Recenzja filmu

Samsara (2011)
Ron Fricke

Patrz i przeżywaj

Ci, którzy dali się porwać nakręconemu dwadzieścia lat temu obrazowi "Baraka", obejrzą na ten film z drżeniem serca. Tym, którzy go nie widzieli, powiem jedno – czeka Was niezwykła podróż przez
Ci, którzy dali się porwać nakręconemu dwadzieścia lat temu obrazowi "Baraka", obejrzą na ten film z drżeniem serca. Tym, którzy go nie widzieli, powiem jedno – czeka Was niezwykła podróż przez świat magnetyzującej muzyki i obrazów. Podróż, która jednych oczaruje, a innych poruszy. Niewątpliwie jednak dla wszystkich zaowocuje refleksją, lub chociażby jej dyskretnym ukłuciem.

"Samsara" to kolejny po "Koyaanisqatsi", "Barakce" i "Naqoyqatsi", hołd złożony potędze obrazu i dźwięku. Reżyser, Ron Fricke, odżegnuje się od klasycznej werbalnej narracji i linearnej fabuły na rzecz medytacyjnej opowieści, którą nie tyle oglądamy, co raczej doświadczamy jej.

Chłoniemy zapierające dech obrazy, pozornie wyrwane z kontekstu i pozbawione jakiegokolwiek komentarza – tak społecznego, jak i politycznego. Początkowe poczucie obcości, związane z faktem, że jako widzowie nie jesteśmy oswojeni z takim rodzajem kina, szybko ustępuje miejsca hipnotycznej mocy spektaklu.

"Samsara" ma wydźwięk bardzo bliski wcześniejszym filmom Fricke'a, w których afirmacja natury i szacunek dla tradycji zostają skonfrontowane z postępującym konsumpcjonizmem i upadkiem wartości. Nie jest to jednak obraz z gatunku tych, które dokonują wiwisekcji na świadomości i sumieniu widza lub też spływają nań niczym łaska oświecenia. Zamiast  bolesnej terapii szokowej, dostajemy bardzo sugestywny pejzaż, który za pomocą perfekcyjnych ujęć rozbudza niepokój, nostalgię i dojmująca potrzebę pochylenia się nad kwestiami istotniejszymi niż spłata kredytu, awans w pracy i nagląca potrzeba zakupu nowego auta.

Można Frickiemu zarzucić asekuranctwo. Nie przeciera nowych ścieżek i podąża szlakiem, który doskonale sprawdził się przy okazji "Baraki". Jednak pomimo swej wtórności i nie pozostawiającego wątpliwości przesłania, jego film broni się jako pewien fenomen.

"Samsara" to podróż, wykraczająca zarówno poza tradycyjne ścieżki kina dokumentalnego, jak i społecznie zaangażowanego. Owszem, antykonsumpcjonistyczny przekaz jest wyrażony jasno, brak tu jednak niepotrzebnego posiłkowania się kontrowersją i nachalnego epatowania brutalnością. Pierwsze skrzypce gra tu estetyka. "Samsara" to ponad wszystko audiowizualna uczta, gdzie każdy pojedynczy kadr można kontemplować jak odrębne płótno malarskie, dźwięk zaś (oklaski m.in.dla Lisy Gerrard) stanowi przemyślane dopełnienie oglądanej historii.

Termin "samsara" wywodzi się z filozofii buddyjskiej i oznacza nieustający ruch, przepływ, niekończący się ciąg narodzin i śmierci. Film Fricke'a doskonale oddaje owo poczucie płynności i zmienności zarówno dzięki imponującemu doborowi przestrzeni i tematów (sceny kręcono w 25 miejscach globu), jak i mistrzowskiej pracy kamery. Niewątpliwy wpływ na jakość odbioru ma również fakt, że obraz został w całości nakręcony na taśmie 70 mm, a zmontowanie materiału zajęło twórcom ponad pięć lat.

Film Fricke'a należy do gatunku tych, które należy oglądać na kinowym ekranie. Tylko wówczas będziemy w stanie w pełni docenić operatorski kunszt, niespotykaną jakość obrazu oraz majestat poszczególnych ujęć. "Samsara" to poemat, kinematograficzne dziełko sztuki, które wymaga traktowania z należnym mu szacunkiem.
1 10
Moja ocena:
8
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
"Samsara", czyli w skróconym tłumaczeniu nieustanne wędrowanie, kołowrót narodzin i śmierci, stał się... czytaj więcej
Aby w pełni zrozumieć sens filmu "Samsara" należy zadać sobie pytanie, czym jest samsara? Odpowiedź na to... czytaj więcej
Tytuł filmu nawiązuje do sanskryckiego określenia nieustannego przepływu, powtarzającego się cyklu... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones