Recenzja filmu

Moon (2009)
Duncan Jones
Sam Rockwell
Kevin Spacey

I am the One and Only

Jesteśmy ludźmi, GERTY, a nie programem, rozumiesz? Nazywasz się Sam Bell i za równe 2 tygodnie kończysz 3-letni pobyt w bazie Sarang znajdującej się na ciemnej stronie Księżyca. Jesteś niemalże
Jesteśmy ludźmi, GERTY, a nie programem, rozumiesz? Nazywasz się Sam Bell i za równe 2 tygodnie kończysz 3-letni pobyt w bazie Sarang znajdującej się na ciemnej stronie Księżyca. Jesteś niemalże bohaterem, o czym zapewniają Cię niemal wszystkie filmy instruktażowe - dzięki Tobie księżycowe kosiarki wydobywają Helium-3 , które zaspokaja zapotrzebowanie energetyczne niemal 70% ludzkości. Mimo to, warunki nie są godne bohatera, nie są nawet przyjazne - wybuch na Słońcu niszczy satelitę i nie masz bezpośredniej łączności ze światem zewnętrznym. Jedyny z nim kontakt to sporadycznie otrzymywane wideo-nagrania od żony i córki i od przełożonych. Rozmawiasz z roślinkami, nadajesz imiona kosiarkom, zwierzasz się pomocnikowi - robotowi , który staje się substytutem przyjaciela. Próbujesz oddalić od siebie uczucie przytłaczającej samotności, próbujesz po prostu przetrwać, nie zwariować. A o to w tych warunkach nie jest trudno - miewasz już przywidzenia, ale oszukujesz sam siebie, że nic się nie stało. Podczas rutynowej wyprawy to przytrafia się znowu, co powoduje wypadek i tracisz przytomność. Budzisz się. Co się stało? Nie wszystko pamiętasz... Otrzymujesz komunikat, że przysłana zostanie ekipa, by naprawić to, co spaprałeś. Jednak Ty czujesz wewnętrzny przymus i sam chcesz to zrobić. Ruszasz na miejsce, znajdujesz pojazd a w nim... Siebie. Jak byś się poczuł, gdyby Twoje najpiękniejsze wspomnienia okazały się kłamstwem? Tak rozpoczyna się epicka historia, która rozgrywa się na kilkudziesięciu metrach kwadratowych. To tu zobaczymy pełne studium postaci Sama Bella i jego... hmm, ich, wędrówkę poprzez uczucia, zaczynając od intensywnej tęsknoty i samotności, przechodząc przez smutek i wielkie rozczarowanie, aż do gorącej walki o własną indywidualność. Brzmi podniośle? Nic z tych rzeczy, wszystko to podane jest oszczędnie i ze smakiem. "Moon" to skromny film, który nieskromnie określę wielkim dziełem sci-fi tego roku. Relatywnie niski budżet nie razi - przypuszczalny problem z jednym aktorem okazuje się plusem, a sceny z rozmawiającymi, grającymi w ping-ponga czy nawet bijącymi się klonami zrealizowane są w całkiem  zręczny sposób. Baza wygląda pięknie - jest klasycznie sterylna ale też i brudna. Klaustrofobia jest doskonale wyczuwalna, czy to w dekoracjach (małe łóżko wbudowane w ściany, WC z wąskimi ściankami), czy świetnie podtrzymującej nastrój, hipnotyzującej muzyce Clinta Mansella. Przyznam się, że po powrocie z seansu kilkakrotnie odtworzyłam sobie trailer filmu mając nadzieję, że po osłuchaniu się z nią ten dziwny przymus powtarzania głównego motywu non stop w myślach, przeminie. Nic z tego, do dzisiaj go słyszę. I jeszcze mały smaczek: budzik z ustawionym utworem "One and Only" na stacji, na której aż roi się od klonów... Główna tematyka oraz przewijające się przez ten obraz pomysły nie są niczym nowym. To wszystko już kiedyś było, jednak klisze podane są w tak subtelny sposób, że debiutowi Duncana Jonesa nie można odmówić uroku. Jones wie, na ile i w jaki sposób można wykorzystać dobra klasyki gatunku sci-fi i jego największym sprzymierzeńcem jest zasada, że nie samymi efektami specjalnymi ten gatunek żyje (kłania się tu przede wszystkim "2001: Odyseja kosmiczna", "Obcy - ósmy pasażer nostromo" lub "Solaris" choć widać też wpływ "Wyspy"). Największy plus filmu to jednak Sam Rockwell, który daje tu prawdziwy popis swoich umiejętności. Przykuwa uwagę, budzi współczucie, śmieszy, sprawia, że trzymamy za niego kciuki. Jego Sam Bell i Sam Bell to postacie diametralnie różne, będące w dwóch skrajnych stadiach jednego przecież życia. Koniecznie muszę wspomnieć o robocie GERTY-m ("spłaszczony" komputerowo głos Kevina Spacey'ego). Mimo początkowych skojarzeń z HAL-em 9000 z "2001: Odysei Kosmicznej" oraz - przy pierwszym kontakcie z trailerem - wywołującego ciarki zmieniającego się obrazka/emotikony z uśmiechem na monitorze, okazuje się przecież ważną i bardzo pozytywną "postacią" w tej historii. Właśnie, postacią. Współczującą, wyciągającą pomocną dłoń/mechaniczne ramię. W przeciwieństwie do HAL-a, jego priorytetem jest pomoc Samowi/Samom. Nawet wtedy, gdy naraża to całą misję korporacji LUNAR. Dla równowagi - to pracownicy LUNAR są robotami bez uczuć... Zapewne poza zakończonym już WFF nigdzie w Polsce nie zobaczymy tego filmu (w USA także poza festiwalami wyświetlany był w ograniczonej ilości kopii przez krótki okres czasu), dlatego gorąco zachęcam do obejrzenia go w domowym zaciszu na DVD, które już niedługo pojawi się na rynku, czy polskim, czas pokaże... Tak czy inaczej ...I will see you on the dark side of the Moon...
1 10
Moja ocena:
9
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Kino sci-fi przeżywa ostatnimi czasy renesans. To zasługa młodych, zdolnych i piekielnie kreatywnych... czytaj więcej
To mały krok dla człowieka, ale wielki dla ludzkości – powiedział Armstrong, gdy jako pierwszy człowiek... czytaj więcej
Czy nie każdy z nas chciałby kiedyś polecieć na Księżyc? Stanąć na srebrzystym globie jak niegdyś Neil... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones