prawda trafiam na dokumenty, które szokują swoim przekazem, a fakty w nich zawarte czasem aż kłują w oczy. Ale obejrzenie dokumentu, który potrafi zaskoczyć, sprawić, że zaczyna się wierzyć w nadzieję, to coś naprawdę sporadycznego. Dlatego warto to docenić i spróbować przenieść się myślami w jakiś lepszy, może nieco wyidealizowany tą nadzieją, świat.



"Sugar Man" to jednak nie tylko film o nadziei, to film o życiu, jego niesprawiedliwości i dopiero później o spełnieniu marzeń. Może nieco zbyt późnym, ale zawsze. Jest to dokument o zapomnianym artyście, niedocenionym głosie, świetnym twórcy tekstów, o prawdziwym człowieku. Sixto Díaz Rodríguez, bo o nim jest właśnie ten film, to artysta, którego głos porównywany był do Boba Dylana, a obecnie nawet stawiany ponad nim. Wielu z Was zna go w zasadzie głównie jako autora dwóch przebojów "Sugar Man" i "I wonder". I to właśnie jego cała tragedia. Na siłę zapomniany geniusz, wykopany z przemysłu muzycznego, uśmiercony i pogrzebany. Ale nie wszędzie. Muzyka Rodrigueza żyje w RPA. Słuchany potajemnie, na przekór władzom, dający siłę i nadzieję całemu niemal narodowi. Popularnością przebija tam nawet Presleya. Fani znają tylko jego głos, nic o nim nie wiedzą. I to naprawdę NIC. Jest dla nich tragicznie zmarłym, legendarnym głosem.

Dokument składa się z trzech części. Pierwsza – opowiada o jego wczesnej twórczości, zakończonej końcem kariery, która nigdy nie miała szansy rozbłysnąć. Druga – pokazuje życie Legendy (przez duże L) na drugim końcu świata, w odizolowanym RPA. Jest ona zarazem próbą odnalezienia jakiegokolwiek śladu człowieka, którego głos zna cały naród. Człowieka, który żyje dla nich tylko we własnych piosenkach. I wreszcie trzecia część – ukazuje odnalezienie Rodrigueza. Żywego, realnego człowieka. Artysta zupełnie zapomniany w USA, wiodący życie prostego robotnika dostaje życiową szansę. Zaproszony do RPA zgadza się na koncert. Zaskoczony, nie wie nic o własnej popularności. Zarówno on, jak i jego córki, udając się na południe Afryki, nie mają pojęcia o tym, co ich czeka. Mimo zapewnień telefonicznych nie liczą na wiele. Nie zdają sobie sprawy, kim artysta tam jest. Nie wiedzą, że fani będą zaskoczeni pojawieniem się legendy bardziej może nawet niż on sam własnym scenicznym zmartwychwstaniem.  Legenda żyje – i to dosłownie.



Malik Bendjelloul buduje napięcie w tym dokumencie w sposób, który dla wielu twórców filmów fabularnych będzie niestety nieosiągalny. Narracja i kompozycja filmu były dla mnie jak powiew morskiej bryzy. Znajomy, długo wyczekiwany moment, który pozwala zatracić się podczas oglądania. To naprawdę niezwykłe, zwłaszcza w tego typu filmie. Do tego muzyka Sixto – miód na moje uszy. Niektórym brakuje wyjaśnienia wątku zapomnienia artysty w rodzinnym kraju, tego, jak doszło do wymazania go przez firmy fonograficzne. Ale to nie jest film oskarżycielski, to film niosący nadzieję, skupiający się na odkryciu czegoś, co zdawałoby się nie istnieje. Scenariusz napisany przez życie jest sam w sobie tak niewiarygodny, że sprawia wrażenie wymyślonego i dopracowanego ze szczegółami. Oscar za najlepszy pełnometrażowy film dokumentalny w roku 2013 jak najbardziej zasłużony. O ile często nie zgadzam się z decyzjami o przyznaniu tej najbardziej prestiżowej nagrody, tutaj uwag brak. Film został także uhonorowany wieloma innymi nagrodami w różnych kategoriach – to dobitnie świadczy o sukcesie tego dokumentu.



"Sugar Mana" oglądałem tak, jak się ogląda film fabularny, nie dokument (no, może nie na samym jego początku). Historia o męskim Kopciuszku, który na sukces musiał czekać niemal 30 lat zrobiła na mnie wrażenie. Rodriguez, który w 1998 zagrał swój pierwszy koncert w RPA, po wielominutowej owacji po wejściu na scenę (kiedy wreszcie został dopuszczony do głosu) podziękował fanom słowami zawartymi w tytule niniejszej recenzji: "Dzięki za utrzymanie mnie przy życiu". Są to piękne słowa, zwłaszcza że spora część publiczności urodziła się już po wydaniu ostatniego albumu artysty w USA, a dla wszystkich tam był zmartwychwstałą Legendą. Jeśli lubicie być prowadzeni przez film za pomocą gry na emocjach, czekacie na odkrycia i wreszcie (chyba najważniejsze) macie wrażliwy słuch – to jest to film dla Was. Ja się na nim nie zawiodłem i mam nadzieję, że i Wy docenicie tę fascynującą podróż przez życie.
1 10
Moja ocena:
10
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Nie czytajcie tej recenzji. Jeśli wiecie o tym filmie coś brzmiącego zachęcająco – idźcie do kina.... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones