Recenzja filmu

Woda dla słoni (2011)
Francis Lawrence
Reese Witherspoon
Robert Pattinson

Cyrk na kółkach

Ekranizacje bestsellerowych książek przeważnie się nie udają. Nie czarujmy się. Albo zbyt kurczowo trzymają się oryginału, albo zbyt swobodnie traktują jego treść. W pierwszym przypadku film
Ekranizacje bestsellerowych książek przeważnie się nie udają. Nie czarujmy się. Albo zbyt kurczowo trzymają się oryginału, albo zbyt swobodnie traktują jego treść. W pierwszym przypadku film zupełnie nie potrafi niczym zaskoczyć i sprawić, że znana już historia otrzyma szansę na drugie, ekranowe życie. W drugim - ekranizacją nazywamy go tylko z nazwy, ponieważ poza tytułem i bohaterami zupełnie nie przypomina tego, co zdążyliśmy polubić. Jak się jednak okazuje, istnieje także trzecia możliwość. Zawsze można przecież połączyć dwa pierwsze przypadki, a w wyniku tej skomplikowanej operacji otrzymamy obraz idealny, lub odmianę ekranizacji filmowej o wdzięcznym mianie "katastrofa".

Cóż, z założenia mieliśmy mieć z takową do czynienia. "Woda dla słoni" to opowieść o upadku jednego z największych cyrków pociągowych lat 30. ubiegłego wieku. Cyrk to  wprawdzie najzupełniej fikcyjny, co nie przeszkadzało wcale książce być szczerym i do bólu prawdziwym zwierciadłem tamtych czasów. Przede wszystkim jednak - prawdziwym obrazem świata cyrku, podglądanym zza kulis przez obserwatora z zewnątrz. Tym obserwatorem, a zarazem narratorem i naszym przewodnikiem jest Jacob Jankowski, student weterynarii polskiego pochodzenia, który niemal w jednej chwili traci wszystko - rodziców, dom, marzenia. Zrozpaczony i zagubiony wsiada w biegu do pociągu, który okazuje się własnością "Najwspanialszego widowiska na świecie braci Benzinich". Gdy już, z trudem udaje się mu przeżyć pierwszy dzień nowego życia- poznaje Marlenę, treserkę koni, w której natychmiast się zakochuje. Jest ona jednak żoną zaborczego Augusta, który może zadecydować o być albo nie być Jacoba w cyrku Benzinich. Los tych trojga ludzi już wkrótce zwiąże się na zawsze z niezwykłym, nad wyraz mądrym i pełnym uroku zwierzęciem- słonicą Rosie.

Przyznać trzeba, że książka Sary Gruen idealnie nadawała się jako materiał wyjściowy do realizacji superprodukcji filmowej. osobiście zainteresowałem się filmem po obejrzeniu zwiastuna, który jako żywo przywodził na myśl "Titanica" Jamesa Camerona- schemat wydawał się ten sam. Z ciekawością zatem postanowiłem przyjrzeć się zagadnieniu bliżej. Ufając, że producenci wyczuli książkowy potencjał i celują z ekranizacją w sukces na miarę "Titanica" właśnie, sięgnąłem po "Wodę dla słoni" z poczuciem, że naiwna chciwość producentów zaraz zostanie zdemaskowana. Pomyliłem się. Mimo, że powieść Sary Gruen nie jest arcydziełem, temat przez nią podjęty okazał się być na tyle czarujący i ujmujący egzotyką, że moje podejrzenia względem ekranizacji przestały się liczyć.

Kontrowersje w porównaniu książki z filmem pojawiają się już po spojrzeniu na obsadę- o ile Reese Witherspoon i Robert Pattinson, odtwórcy głównych ról- wyglądają na plakacie całkiem nieźle, to na ekranie już nie. Nie dość, że nie czuć pomiędzy nimi kompletnie żadnej chemii, porozumienia, czy choćby sympatii, to więcej pozytywnej uwagi przyciąga Christoph Waltz w roli Augusta. Chociaż aktor powiela już po raz "n-ty" rolę stręczyciela-psychopaty, to widać w jego grze przynajmniej cień charakterologicznego przygotowania. Na drugi ogień idzie scenariusz autorstwa Richarda LaGravenese`a ("Co się wydarzyło w Madison County", "Zaklinacz koni"), który w ostatnich latach zalicza formę spadkową, a jego skrypt jest tyleż odtwórczy w stosunku do książki, co bezczelnie ją przeinacza. Z jednej strony kurczowo trzyma się tego, co nieistotne, z drugiej wprowadza z punktu widzenia oryginału zmiany na gorsze- gubi, zamienia i łączy postacie w jedno, podobnie ze scenerią i wydarzeniami. Uproszczenia względem oryginału są na tyle duże, że niemal nie sposób nazwać tego filmu ekranizacją. Największym grzechem  było porzucenie współczesnego wątku "szpitalnego", dzięki któremu opowieść nabierała zupełnie innego wymiaru, niż mogłoby się z początku wydawać. Tymczasem "Woda dla słoni" stała się w adaptacji mizernym romansidłem bez krztyny polotu. Na dokładkę otrzymujemy zachowawczą, rzemieślniczą robotę reżyserską Francisa Lawrence'a, który woli się skupić na komponowaniu ładnych obrazków niż budowaniu klimatu opowieści i prowadzeniu interesującej narracji. Na osobny komentarz zasługują zwierzęta występujące w filmie - zwykle nie zwraca się uwagi na ich pracę - a także pracę treserów na planie filmowym. Po lekturze "Wody dla słoni" zacząłem żywić głęboki szacunek dla ich wysiłku. Rosie to bodajże najjaśniejszy punkt całego filmu, nieco paradoksalnie wyrasta ona na główną bohaterkę, zaskarbiając sobie całą sympatię widza.

Koniec końców "Woda dla słoni" okazała się dla producentów strzałem w stopę. Za to poznałem interesującą książkę. Nie mogę więc powiedzieć, że jestem zupełnie niezadowolony z tego, że film powstał. A to już plus.
1 10
Moja ocena:
4
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Lata 30. w Stanach Zjednoczonych odcisnęły się na życiach obywateli amerykańskich piętnem kryzysu... czytaj więcej
Bardzo długo zastanawiałam się, czy chcę obejrzeć "Wodę dla słoni". W końcu zachęciły mnie do tego... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones