Recenzja filmu

Iron Man 2 (2010)
Jon Favreau
Robert Downey Jr.
Gwyneth Paltrow

Półgębkiem o superbohaterze

"Iron Man 2"... Z powodu tego filmu obejrzałem rok temu na DVD jego pierwszą część. Impulsem nie były dobre recenzje IM, ani jego wysokie miejsce w rankingu Imdb.com. Obejrzałem ją właśnie ze
"Iron Man 2"... Z powodu tego filmu obejrzałem rok temu na DVD jego pierwszą część. Impulsem nie były dobre recenzje IM, ani jego wysokie miejsce w rankingu Imdb.com. Obejrzałem ją właśnie ze względu na kontynuację, a konkretniej: jej obsadę. Czyli mówiąc krócej: Scarlett Johansson, która poza posiadanymi umiejętnościami aktorskimi umie też dobrze wybrać scenariusz, czego dowodem jest jeden z najlepszych filmów romantycznych ostatnich lat: "Kobiety pragną bardziej", a na który nie zwróciłbym uwagi, gdyby nie Scarlett w jednej z głównych ról. Oczywistym jest więc, że obejrzenie jej kolejnego wyboru nie jest kwestią "czy", ale "kiedy". A że była to kontynuacja, musiałem najpierw obejrzeć część pierwszą. Wrażenia były jak najbardziej pozytywne – film miał swój styl, a dialogi obfitowały w dobry humor. Całość przyjemnie się oglądało, co mnie w pełni satysfakcjonowało. Pozostało już tylko czekać na kontynuację. Jego akcja zaczyna się w pół roku po zakończeniu pierwszej części.

Anthony Stark (Robert Downey Jr.) przyznał, że jest Iron Manem, stał się oficjalnie superbohaterem i, jak to określił, sprywatyzował pokój na świecie, zażegnując w pojedynkę wszystkie konflikty na Ziemi. Druga część zaczyna się w Rosji, ale by się dowiedzieć, dlaczego akurat tam, trzeba trochę poczekać – reżyser uznał, że przez dosyć długi czas widzowi wystarczy widok płaczącego Rosjanina (Mickey Rourke) gdzieś na zasypanej śniegiem Kamczatce. Póki co, ważniejsze jest to, że USA chce opatentować kombinezon Iron Mana, uzasadniając to dobrem publicznym.

Wystarczyło zaledwie kilka sekund, by się przekonać, że to nie będzie dobry film. Najbardziej nie strawiłem scenariusza. Pierwsza przemowa Starka na Expo – od powtarzania: "Tu nie chodzi o mnie" robi się po prostu nie dobrze. Następnie, jest rozprawa w Waszyngtonie – znowu mnóstwo lania wody, z wciskaniem kitu "chodzi nam tylko o dobro publiczne" na czele. W ogóle scenarzysta poświęcił na ten kit wiele czasu filmowego – wykręcają się tym enigmatycznym "dobrem" niemal wszyscy: od Starka, przez polityków, na Justinie Hammerze kończąc. Nie wiem, po co, skoro zaraz po takich deklaracjach były pokazywane ich prawdziwe intencje. Jedyne, co tym osiągnięto, to znudzenie widza. Ale ja, jako widz, miałem, co robić podczas seansu. Na przykład zastanawiałem się, jakim cudem Stark wziął udział w wyścigu Formuły 1? Rozumiem, skąd miał kasę, by przekonać różnych ludzi, by mu na to pozwolili – ale kiedy on się nauczył kierować pojazdem który, by wejść w zakręt,musi zwolnić do 300 km/h? I skąd Rosjanin wiedział, że akurat tam go zastanie, skoro decyzję o wzięciu udziału Stark podjął na sekundy przez rozpoczęciem? No i na koniec tej wyliczanki – jakim cudem Rourke przyjął na klatę rozpędzony samochód, który go dodatkowo wgniótł w bandę (i to kilkakrotnie?). To oczywiście nie są wszystkie dziury w scenariuszu – wymienić można jeszcze chorobę Starka. Otóż okazało się, że pierwiastek który napędza jego nowe serce, również zatruwa jego organizm – czyli coś, co go utrzymuje przy życiu, jednocześnie go powoli zabija. Na początku filmu stężenie toksyn w organizmie wynosi 19%, jednak pod koniec filmu osiąga blisko 100%. Więc jak to jest – w ciągu sześciu miesięcy osiągnięto zaledwie 19%, a w ciągu trzech dni, jakie obejmuje akcja filmu, wynik ten zwiększył się niemal pięciokrotnie? Gdzie w tym logika? Oczywiście jej nie ma. Cały tok fabuły poświęcono na wątek zemsty Rosjanina (który mści się z nie do końca jasnych powodów) oraz na wątek poboczny, jakim jest zagarnięcie kombinezonu Iron Mana przez USA.

Stark poświęca się też poszukiwaniom nowego pierwiastka, którym mógłby napędzać swoje serce (cały wątek rozwiązano w stylu przedszkolnym). Ale ostatecznie, żaden z tych wątków nie jest ważny. Rosjanin znika gdzieś w pierwszej połowie, by pojawić się pod koniec filmu na 2 minuty. W sprawie konfliktu z wojskiem, Stark nie robi nic. Ostatecznie, najistotniejszy wydaje się wątek trucizny – zrezygnowany Anthony przygotowuje się na zgon, przekazuje swoją firmę, urządza imprezę urodzinową, która miała być jego ostatnim wydarzeniem w życiu.

W praktyce poziom dramaturgii i zaangażowania widza jest tak niski, że trudno się zebrać chociażby na nieskomplikowane "aha". Więc, czy jest tu cokolwiek, co jest warte zainteresowania? Dialogi - mocna strona pierwszej części? Nie. Poziom dowcipu wyraźnie się obniżył względem poprzedniej części. Czasem jest nawet zabawnie, ale aktorzy nie trzymają się konwencji komediowej. A Scarlett? Mimo że wzięła udział w najbardziej widowiskowej scenie filmu (no, na pewno jednej z dwóch), spodziewałem się, że reżyser zrobi z niej lepszy użytek – ot, kazał stać prosto i patrzeć przed siebie, więc to zrobiła. I, w większości scen, tylko to. Słabo. Zapowiedzianej na rok 2012 kontynuacji już podziękuję. Nawet jeśli zagra w niej Scarlett. Favreau pokazał, że nie umie wykorzystać potencjału tej aktorki. Zresztą, nie tylko jej – pokazał też, że nie umie dorównać poziomowi poprzedniej części. Ba, nie umie nawet go powtórzyć, tudzież skopiować. Jego nowy film jest tylko nieco poniżej przeciętnej. Nie warto.
1 10
Moja ocena:
4
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Dwa lata temu do kin wszedł film Jona Favreau pod tytułem "Iron Man". Była to wysokobudżetowa adaptacja... czytaj więcej
"Iron Man" to według mnie największe zaskoczenie roku 2008. Spodziewałem się niestrawnej kiczowatej... czytaj więcej
Piekielnie trudno jest przebić sukces pierwszej części. Każdy krytyk automatycznie nastawiony jest... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones