Recenzja filmu

Wyznania gejszy (2005)
Rob Marshall
Ziyi Zhang
Ken Watanabe

Wyzwania wyobraźni

Po przeczytaniu "Wyznań gejszy" autorstwa Arthura Goldena zawisłam na chwilę w innym wymiarze, cofnęłam się do dawnej epoki i uniosłam się trochę ponad codzienność. Chciałam jeszcze przez chwilę
Po przeczytaniu "Wyznań gejszy" autorstwa Arthura Goldena zawisłam na chwilę w innym wymiarze, cofnęłam się do dawnej epoki i uniosłam się trochę ponad codzienność. Chciałam jeszcze przez chwilę pozostać w tym stanie, więc obejrzałam film w reżyserii Roba Marshalla. "Wyznania gejszy" w wersji amerykańskiej szybko sprowadziły mnie na ziemię, kradnąc dopiero co poznanej opowieści dużą część tego, co czyniło ją niezwykłą.

Historia Sayuri to opowieść o spełnianiu marzenia, które zupełnie przypadkowo zakiełkowało we wnętrzu małej dziewczynki, będącej służącą w okiya, domu gejsz. Sayuri, żyjąc złudzeniem, że może powrócić do czasów dzieciństwa, odnaleźć siostrę i kontynuować dawne życie, wzbrania się przed pójściem drogą gejsz, którą dla niej wybrano. Gdy jednak spotyka mężczyznę, który na zawsze wkrada się w jej serce, uświadamia sobie, że tylko na tej drodze może go ponownie spotkać. Wyznacza więc sobie cel, modli się o powodzenie i czeka na rozwój wydarzeń. Pewnego dnia dostaje swoją szansę, a niebo i ziemia zaczynają jej sprzyjać w dążeniu do stania się prawdziwą gejszą.

W pierwszej kolejności zawodzi kreacja samej Sayuri (Ziyi Zhang). Nie pokazano nam nic ponad maskę gejszy, podczas gdy w założeniu, dzięki jej tytułowym wyznaniom, mamy poznać jej wnętrze. Sayuri przez 145 minut wypowiada kilka prostych zdań. Nie ratują jej nawet narratorskie komentarze. Wydaje się pusta, wyprana z emocji, wyuczona i sztuczna. Wypada fatalnie w porównaniu z książkowym pierwowzorem o złożonej osobowości, mocnym charakterze, silnym instynkcie przetrwania i wielkiej życiowej mądrości. Zamiast charyzmatycznej i pewnej siebie kobiety dostajemy dziewczę o mentalności Kopciuszka (to bardzo trafne i wielokrotnie użyte wcześniej porównanie), dające się nieść z wiatrem.

Nie lepiej ma się sprawa pozostałych postaci, które są proste jak kartka papieru, a w ich osobowości nie wkrada się żadna złożoność, nad którą można się choć chwilę zastanowić. W trakcie dwóch i pół godziny, mimo wielowątkowości i rozległości fabuły, wypadało poświęcić chwilę na to, żeby bohaterowie filmu byli jacyś, a nie tylko byli.

Oglądanym światem rządzą kobiece piękno i urok. Przesadą jest jednak wypięknianie postaci do granic możliwości. Gejsze oczywiście mają być obiektem zachwytu, więc ich doskonałość jest zrozumiała. Trudno jednak pojąć, dlaczego udoskonalono oryginalnie jednorękiego i odrażającego pana Nobu (Kôji Yakusho), odbierając bohaterowi jakąkolwiek spójność, czy też Mamę (Kaori Momoi), wyglądającą jak nieco zadymione dzieło sztuki o każdej porze dnia i nocy. Ciężko pozbyć się wrażenia, że dużo lepiej sprawdziłaby się tu odrobina realizmu. Może według twórców zepsułoby to cały prześliczny obrazek pokazany w filmie?

Bo obrazek jest istotnie przepiękny. Co do tego nie ma najmniejszych wątpliwości. Urok japońskich uliczek, wspaniała scenografia, cudowne stroje i piękni ludzie – oto, co na nim znajdziemy. Trudno nie wpaść w zachwyt nad baśniowym klimatem, który tworzą te elementy. Wszystko wspaniale uzupełnia magiczna muzyka Johna Williamsa, która pomaga się przenieść w zupełnie inny, fantastyczny świat. Te prześliczne cząstki tworzą wspólnie tak zachwycającą układankę, że widz ma ochotę unieść się nad ziemią. Zaczyna marzyć i wyłącza na chwilę rzeczywistość wokół siebie na rzecz piękna, które cieszy jego oczy. Choćby dla takich wrażeń estetycznych warto obejrzeć film.

Wskazane jest wtedy przymknięcie oka na oczywiste mijanie się z prawdą, bo to może popsuć odbiór obrazka. Czy tak wyglądała japońska rzeczywistość w latach 30. ubiegłego wieku? Została przedstawiona tak, jak chcieliby ją zobaczyć widzowie z Zachodu. Bez tego triku publice ciężko byłoby zachwycić się filmem, gdyż pojawiłyby się problemy ze zrozumieniem kultury tak bardzo różniącej się od naszej, z wartościami i wzorcami tak bardzo innymi. Dlatego film zamerykanizowano, zostawiając jedynie skrawki japońskiej rzeczywistości. Klęczenie na tatami zamiast siedzenia w fotelach to odrobinę za mało, by przedstawić różnice kulturowe. Ciężko pozbyć się myśli, że amerykanizując Japonię, okradziono odbiorców z możliwości poznania czegoś, co mogłoby się okazać dużo bardziej fascynujące niż wartości i kanony, które znamy już na pamięć.

Otrzymaliśmy więc śliczny obrazek, w który można wpatrywać się godzinami, a w nim zawartą baśń opowiedzianą tak, by się nam podobała i byśmy chętnie zapłacili za jej obejrzenie. Dostaliśmy jednak nie historię po japońsku, ale historię po amerykańsku, która zostawia niedosyt i niezadowolenie z tego, że tworząc film pod masową publikę, nakarmiono nas tym samym, co zawsze, kiedy akurat mieliśmy apetyt na coś zupełnie innego.
1 10
Moja ocena:
6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Kiedy pierwszy raz usłyszałem o planowanej ekranizacji powieści "Wyznania gejszy" Arthura Goldena,... czytaj więcej
Gdybym miała określić stosunek do tego filmu jednym zdaniem, brzmiałoby ono: "Jestem totalnie... czytaj więcej
Amerykanie mają dziwną skłonność do sięgania po rzeczy, które przez uwarunkowania historyczne są poza ich... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones