Bandyci uniwersum filmowego raczej nie uczą się na błędach. Od początku historii kina wszelkie łajdactwo porywające córki i synów prawych obywateli zawsze wybiera latorośl dzielnych strażaków,
Bandyci uniwersum filmowego raczej nie uczą się na błędach. Od początku historii kina wszelkie łajdactwo porywające córki i synów prawych obywateli zawsze wybiera latorośl dzielnych strażaków, agentów wywiadów, policjantów i utytułowanych karateków. Zamiast uprowadzić jedyną córkę właściciela kafeterii albo dentysty, porywają dziecko ex-siepacza CIA, by później paść ofiarą jego krwawej zemsty. Tak właśnie dzieje się w "Uprowadzonej" Pierre'a Morela, pod którą jako współscenarzysta podpisał się sam Luc Besson. Głównym bohaterem czyni on Bryana, byłego agenta wywiadu, rozwiedzionego frustrata, który rzuca pracę, by zbliżyć się do córki mieszkającej z matką i dzianym ojczymem. Gdy dziewczyna prosi go o zgodę na wyjazd z koleżanką do Paryża, Bryan snuje najgorsze wizje o porywaczach i mordercach. Oczywiście obawy się sprawdzają i ukochana córka już w dzień przyjazdu staje się ofiarą handlarzy żywym towarem.
Twórcy obrali sobie za cel wskrzeszenie założeń kina akcji lat 80., w którym niezniszczalni herosi torowali sobie drogę pięścią, kopniakiem i karabinem, pozostawiając za plecami stosy ciał. Zachwycony widz śledził ich poczynania z dreszczykiem emocji, przyjmując nierzadko pozbawione sensu historie z całym bogactwem inwentarza. Pozornie "Uprowadzona" spełnia wszelkie warunki, by wpisać się na listę największych hitów z Bruce'em Willisem, Stallone'em czy Schwarzeneggerem. Niestety seans przynosi w tej kwestii niemiłe otrzeźwienie. Fabuła osnuta wokół standardowego schematu porwanej córki i ojca, który ratując ją, musi stawić czoła niemal całemu światu - jakby skrzykniętemu przeciw niemu - stanowi zlepek klisz, którym brakuje solidnego spoiwa.
Tym spoiwem mógłby być główny bohater, w postać którego w filmie Morela wciela się Liam Neeson. Aktor robi, co może, by wycisnąć z roli choćby gram wiarygodności, ale przez miałki epilog, w którym emerytowany agent CIA stara się odbudować relacje z córką i byłą żoną, próba stworzenia jakiejś podstawy dramatycznej spływa po filmie jak błagania o litość po naszym bohaterze. Neeson wyraźnie wije się z bólu w ograniczających ramach konwencji, choć trzeba mu oddać, że wychodzi z tej mordęgi obronną ręką. Przekonywająco spełnia wszelkie wymogi stylu twardzieli sprzed lat. Jest małomówny, bezlitosny i nie waha się strzelić nawet do niewinnej osoby, by dojść swego celu. Fani gatunku mogą spać spokojnie.
W scenach akcji i budowania napięcia, z łamaniem karków i podłączaniem opornych do wysokiego napięcia na czele, "Uprowadzona" broni się bezkompromisowością w ukazywaniu przemocy. Cóż to jednak znaczy w dobie "Piły" i innych rzezi wszelkiej maści? Czarę goryczy dopełnia absolutnie niewykorzystane tło opowieści. Paryż ukazany z perspektywy ciasnych i dusznych uliczek coś tam jeszcze ciekawego do atmosfery obrazu wnosi, ale już francuskie podziemie handlarzy ludźmi, albańskich mafii, korupcji i zaćpanych, nieletnich prostytutek, wykorzystane jest po macoszemu. Więcej tu stereotypowej ikonografii niż sensownego świata przedstawionego. Całe szczęście, "Uprowadzona" poza pierwszymi dwudziestoma minutami, gdy Morel sili się na budowanie dramatycznej warstwy emocjonalnej – co skutkuje jedynie uczuciem litości dla Bryana – jest rzemieślniczo nakręcona i akcja gna wartko do przodu, dzięki czemu projekcja mija szybko i bezboleśnie. Z pewnością znajdzie się widz, któremu do szczęścia to wystarczy.