Recenzja filmu

Wszystko, co kocham (2009)
Jacek Borcuch
Mateusz Kościukiewicz
Olga Frycz

Lekcja buntu

Historie o kontrkulturze i wszelkiej maści kontestatorach są w polskim kinie rzadkością. Coraz rzadziej mamy do czynienia z filmami będącymi głosem jakiegoś pokolenia. Byłam więc bardzo ciekawa
Historie o kontrkulturze i wszelkiej maści kontestatorach są w polskim kinie rzadkością. Coraz rzadziej mamy do czynienia z filmami będącymi głosem jakiegoś pokolenia. Byłam więc bardzo ciekawa filmu "Wszystko, co kocham", który wpisuje się w ten zapomniany przez naszych twórców nurt. Polscy dziennikarze chwalili go jeszcze przed oficjalną premierą, jak np. Kuba Wojewódzki. Spodobał się też za granicą - jako pierwszy polski film pojechał na festiwal kina niezależnego do Sundance, gdzie spotkał się z entuzjastycznymi recenzjami. Ostatnio mówi się także, że ma szansę zostać naszym kandydatem do przyszłorocznych Oscarów. I moim zdaniem to by była bardzo dobra decyzja, bo film się rzeczywiście udał.

"Wszystko, co kocham" to film o nastolatkach. Może nie stricte dla nastolatków, ale opowiadający o dorastaniu w latach 80-tych. Z moich obserwacji wynika, że film ten zyskał więcej fanów wśród osób, które dzięki niemu mogły udać się w podróż sentymentalną do czasów własnej młodości, niż wśród młodych ludzi. Jednak to właśnie im chciałabym go szczególnie zarekomendować. Tematem "Wszystko, co kocham" jest bunt przeciwko ideologii, władzy, zniewoleniu oraz punk rock, czyli muzyka, która ten bunt najwymowniej wyrażała. Mam wrażenie, że dziś coraz rzadziej się buntujemy. A bunt jest przecież pierwszym krokiem na drodze do zmian, o czym ten film przypomina. Młodzi widzowie powinni wynieść z seansu naukę, że nie należy biernie przyjmować otaczającej nas rzeczywistości, lecz starać się ją zmieniać po swojemu. To jednak nie tylko opowieść o buncie, ale także o dojrzewaniu. Nie brakuje w nim również wątku miłosnego. I jest to trudna miłość, bo ojciec dziewczyny jest w Solidarności, a ojciec chłopaka jest wojskowym. Nie będę streszczać fabuły, ale zaznaczę, że reżyser (i scenarzysta w jednym – Jacek Borcuch) w dziewięćdziesiąt minut postarał się poruszyć jak najwięcej wątków: pierwsza miłość, w dodatku zakazana, przyjaźń czwórki chłopaków grających w punkowym zespole (o nazwie Wszystko Co Kocham, właśnie), młodzieńcza fascynacja dojrzałą kobietą (sceny ze świetną Katarzyną Herman przywodzą na myśl włoską "Malenę"), śmierć, przemijanie, stosunki ojca z synem i wreszcie stan wojenny. Pomimo wielości wątków, każdy z nich został opowiedziany w stopniu satysfakcjonującym. Zakończenie pozostawia co prawda niedosyt, bo akcja rozwiązana zostaje w zupełnie nieoczekiwanym momencie. Główny bohater, Janek, zaczyna właśnie zupełnie nowy etap życia i chciałoby się nadal mu towarzyszyć, tymczasem na ekranie pojawiają się napisy końcowe. Nie zmienia to jednak faktu, że jest to bardzo dobry film, jeden z lepszych polskich filmów ostatnich lat, jakie oglądałam. Powinien trafić i do starszych (którzy w Janku i jego kolegach odnajdą siebie z młodzieńczych lat), jak i do młodszych, którzy westchną, tak jak ja, że życie było 30 lat temu mimo wszystko bardziej kolorowe, choć może nieco trudniejsze. Dla tych drugich będzie przy okazji dobrą lekcją historii i poniekąd także patriotyzmu.

Mocną stroną filmu są aktorzy. Ci uznani, jak fenomenalny jak zwykle Andrzej Chyra, Anna Radwan, wspomniana Katarzyna Herman czy Marek Kalita. Przede wszystkim jednak młodzi zdolni: Olga Frycz, Mateusz Kościukiewicz (główny bohater, Janek), Jakub Gierszał, i będący na drugim planie Mateusz Banasiuk i Igor Obłoza. Mają talent, są wręcz stworzeni do swoich ról i budzą sympatię. I właśnie to, że są tak sympatyczni, wywołuje głosy krytyki, bo rzekomo postaci wykreowane w filmie są zbyt grzeczne jak na punków, a sam film zbyt "ładny". Warto jednak wiedzieć, że bohaterowie mają 17-18 lat i są po prostu zafascynowani tą subkulturą, dopiero szukają swojej życiowej ścieżki. Zresztą, jak podkreślał Jacek Borcuch, film jest jego wspomnieniem o tych czasach. On sam i jego brat, Daniel Bloom, który stworzył muzykę do "WCK", są pierwowzorami filmowych Janka i Staszka, a to, co widzimy w filmie, w dużej części było ich udziałem. "Wszystko, co kocham" nie jest biografią  żadnego muzyka, nie musi w pełni oddawać niczyjego charakteru. Ważne, że doskonale oddaje nastrój panujący wśród polskiej młodzieży dorastającej w latach 80-tych. A wspominając o Danielu Bloomie warto podkreślić, że oprócz jego kompozycji, w filmie mamy także kilka utworów napisanych dla fikcyjnego zespołu WCK i wykonanych samodzielnie (i bardzo przyzwoicie) przez aktorów.

Podobał mi się ten film także wizualnie. Michał Englert zadbał o ładne, estetyczne, interesujące zdjęcia. Na wyróżnienie zasługuje również czołówka. Już pierwsze napisy, które pojawiają się na ekranie, zwiastują, że seans będzie udany. I nie ma mowy o rozczarowaniu. Słowem, "Wszystko, co kocham" ma w sobie wszystko, co cenię w kinie.
1 10
Moja ocena:
8
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
"Wszystko, co kocham" to film bez zakończenia, bez puenty i bez rozwiązania. Obraz, który miał iść i... czytaj więcej
Każdy, kto choć odrobinę zna się na muzyce punk, kto choć liznął twórczości zespołów takich jak The Clash... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones