Recenzja filmu

Wyspa (2005)
Michael Bay
Ewan McGregor
Scarlett Johansson

Biegnij, klonie, biegnij!

Gdzie te czasy, kiedy Michael Bay kręcił "Twierdzę" i "Bad Boys"? Minęły na zawsze? Reżyser świetnie sprawdzał się we współczesnym kinie akcji z elementami komediowymi, był niemal pewnym
Gdzie te czasy, kiedy Michael Bay kręcił "Twierdzę" i "Bad Boys"? Minęły na zawsze? Reżyser świetnie sprawdzał się we współczesnym kinie akcji z elementami komediowymi, był niemal pewnym kandydatem na mistrza swojego gatunku. Może niezbyt ambitnego, ale szczerego i przyjemnie się oglądającego. A teraz stara się za wszelką cenę udowodnić, że ani apokaliptyczna wizja ("Armageddon"), ani tragiczna przeszłość ("Pearl Harbor") nie stanowią dla niego problemu. Otóż stanowią, nad czym lamentuje krytyka całego świata. Teraz jeszcze Bay postanowił dowieść swojego "kunsztu" w kinie futurystycznym, korzystając z klisz zapożyczonych z klasyki. Okazuje się jednak, że "Wyspa" z odwołaniami do "Ucieczki Logana", "Matrixa", "THX 1138" i kilku innych, niewiele ma wspólnego z umiejętnym, reżyserskim tworem. Prędzej z marną fuszerką, którą przekreślił jakiekolwiek potencjalne wartości filmu. Bo chociaż pomysł już dawno przeżarły mole, nadal jest intrygujący, szczególnie dziś, w kontekście dyskusji o etyczne i moralne prawa do rozwoju technologii klonowania.

W drugiej połowie XXI wieku ludzie opracowali ultranowoczesną technologię, która umożliwia wyleczenie niemal każdej choroby. Co bogatsi, mogą poddać się klonowaniu. Wada serca? Wymienimy. Amputacja ręki? Przyszyje się nową. Ich alter ego (w domyśle, części zamienne) mieszka nieświadomie w zamkniętym, skądinąd luksusowym ośrodku, w którym żyje się nadzieją na udanie się ku legendarnej Wyspie. Otóż wszystkim wmawia się, że normalny świat został zniszczony przez straszliwą katastrofę ekologiczną, przez którą poza murami na człowieka czeka tylko śmierć. Tytułowa Wyspa jest ponoć jedynym ocalałym od skażenia skrawkiem Ziemi, a udać się na nią mogą tylko szczęśliwi wybrańcy. Jednym z takich klonów jest Lincoln Six-Echo (Ewan McGregor), który ku zaskoczeniu dyrektora ośrodka, doktora Merricka (Sean Bean), ewoluował. Nie tylko zaczął odczuwać zainteresowanie płcią przeciwną (którą zwalcza się lekami, by zapobiec rozmnażaniu), ale też ma dziwne sny, przez które przestaje wierzyć w istnienie Wyspy. Swoimi obawami dzieli się ze swoją przyjaciółką, Jordan Two-Delta (Scarlett Johansson), z którą postanawia uciec.

Fabuła "na czasie" na nic się zdaje, gdy wszystkie puzzle z innych produkcji do siebie kompletnie nie pasują. "Wyspa" sama się rozpada na epizody, które równie dobrze można było wyciąć z wymienionych na wstępie obrazów. Szwy pękają, a aktorzy widząc, co się dzieje, jak to z reguły bywa, robią dobrą minę do złej gry. Najgorzej jest na początku, gdy przez kilkadziesiąt minut zmuszeni jesteśmy oglądać product placementy i dziwnie znajome kadry z ośrodka, pełne bieli, stali i szkła. Sam Bay najwyraźniej nie jest z takiego stanu rzeczy zbyt zadowolony, bo wraz z postępem – nazwijmy to – wstępu, jest coraz mniej ciekawiej. Reżyser nie radzi sobie z emocjami i psychologią postaci. Johansson i McGregorowi talentu nie brakuje, a i uroku odmówić im nie można, ale scenariusz nie daje im zbyt wielkiego pola do popisu, a Bay do kierowania obsadą się nie nadaje. Sekwencje, w których powinno między parą głównych bohaterów iskrzyć, wieją chłodem zamrażalnika, a gdy film aż prosi się o napięcie, namiętne ujęcia ślicznej buźki Scarlett skutecznie je rozładowują.

Reżyser budzi się dopiero na gwizdek ostatniej szansy, gdy wreszcie można coś wysadzić, za czymś gonić i tak dalej. W destrukcji jest Bayowi znacznie łatwiej się odnaleźć, ale radocha z oglądania zmiażdżonych samochodów, spadających helikopterów i śmigających kul szybko mija, a dalej nie ma już nic. Niby jest jeszcze banalny, ale zawsze, jakiś morał, który jednak nie zaspokaja głodu na sens. "Wyspa" to zbiór kilkunastu efektownych scen, pomiędzy które wklejono na siłę głupkowatą historyjkę o dwóch zakochanych klonach. Jeśli Michael Bay nie zdecyduje się szybko zmienić kursu, marny jego, i niestety widzów, los.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Gdy idzie się do kina na film autorstwa osoby odpowiedzialnej za stos produkcji spod znaku "zabili go i... czytaj więcej
Chwytem reklamowym może być już dziś niemal wszystko. Nawet to co jest z samej swej definicji... czytaj więcej
Filmy s-f zawsze mogliśmy dzielić na dwa rodzaje. Na przykład - nic niewnoszące opowiastki o bohaterach... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones