Recenzja filmu

Dredd (2012)
Pete Travis
Karl Urban
Olivia Thirlby

Dredda rajd w Mega-City One

Mroczna postać posępnego Sędziego Dredda, bezwzględnie wymierzającego prawo na naznaczonych krwią niewinnych osób ulicach Mega-City One, nie miała zbyt wiele szczęścia w świecie kinematografii.
Mroczna postać posępnego Sędziego Dredda, bezwzględnie wymierzającego prawo na naznaczonych krwią niewinnych osób ulicach Mega-City One, nie miała zbyt wiele szczęścia w świecie kinematografii. Honoru masywnego ramienia prawa broni zaledwie jedna ekranizacja z roku 1995, w której we wspomnianego egzekutora wcielił się Sylvester Stallone. Sly w filmie bazującym na komiksie - taka specyficzna mieszanka mogła udać się jedynie we wspomnianym okresie (patrz komercyjna porażka nowego "Kula w łeb" z w/w aktorem), dostarczając widzowi, być może i kiczowatej oraz nie do końca zgodnej z komiksowym kanonem, jednak w miarę dobrej rozrywki. Niemniej, nie najlepsza frekwencja widzów w salach kinowych pokazała Dreddowi, że w naszym świecie to nie on jest prawem, tylko pieniądz, skazując sędziego na całe 17 lat zapomnienia bez możliwości skrócenia wyroku.

W roku 2012 Dredd podjął kolejną próbę szturmu sal kinowych. Nowa wersja nie trzyma się linii fabularnej poprzednika, bazując w większym stopniu na komiksowym pierwowzorze. Tym razem główną złą jest niejaka Ma-Ma (Lena Headey) stojąca na czele kartelu rozprowadzającego w Mega-City One narkotyk o nazwie Slo-Mo. Śmiertelnie niebezpieczna substancja powoduje zwolnienie tempa odczuwania czasu do 1%, zapewniając niespotykane dotąd wrażenia każdemu, kto odważy się spróbować wspomnianego specyfiku. Amatorów mocnych wrażeń przybywa z każdym dniem, a trzymająca pieczę nad biznesem Ma-Ma rośnie w siłę. Dredd (Karl Urban), wraz z odbywającą dzień próbny młodą funkcjonariuszką Anderson (Olivia Thirlby), udaje się do dzielnicy, w której znajduje się wielopiętrowy budynek Peach Tree Block, który to moloch stanowi siedzibę Ma-My i jej gangu. Kłopoty rozpoczynają się jednak w momencie, kiedy stróże prawa zostają uwięzieni w bloku, w którym każdy czyha na ich życie. Wraz z powolnym pokonywaniem kolejnych pięter rozpoczyna się proces, którego wyrok zostanie wykonany natychmiastowo i od ręki...

Widzowie przestali doceniać krwawą i dosadnie ukazaną ucztę na ekranie - taki wniosek ciśnie się na usta po zapoznaniu się z budzącymi smutek przychodami "Dredda 3D" z amerykańskich kin. Porażka finansowa produkcji z Urbanem świadczy o tym, iż kino lat 80. nie ma w dzisiejszym świecie racji bytu, zaś stare, dobre filmy akcji winny zostać tam, gdzie ich miejsce, tj. na półce z reliktami przeszłości. Nowy "Dredd" bowiem to istny festiwal przemocy, z brutalnością ukazaną bez ogródek i półśrodków, popędzany szybkim i wartkim rozwojem wydarzeń, innymi słowy obraz nijak nie przystający do dzisiejszych filmowych standardów.

Skojarzenia filmu Pete'a Travisa z ubiegłorocznym azjatyckim obrazem pt. "Raid" są jak najbardziej na miejscu. W obu filmach miejsce akcji ogranicza się w większej mierze do wielokondygnacyjnego budynku okupowanego przez mafię i Bogu ducha winnych mieszkańców. W obu produkcjach tempo akcji jest równie zabójcze, okraszone do tego finezyjnym i klarownym montażem oraz widowiskowym i w miarę realistycznym ukazaniem przemocy. "Dredd 3D" wybija się jednak z owego zestawienia w jednej materii, mianowicie efektów specjalnych.

Efekt towarzyszący zażyciu narkotyku o wdzięcznej i wiele mówiącej nazwie Slo-Mo to spowolnienie czasu znane choćby z "Matrixa" spotęgowane do sześcianu. Moment, w którym jeden z oprychów raczy się wspomnianą substancją tuż przed wejściem Dredda do speluny, stanowi niezwykle sugestywne ukazanie zachowania ludzkiego ciała po otrzymaniu serii z broni palnej. Rozpoczynająca najazd eksplozja granatu wprawia w ruch fałdy na brzuchu nieszczęśnika, leniwie sunące pociski z "gnata" sędziego przerywają jednolitość tkanki ludzkiego ciała, czerwona posoka pięknie zdobi ściany obskurnego lokalu, wszystko zaś toczy się w żółwim tempie, doprawionym "uduchowioną" muzyką...

Wprawna ręka reżysera widoczna jest nie tylko w dobrze przemyślanych scenach z efektem spowolnienia czasu na tapecie, ale również i we wszelkich scenach akcji nakręconych w "normalnym", aczkolwiek i tak zabójczym, tempie. Kamera, jak i w konkurencyjnym "Raidzie", nie stoi sztywno w jednym miejscu, oferując widzowi ujęcia z różnych kątów nierzadko przeplatane obrazem z kamer rozmieszczonych w całym budynku. Co ważne, wymiany ognia odbywają się zazwyczaj na pierwszym planie, obejmując tak protagonistów, jak i zbirów przyjmujących śmiertelne strzały na klatę. Otoczenie zaś rozpryskuje się w drobny mak przy akompaniamencie tnących powietrze (i ciała kryminalistów) pocisków, podbijając realizm i efektowność sieczki zaprezentowanej na ekranie.

Przy tak dobitnie ukazanej przemocy, aż żal bierze gdy w niektórych scenach krew jest wygenerowana komputerowo. O ile w sekwencjach ze spowolnionym czasem pasuje to do całości, o tyle w zażartych wymianach ognia posoka nienaturalnie tryskająca z czaszek wrogów psuje nieco doznania estetyczne (sic!).

Stylistycznie nowy "Dredd" kojarzy się momentami z "Robocopem" spod dłuta Verhoevena. Mega-City One wygląda bowiem niczym typowe miasto z czasów współczesnych, jedynym zaś elementem świadczącym o wyraźnym postępie technologicznym/kulturowym są... niektóre pojazdy (zaawansowane motory i myśliwce będące w kontraście z typowymi wozami z początków 20. wieku) jak i kostiumy egzekwujących prawo sędziów. Reszta otoczenia, tj. budynki, ulice itp. są niczym żywcem wyjęte z "naszego" dnia codziennego. Ciekawy i odważny pomysł (być może napędzany po części skromnym, 50 milionowym budżetem filmu).

Powinowactwo "Dredda" z klasykiem Verhoevena widoczne jest również we wspomnianym wcześniej dosłownym ukazaniu przemocy (bez obniżającej kategorię wiekową filmu cenzury) oraz w gęstym jak smoła klimacie świata, w którym brud, zło i zbrodnia królują na ulicach. Tak jak i jedynym sprawiedliwym w zatęchłym i zarobaczonym Detroit był trzymający się zasad Robocop, tak w Mega-City One to Dredd stanowi ostatnie nieskażone korupcją ramię prawa zwalczającego zgniliznę toczącą jego miasto.

Sam scenariusz nie jest aż tak sztampowy, jak mogłoby się zdawać, niemniej tempo filmu i tak nie daje widzowi czasu na przewidywanie kolejnych wydarzeń. Co jednak nie do końca zagrało w tak prymitywnie brutalnej orgii przemocy to odtwórca roli tytułowej. Owszem, Karl Urban robi, co może, by oddać trudny charakter Dredda, niemniej poza fachowym niskim głosem, do roli sędziego się po prostu nie nadaje. Już pierwsze zdjęcia z planu wzbudzały śmiech wśród rzeszy kinomanów, niestety, efekt końcowy jest niewiele lepszy. O ile zbyt duży hełm można jeszcze przeboleć, o tyle fizys Urbana i mina z gatunku "kota fajdającego na puszczy" psują końcowy odbiór filmu. Po pierwsze, Urban w porównaniu do Slya jest zbyt chucherkowaty (pomimo swoich 1,88m wzrostu) jak na potężnie zbudowanego sędziego, do tego jego filmowy kostium miast maskować wady, uwydatnia jedynie jego smukłą sylwetkę (gdzie się podziały bary jak stodoła przysłaniające horyzont?). Co gorsza, jedyna mina, jaką widać zza hełmu, wygląda tak, jakby Dredd zmagał się ze złośliwym zaparciem. Wykrzywione w chińskie "s" usta sprawiają wrażenie przesadnie wyegzekwowanego grymasu złości, przywodząc na myśl śmiertelnie obrażone dziecko. W scenach, w których Dredd widziany jest z dystansu, nie wygląda on jeszcze tak komicznie, jednak z bliska... Zły aktor, źle zaprojektowany kostium, chociaż świetny głos – ogólny bilans na spory minus.

Poza dynamicznym koktajlem z flaków zmiksowanych z efektownymi strzelaninami i quasi-artystycznym spowolnieniem czasu, "Dredd 3D" nie oferuje wiele ponad to. Niemniej dla widza złaknionego szybkiego kina akcji z wyraźnymi śladami produkcji z lat 80., do tego mocno opartego na komiksowym pierwowzorze (jest i agentka z paranormalnymi mocami, i spluwa Dredda z różnymi trybami ognia), film z Urbanem to dobra propozycja i hollywoodzka alternatywa dla azjatyckiego "Raidu". Gdyby tylko podmienić odtwórcę głównej roli na kogoś o lepszych gabarytach i naturalnie groźnym wyrazie twarzy... Mocne, "budżetowe" kino.

Ogółem: 8=/10

W telegraficznym skrócie: nowy "Dredd" is bad, wymierza sprawiedliwość bez krztyny litości; zaskakująco dobry montaż, dosadne ukazanie ekranowej przemocy oraz patenty ze spowolnieniem czasu w wymianach ognia cieszą oko; Urban i komputerowo generowana krew do wymiany; czuć mroczny klimat "Robocopa".
1 10
Moja ocena:
7
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Tytuł "Dredd 3D" jednoznacznie przywodzi na myśl sędziwą produkcję o niestrudzonych obrońcach prawa, z... czytaj więcej
Pisząc te słowa, odcinam się od świata za pomocą słuchawek i z ochotą tonę w elektrycznych rytmach muzyki... czytaj więcej
Sędzia Joseph Dredd nie ma łatwego życia. Jego (s)twórcy zrobili mu sporo złośliwości – ubrali go w... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones