Recenzja filmu

Przed egzekucją (1995)
Tim Robbins
Susan Sarandon
Sean Penn

Czas zabijania

Żaden z trzech filmów wyreżyserowanych przez Tima Robbinsa nie odniósł takiego sukcesu jak obraz "Przed egzekucją" z 1995 roku. Można przypuszczać, że reżyser wiele zawdzięcza Helen Prejean,
Żaden z trzech filmów wyreżyserowanych przez Tima Robbinsa nie odniósł takiego sukcesu jak obraz "Przed egzekucją" z 1995 roku. Można przypuszczać, że reżyser wiele zawdzięcza Helen Prejean, autorce książki, na kanwach której nakręcono film, a która była również współautorką scenariusza. Film porusza trudny temat kary śmierci, która istniała od zawsze, lecz różni się sposobem wykonania. Metodę, jaką posłużono się w filmie, dokładnie opisuje encyklopedia: Skazany jest przypięty do łóżka przy pomocy pasków. Pracę serca monitoruje kardiomonitor. W ciele skazańca umieszcza się wenflon, który podłączony jest do pompy infuzyjnej. W momencie uruchomienia pompy skazany otrzymuje środek usypiający. Następnie podawany jest środek zatrzymujący akcję serca - najczęściej jest to chlorek potasu oraz środek zwiotczający mięśnie w dawce zatrzymującej oddychanie - pankuronium. Śmierć następuje w ciągu kilku minut i jest stwierdzana na podstawie wskazań kardiomonitora. W chwili obecnej, 37 z 38 stanów USA, w których wykonywana jest kara śmierci, stosuje się tę metodę egzekucji, niekiedy jako alternatywę dla innych metod. Wyjątkiem jest Nebraska, gdzie egzekucje wykonuje się na krześle elektrycznym. Tym razem obyło się jednak bez - tak popularnych w amerykańskim kinie - prób przekonania widza do stanowczego opowiedzenia się po którejkolwiek ze stron. Reżyser zachował bezstronność - zarówno wobec rodzin ofiar, jak i zabójcy. Co jest nie lada osiągnięciem. Scenariusz opiera się na książce siostry Helen Prejean, która poświęca życie dla służby ubogim. Zakonnica mieszka w biednej i niebezpiecznej dzielnicy, więc nie są jej obce: przemoc, ubóstwo i wszelkie problemy mieszkańców. Nie zastanawia się długo, gdy jeden z więźniów prosi ją listownie o znalezienie prawnika, który mógłby odroczyć wyrok śmierci. Zakonnica odwiedza więźnia oskarżonego o podwójne zabójstwo i gwałt - o czym dowiaduje się dopiero w więzieniu. Spotkanie to wkrótce okaże się próbą wiary dla siostry, gdyż zgadza się ona zostać przewodnikiem duchowym skazańca i towarzyszyć mu do końca jego dni w celi śmierci. Najtrudniejszym zadaniem okazuje się przekonanie więźnia do wzięcia odpowiedzialności za swoje czyny i ocalenie godności, i co za tym idzie - własnej duszy. Susan Sarandon w oscarowej roli siostry Helen wypada niezwykle przekonująco. Co jest trudne, gra bowiem rolę kogoś, kto stara się dostrzec człowieka w niepokornym więźniu oskarżonym o gwałt i bestialskie zabójstwo - czynów niegodnych istoty ludzkiej. Nie udaje, że zna wszystkie odpowiedzi, wręcz przeciwnie, dręczą ją wewnętrzne rozterki i silna presja rodzin ofiar, które domagają się śmierci oprawcy. Stara się zrozumieć zarówno zrozpaczonych rodziców zamordowanych nastolatków, jak i dodać otuchy więźniowi, w ostatnich dniach jego życia. Matthew Poncelet (Sean Penn), wytatuowany, arogancki przestępca o rasistowskich poglądach, obdarza ją zaufaniem i choć długo wzbrania się przed wyznaniem prawdy, w końcu przyznaje się do zabójstwa i szczerze za nie żałuje. Utalentowany aktor, jakim bez wątpienia jest Penn, sprostał trudnej roli człowieka, który przechodzi wewnętrzną transformację i uświadamia sobie ogrom cierpienia, które zadał rodzicom ofiary. To rozdzierające przeżycie również dla widza. Początkowo bowiem bohater wydaje się pozbawionym skrupułów potworem bez sumienia, jednak gdy jego wewnętrzna skorupa pęka i przyznaje się do winy - widzimy człowieka pokonanego i przerażonego ogromem własnych zbrodni. Dlatego scena śmierci skazańca jest tak przejmująca. Dużą rolę w filmie pełni muzyka, która jest dosyć egzotyczna za sprawą lamentów pakistańskiego wokalisty Nusrata Fateh Ali Khana. Do współpracy Robbins zaprosił również Bruce'a Springsteena, który otrzymał nominację do Oscara za tytułową piosenkę: "Dead man walking". Największym osiągnięciem Robbinsa jest to, że skłonił widzów do rozmyślań na temat kary śmierci i zarazem do dyskusji na temat wartości życia. Udało mu się stworzyć obraz niezwykle poruszający, ale zarazem nieprzejaskrawiony i pozbawiony hollywoodzkiej pompatyczności i moralizatorstwa. Reżyser ukazuje cierpienie rodzin nastolatków i ich bezsilny gniew i nienawiść w stosunku do Ponceleta, czemu trudno się dziwić. Z drugiej strony zaś ukazuję zabójcę i gwałciciela, który mimo popełnionych okrutnych zbrodni nadal jest istotą ludzką, świadomą wagi swych czynów, których jednak bardzo żałuje: może, mimo dokonanych zbrodni, zasługuje na szansę odkupienia win. Zamysł reżysera najbardziej obrazowo przedstawia końcowa scena: dwie ofiary i zabójca - troje martwych ludzi. Zabójstwo, nawet mordercy, pozostaje zabójstwem, nawet jeżeli wykonane jest w sterylnym pomieszczeniu i dyktowane wyrokiem sądu.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
"Zabijanie jest złe. Nieważne kto zabija”"– to zdanie wypowiada główny bohater filmu Matthew Poncelet... czytaj więcej
Ten nieudany film stanowi wymowny portret grzechów głównych hollywoodzkiej kinematografii... Zacznę... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones