Recenzja wyd. DVD filmu

Andromeda znaczy śmierć (2008)
Mikael Salomon
Benjamin Bratt
Viola Davis

Crichton - pisarz, którego nie trzeba poprawiać

Powieść Michaela Crichtona przeczytałam dawno i jest to jedna z niewielu książek, której treść nie rozmyła się w natłoku setek innych fabuł. Dlatego też z przyjemnością sięgnęłam po film, a w
Powieść Michaela Crichtona przeczytałam dawno i jest to jedna z niewielu książek, której treść nie rozmyła się w natłoku setek innych fabuł. Dlatego też z przyjemnością sięgnęłam po film, a w zasadzie dwuodcinkowy miniserial, "The Andromeda Strain" w reżyserii Mikaela Salomona.  Opowiedziana w nim historia jest intrygująca, ale pochwały za to należą się autorowi książki, nie scenariusza. Crichton jest wyjątkowo utalentowanym pisarzem z niezwykłą wyobraźnią. W końcu to jemu zawdzięczamy ożywienie dinozaurów. W zekranizowanej tutaj powieści jesteśmy świadkami upadku satelity NASA w pobliżu niewielkiej miejscowości w Utah. Kapsuła otworzona przez ciekawskich mieszkańców prowadzi do śmierci wszystkich obywateli Piedmont. Cywilny zespół naukowców zostaje zamknięty w podziemnych centrum badawczym i musi znaleźć remedium na Andromedę, zanim ta opanuje USA, a potem świat.  Teraz kilka zarzutów pod adresem scenariusza. Pierwszy odcinek jest tak wierny książce, że aż wywołało to moje zdziwienie. Rzadko zdarza się, by scenarzysta w takim stopniu uszanował wolę twórczą autora, więc tutaj duży plus. W drugiej części niestety Robert Schenkkan dał się odrobinę ponieść w zakończeniu, niepotrzebnie dodając mu dramaturgii, co doprowadziło do tego, że cały film stracił trochę na wiarygodności. Czasem oryginał jest tak dobry, że poprawiając go, można jedynie zepsuć i to miało miejsce akurat w tym przypadku. Ogólnie jednak scenarzyście należą się pochwały, ponieważ zrobił kawał naprawdę dobrej roboty i to z przeznaczeniem dla telewizji, czego nie można powiedzieć o twórcach "Parku jurajskiego", gdyż kinowy hit w porównaniu do książki jest po prostu nieporozumieniem.   "Andromeda znaczy śmierć" trafia więc na listę książkę dobrze zekranizowanych na wysokie drugie miejsce, zaraz po "Angielskim pacjencie" Michaela Ondaatje (rewelacyjny film pod tym samym tytułem powstał w 1996 roku).  Obawiam się, że poza wpadkami Schenkkana nie mam filmowi zbyt wiele do zarzucenia. Przez trzy godziny nie mogłam oderwać wzroku od ekranu, chociaż znałam przecież książkę i jej zakończenie. Trzeba mieć ogromny potencjał, żeby nakręcić film w taki sposób. Dobrze spisali się aktorzy wcielający się w role naukowców z zespołu Wildfire, ciekawa jest również scenografia wojskowego centrum badawczego. Nieliczne komputerowe efekty specjalne zostały tak wkomponowane w film i scenerię, że można przymknąć na nie oko.  Film godny polecenie nie tylko fanom science fiction i Michaela Crichtona. Niestety nie ukazał się w polskiej wersji językowej. Universal Studios wypuściło na rynek wersję anglojęzyczną z francuskimi i hiszpańskimi napisami. Pozostaje nam więc tylko czekać.
1 10
Moja ocena serialu:
8
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones