Recenzja filmu

Kupiliśmy zoo (2011)
Cameron Crowe
Matt Damon
Scarlett Johansson

Kupiliśmy szczęście

Podobno najlepsze decyzje podejmujemy nie zagłębiając się zbytnio w przemyślenia. Gdy nie kalkulujemy, nie ważymy plusów i minusów, nie wybiegamy kilka lat naprzód, by ewentualnie przewidzieć
Podobno najlepsze decyzje podejmujemy nie zagłębiając się zbytnio w przemyślenia. Gdy nie kalkulujemy, nie ważymy plusów i minusów, nie wybiegamy kilka lat naprzód, by ewentualnie przewidzieć konsekwencje naszych wyborów. Podobno gdy idziemy na tzw. "żywioł" mogą spotkać nas nieoczekiwane i zmieniające bieg naszego życia przygody. Kupując książkę w antykwariacie nie możemy wykluczyć, że ten właśnie egzemplarz jest wart miliony, spiesząc się do pracy możemy poznać miłość naszego życia, szkicując bazgroły na nudnej lekcji możemy odkryć pasję, która całkowicie nas pochłonie. Kupując zoo możemy dostać w pakiecie gromadkę zwierząt, walecznych pracowników i to co najważniejsze – radość i spełnienie w życiu. Nie wierzycie? Zapytajcie Benjamina Mee – głównego bohatera filmu.

Benjamin (bardzo dobry Matt Damon) pracuje jako reporter w gazecie. Samotnie wychowuje dwójkę dzieci i jednocześnie stara się uporać z przedwczesną śmiercią żony. Pewnego dnia, powodowany impulsem rzuca pracę i postanawia wyprowadzić się z głośnego miasta. Podczas poszukiwać odpowiedniego lokum trafia na farmę, która ma do zaoferowania nie tylko budynek mieszkalny, lecz również wybieg ze zwierzętami. Mężczyzna nie namyśla się długo, postanawia nabyć tę wesołą gromadkę i odnowić zaniedbane zoo. Pomogą mu w tym szefowa ekipy – Kelly (Scarlett Johansson), opiekun zwierząt Robin (Patrick Fugit) oraz "złota rączka" i wesoły świr w jednym – Peter (Angus Macfadyen). Od momentu kupna posiadłości Ben będzie musiał zmierzyć się z niezapowiedzianą kontrolą, kłopotami finansowymi, niespodziewaną ucieczką węży, po drodze będzie starał się odnowić kontakt z nastoletnim synem oraz wyleczyć z depresji Bustera – niedźwiedzia grizzly. Czy mu się uda? Tego zdradzić nie mogę, ale możecie przygotować się na dwie godziny dobrej (a często i wzruszającej) zabawy.

Reżyserem "Kupiliśmy zoo" jest Cameron Crowe, specjalista od ciekawych opowieści, których bohaterami są ludzie szukający tego "czegoś" w życiu. Nie inaczej jest z Benjaminem. Po śmierci żony starał się jak najlepiej zająć dziećmi, by jak najmniej odczuwały stratę matki. Nie do końca mu się to jednak udaje. O ile relacje z córeczką – Rosie ( przesympatyczna Maggie Elizabeth Jones) układają się idealnie, o tyle próby dogadania się z Dylanem (Colin Ford) nie przynoszą spodziewanych efektów. Panowie toczą rodzinną wojnę, której widzami staną się zwierzęta oraz opiekunowie zoo. Nie martwcie się jednak na zapas, gatunek familijny do czegoś w końcu zobowiązuje. Łatwo można przewidzieć, że konflikt zostanie zażegnany, a w finale co wrażliwszym widzom pocieknie odrobina łez. W tym momencie można mieć pewne obawy, że reżyser chce nam zaserwować kolejną ckliwą i banalną opowiastkę o przełamywaniu barier i pokonywaniu kłopotów rodzinnych. Nic bardziej mylnego, bo choć "Kupiliśmy zoo" to familijne kino pełną gębą, to zostało naszkicowane najpiękniejszymi odcieniami pasteli.

Najsilniejszą stroną filmu jest historia w nim opowiedziana. Fakt, że wszystko to wydarzyło się naprawdę, skłania nas do przemyśleń – skoro kupno posiadłości tak odmieniło życie Benjamina, to może i nasze odmieni się pod wpływem jakiegoś przypadku. Crowe daje nam nadzieję na nowy początek, zamknięcie bolesnego rozdziału i radosne perspektywy przyszłych wydarzeń. Pomagają mu w tym śliczne i mądre zwierzaki zamieszkujące teren posiadłości. Wspomniany wcześniej Buster, dostojny Spar – tygrys bengalski, którego historia wzruszy pewnie niejednego widza, Solomon – ciekawski lew o złocistych oczach i wiele innych okazów. Nawet niepozorny jeżozwierz ma swoje pięć minut. Razem tworzą tak ciepły obraz, że pragniemy od razu stać się właścicielami naszego prywatnego zoo. Aktorzy nie ustępują im na krok. Możemy podziwiać waleczną Scarlett, zabawnego Angusa, kradnącą każdą scenę Maggie (moment robienia przez nią kanapek niesamowicie mnie zauroczył), a wisienką na torcie jest rola Matta. Aktor jest jak wino, im starszy, tym lepszy. Jako uroczy wdowiec stopi serce każdej dziewczyny marzącej o takim mężczyźnie. Przez cały seans kibicowałam mu w jego planach, a przy finałowej scenie, gdy opowiada dzieciakom, jak poznał ich mamę rozkleiłam się zupełnie. Oczywiście uczuciowy impet nie byłby taki mocny, gdyby nie fantastyczna muzyka autorstwa Jona Thora Birgissona. Dźwięki stworzone przez członka grupy Sigur Rós nadają filmowi niepowtarzalny klimat. Czasem miałam wrażenie, że przeniosłam się na sawannę lub uczestniczę w afrykańskim safari. Dawno nie widziałam obrazu, w którym ścieżka dźwiękowa tak silnie wpływałaby na widza i odbiór całej historii. Jest to bez wątpienia jeden z kluczowych elementów zapadających widzowi w pamięć.

Od dawna nie oglądałam tak dobrej familijnej opowieści o życiu, jego różnych barwach i wyborach, jakich często musimy dokonywać. Przyzwyczaiłam się do infantylności takich historii, chyba zbyt pochopnie zaczęłam je lekceważyć i z góry przekreślać, bo skoro skierowane są do dzieci, to muszą być gorsze od dojrzalszego kina. Seans "Kupiliśmy zoo" przypomniał mi, że najpiękniejsze historię pisze za nas życie, a to, co nas spotyka, nigdy nie oznacza definitywnego końca. Każdy z nas może dokonać zmiany - wystarczy tylko chcieć. Benjamin miał swoje 20 sekund szalonej odwagi, a Ty drogi widzu? Kto wie, może gdzieś za rogiem czeka na nas zaniedbane zoo, które pozwoli napisać nam zupełnie nowy rozdział i da szczęście, którego każdy z nas nieustannie poszukuje.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Wystarczyło mi przeczytanie opisu filmu "Kupiliśmy Zoo", by stwierdzić, że ten film widziałem już wiele... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones