Recenzja wyd. DVD filmu

72 godziny (2014)
McG
Kevin Costner
Amber Heard

Tańczący z kulami (?)

Czy już zawsze przy najnowszych filmach w których palce macza sam Luc Besson będę musiał wspominać o "rozmienianiu się na drobne" i "bezczeszczeniu legendy"? Czy znamienity niegdyś twórca
Czy już zawsze przy najnowszych filmach w których palce macza sam Luc Besson będę musiał wspominać o "rozmienianiu się na drobne" i "bezczeszczeniu legendy"? Czy znamienity niegdyś twórca zapomniał już jak się pisze interesujące scenariusze z nienachalnym humorem? Poza miłym wyjątkiem w postaci kina sensacyjnego "Lockout" z wyrazistym bohaterem, reszta produkcji stanowi typowe standardy średnie, nie wzbudzając większych zachwytów u widza. Niezmordowany i niezrażony Besson dalej tłucze jednak skrypty do kolejnych filmów sensacyjnych, zaś jego najnowsze dziecko to wynik kooperacji (kopulacji?) z niesławnym McG odpowiedzialnym za profanację serii "Terminator" o podtytule "Ocalenie". Żeby nikt nie miał wątpliwości, że recenzowana produkcja "72 godziny" stanowi kserokopię "Uprowadzonej", w roli głównej obsadzono wiekowego już, broń Boże nie wypominając, Costnera. Ciekawostką jest fakt, iż obaj panowie są w podobnym wieku... Przypadek? Abstrahując od nawiązań, nierzadko umiejętne czerpanie ze znanych motywów składa się na porządną produkcję, wspomnianą mieszankę należy jednak robić z wyczuciem, niczym barman mieszający drinki w powietrzu. Czy Luc Besson okazał się tak dobry w roli scenarzysty jak główny bohater filmu "Koktajl" w roli baristy?




Ethan Runner (Kevin Costner) to stary wyjadacz pracujący dla CIA przez ostatnie dwie dekady. Mężczyzna całkowicie poświęcił się pracy, prowadząc do rozwodu z żoną (Connie Nielsen) oraz zaniedbując relacje z córką (Hailee Steinfeld). Podczas jednej z akcji mającej na celu udaremnienie handlu ładunkiem wybuchowym, jedna z agentek zostaje zdekonspirowana, zaś główny podejrzany zwany "Wilkiem" oddala się z miejsca zdarzenia. Co gorsza, Runner dowiaduje się, że cierpi na glejaka mózgu z możliwymi przerzutami. Choroba skraca czas życia Ethana do góra 5 miesięcy, które to mężczyzna postanawia wykorzystać na odbudowanie więzi z byłą małżonką i jedyną latoroślą. Niestety, plany Runnera krzyżuje ponętna agentka CIA (Amber Heard), która proponuje Ethanowi eksperymentalną terapię przedłużającą życie w zamian za zlikwidowanie "Wilka". Czas na wykonanie zlecenia wynosi tytułowe 72 godziny, które to Runner będzie musiał również poświęci na obowiązki rodzicielskie pod nieobecność żony. Czy były agent CIA da radę połączyć chłodny profesjonalizm z rolą dobrego tatusia?


Oryginalny tytuł filmu "3 Days to Kill" stanowi ciekawą grę słowną zwiastującą nieco komiczny charakter produkcji. Wspomnianą frazę można bowiem interpretować jako "trzy dnia na zabicie" ("Wilka") jak również i jako "trzy dni do zabicia", tj. do spędzenia w mniej lub bardziej kreatywny sposób. Niestety, scenariusz obrazu napisany został ciężką ręką, łącząc nieprawdopodobne (nawet jak na ramy gatunku) motywy z luźną atmosferą przegiętą do granic możliwości.




Niemniej sam początek filmu jest bardzo obiecujący. Dekonspiracja agentki, brutalna dekapitacja hotelową windą i strzelanina na otwartej przestrzeni zwiastują porządne kino sensacyjne. Niestety, pan Besson najwyraźniej dziecinnieje na starość, gdyż balans pomiędzy elementami komediowymi a sekwencjami akcji jest mocno zaburzony, na niekorzyść tej drugiej składowej. Po feralnej zasadzce Ethan jedzie do Paryża, gdzie pomieszkuje sobie jak gdyby nigdy nic z czarnoskórymi... squatowcami. W dodatku , jak na oddanego rodzica przystało, Runner co rusz zapytuje różne osoby o porady dotyczące wychowania córki. Szkoda jedynie, że zazwyczaj pyta o to... ofiary torturowane celem wytropienia "Wilka". W jednej ze scen korpulentny businessman, po komfortowej przejażdżce w aucie głównego bohatera (w bagażniku, dokładniej rzecz ujmując), grzecznie i z nieprzymuszonej woli oferuje cenne wskazówki dotyczące wychowania małych dam. Czyżby "Syndrom sztokholmski" w pełnej krasie? Nic to, że potem nieszczęśnik zostaje potraktowany elektrodami, gdyż w kolejnych sekwencjach jest równie usłużny... Momentami cały ten miks przypomina komediową wersję "Uprowadzonej", pozbawioną jednak większości zalet pierwowzoru.




Jak na ostatnie produkcje sygnowane nazwiskiem Bessona przystało, sceny starć wręcz są nachalnie przyspieszane celem uzyskania odpowiedniej dynamiki. O ile strzelaniny wypadają znośnie (vide: wspomniany wcześniej początek z seriami z karabinu ładnie zamieniającymi przeszklone budki telefoniczne w drobny mak), tak tradycyjne pojedynki są chaotyczne i po prostu nieczytelne. To, że szybki montaż może zostać zastosowany z wyczuciem udowodnił już dawno pan Greengrass w "Ultimatum Bourne'a"; niestety, McG kręci filmy po swojemu, wprowadzając wariująca kamerę, sekundowe ujęcia i lekko przyspieszane ruchy. Efekt? Dynamika mająca zapewne ukryć mankamenty choreografii starć została sztucznie podbita kosztem realizmu i efektowności.

Oczywiście jak na kino sensacyjne przystało, produkcja z Costnerem stanowi w głównej mierze zlepek mniej lub bardziej śmiesznych scenek opartych na problemach wychowawczych Ethana, zaś akcji tu jak na lekarstwo... wróć. Ktoś tu chyba nie odrobił pracy domowej, bowiem przewaga komicznych motywów spycha akcję na boczny tor, w wyniku czego przez większość seansu widz obserwuje Runnera wymuszającego niejako "przy okazji" kolejne porady dotyczące wychowania krnąbrnego dzieciaka od maltretowanych oprychów. Poza wyjątkowo pastiszowym wydźwiękiem filmu, sam scenariusz pełen jest sporych dziur/niedociągnięć nawet jak na ramy gatunku, tj. niezobowiązującej sensacji. Dlaczego Ethan "na dzień dobry" strzela bramkarzowi klubu nocnego w nogę, by potem spokojnie wejść i wyjśc z imprezy bez większych kłopotów? Przypominam, że nie jest on już nawet oficjalnie w szeregach FBI... W dodatku sam motyw przyjęcia eksperymentalnego leku jest raczej pokpiony, chociaż twórcy starają się nieco podkreślić obawy głównego bohatera związane z jego aplikacją (ot, choćby zapytanie o pełną dokumentację). Czy jednak doświadczony ex-agent pozwoliłby sobie wstrzyknąć do ogranizmu bliżej niezidentyfikowany specyfik od niemalże przypadkowej babeczki? No chyba, że wygląda ona jak Amber Heard, dla której nawet sam Johnny Depp stracił rozum...




Sporym atutem filmu jest sam Kevin Costner, dla którego "72 godziny" stanowią powrót do szeroko rozumianego kina sensacyjnego. Pomimo prawie "sześćdziesiątki" na karku, aktor wciąż utrzymuje dobrą kondycję fizyczną, zaś do roli emerytowanego agenta pasuje jak ulał. Inna sprawa, że nieco na siłę moduluje głos by brzmieć jak Neeson z "Uprowadzonej" (charakterystyczna chrypka i te sprawy...), w dodatku sami twórcy w zamierzenie parodystyczny sposób odziali go w kowbojskie ciuchy, do czego zresztą alujze w filmie występują wielokrotnie, choćby w nawiązaniu do "Tajemnicy Brokeback Mountain" (to ta produkcja, gdzie dwaj panowie ćwiczyli różne pozycje w namiocie... siakiś Pilates czy cuś...). Wymieniona w poprzednim paragrafie panna (jeszcze) Heard zaś prezentuje się na ekranie zjawiskowo, podkreślając swe najlepsze aktorskie atuty ciasnym, ściśle przylegającym strojem i mocnym makijażem. Co tam, że prawdopodobnie profesjonalna agentka nie ubrałaby się na żadną akcję w skórę (co ze swobodą ruchów?), odpuszczając zapewne jakikolwiek make up. Jeśli efekt jest tak piorunujący jak w przypadku Amber Heard, można brak realizmu twórcom wybaczyć. Na plus zaliczyć również wypada jednego z antagonistów, niejakiego "Albinosa". Co prawda gośc wygląda niczym z gry/filmu "Hitman" (glaca ogolona na łyso + garniak), jednak ma w sobie nutkę demoniczności, w przeciwieństwie do nijakiego businessmana o pseudonimie "Wilk" grającego główne skrzypce w całej, niezbyt skomplikowanej intrydze.




Luc Besson i McG połączyli siły, by stworzyć dalekiego krewnego przeboju "Uprowadzona". Niestety, scalenie wątków komediowych z kinem sensacyjnym czystej wody wyszło przedziwnie - ni to parodia, ni typowy "sensacyjniak". Trochę za dużo w "72 godzinach" żarcików wplecionych w sceny przesłuchań, również luźny charakter Ethana przejawia się w zbyt wielu scenach. Specyficzne postacie kreślone grubą kreskę uwidoczniły się już w "Porachunkach" Bessona (zbieranina karykaturalnych indywiduuów z byłym gangsterem i notoryczną podpalaczką na czele), zaś w nowej produkcji z Costnerem owy trend jest kontynuowany. W dodatku z filmu na film Besson wyraźnie dziecinnieje, umieszczając "niby" śmieszne motywy celem rozluźnienia amtosfery (profesjonalny zabójca mieszkający z przymusu pod jednym dachem z pokaźną czarnoskórą rodziną)... zupełnie niepotrzebnie. Gdyby twórcy skupili się na czystej, dobrze nakręconej akcji (skiepszczono nawet pościg samochodowy), temperując nieco swoje komediowe zapędy, film pewnikiem byłby lepiej wyważony. Niemniej "72 godziny" można obejrzeć w ramach ciekawostki oraz dla samego Costnera i zmysłowej Amber Heard oczywiście. Jeśli jednak Besson ma dalej pisać tego typu skrypty, to niech lepiej weźmie dłuuugie wakacje i przemyśli dalszą karierę. Kończ waść, wstydu oszczędź?

Ogółem: 6=/10

W telegraficznym skrócie: Trio Besson, McG i Costner łączy siły, by dostarczyć widzowi ubogiego krewnego "Uprowadzonej"; przesyt elementów komediowych oraz zdawkowa, jak na kino sensacyjne, ilość akcji to niezbyt szczęśliwe połączenie; bzdury w scenariuszu jak najbardziej obecne; na plus solidny Costner i pociągajaca luba Deppa, Amber Heard. Mogło i winno być lepiej.
1 10
Moja ocena:
6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Luc Besson od dłuższego czasu stanowi żywą antyreklamę filmów, które współtworzy. Choć pod względem... czytaj więcej
Problem z filmem "72 godziny" mam z gatunku tych niezmiernie rzadkich. Niby miał być to thriller i film... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones