Recenzja filmu

Matrix Reaktywacja (2003)
Lilly Wachowski
Lana Wachowski
Keanu Reeves
Carrie-Anne Moss

Klozetowa deska ratunku

Kiedy w pamiętnym roku 1999 po raz pierwszy obejrzałem film o dziwnym, ale i urzekającym tytule "Matrix", byłem wręcz oszołomiony. I nie chodzi tu tylko o kosmiczne efekty specjalne i inne
Kiedy w pamiętnym roku 1999 po raz pierwszy obejrzałem film o dziwnym, ale i urzekającym tytule "Matrix", byłem wręcz oszołomiony. I nie chodzi tu tylko o kosmiczne efekty specjalne i inne aspekty techniczne, jeno o klimat i fabułę. Długo po seansie zastanawiałem się, co by było, gdyby Wachowscy mieli rację. Gdyby ludzie byli zwykłymi bateryjkami, służącymi do napędzania maszyn, a cały otaczający świat był tylko złudną iluzją. Byłem urzeczony tym dziełem. Cztery lata później, w roku 2003 (po którym też sobie obiecywałem, że będzie pamiętny) wybrałem się na kolejną część "Matrixa" . Już tytuł coś mi potajemnie sugerował. Co tak dokładnie, to się dowiedziałem dopiero w kinie - otóż bracia Wachowscy "reaktywowali" stary i do bólu naciągany film sci-fi. Jednym słowem  "Matrix Reaktywacja" okazał się odgrzewanym kotletem dla niepoznaki polanym efekciarskim sosem (o jego składnikach powiem później). Pierwszym punktem powalającym ten film jest... fabuła. Wręcz niemożliwe, żeby wyszła z głów Wachowskich; tych samych Wachowskich, którzy przed kilkoma laty powalili mnie na kolana wyśmienitym filmem. Byłem zaskoczony, skąd taka nagła zmiana. Tłumaczyłem sobie, że to tylko chwilowa zniżka formy (ale po seansie "Rewolucji" zupełnie odrzuciłem tę ostatnią deskę ratunku). Kiedy dotarło do mnie, że to nie jest chwilowa zniżka formy, zacząłem szukać powodu tak słabej kondycji. No i niemalże natychmiast znalazłem - jeden rzut oka na budżety obu filmów i już wszytko jasne. Pierwszy "Matrix" był dziełem autorskim - bracia chcieli sami zrobić film od początku do końca i nie był im do tego potrzebny żaden ogromny nakład finansowy. Natomiast kontynuacje były filmami robionymi pod jak największą publikę i co najgorsze - pod producentów. I właśnie przez to oba filmy utraciły swój magiczny klimat. Niestety... Ale nie tylko Wachowscy pogonili za pieniądzem; Ciemna Strona Kasy skusiła także aktorów, co jest bardzo wyczuwalne w ich grze. Keanu Reeves (za którym niezbyt przepadam) jak zwykle gra trochę "sztywno". Jednak w pierwszym "Matrixie" jego gra nawet mi się spodobała. Nie zgrywał zbytnio bohatera i ogólnie starał się grać jak najbardziej naturalnie. Ale w drugiej części jego gra aktorska już mi się nie podobała. Było to po części spowodowane wymogami roli (wielki superbohater Neo dumnie lata wśród chmur - szczyt infantylności), ale w głównej mierze właśnie szaloną gonitwą za pieniądzem. I na nic nie zdają się tu jego zapewnienia, że prawie całą swoją gażę oddał na efekty specjalne. Chyba przez przypadek zapomniał wspomnieć o tych kilkunastu procentach od przychodów filmu, które wpłynęły do jego kieszeni. No ale cóż, skleroza każdego kiedyś dopadnie i nie ma na to rady. Wyżej napisałem, że ogólnie aktorzy gonili za kasą. Ale jest jedna osoba, która wytrwale broni honoru "Matrixa" - Laurence Fishburne alias Morfeusz. Jest idealnym przykładem aktora, który gra dla przyjemności. Nie jest wprawdzie aktorem z hollywoodzkiej czołówki i nie bierze po kilkanaście milionów za choćby najmniejszy występ, ale stara się za wszelką cenę jak najlepiej zagrać. Nie zależy mu na pieniądzach, tylko na jak najlepszym wykonaniu swojej roboty - i jak największej frajdzie z niej. Obraz aktora idealnego. Na początku obiecałem wymienić składniki efekciarskiego sosu. Oto i one: 1) efekty specjalne za 60 milionów dolarów - doskonale zasłonią wszelkie niedoskonałości aktorów i całego filmu, 2) głośna muzyka - zagłuszy nieciekawe dialogi aktorów - po co widzowie mają wszak tego słuchać? 3) szybki montaż - po co widzowie mają oglądać długie i nużące fragmenty; lepiej niech szybko przeminą, a jak nie to... 4) spowolnimy akcję na ekranie - niech ludzie dokładnie się przyjrzą, jak wygląda lecący powoli pocisk, albo spadająca z okna kobieta, 5) no i ostatni składnik - reklama: zalejmy widza reklamami tak, że w końcu na film pójdzie z samej ciekawości. Tak więc widać, w jaki sposób myślą współcześni twórcy filmu (nawet ci, co jeszcze kilka lat temu tworzyli filmy niszowe) - teraz ulegają złudnej manii dolara. W ich leksykonach zabrakło najwyraźniej miejsca na takie pojęcia, jak: ciekawa fabuła, dobrze grający aktorzy, no i przede wszystkim: wolność twórcza dla reżysera. Oby kiedyś się opamiętali i zawrócili z drogi, na końcu której jest... góra lodowa warta 200 milionów dolarów.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Nieraz w historii kina było już tak, że film oddawany do sal kinowych był dokładnym przeciwieństwem tego,... czytaj więcej
Z kontynuacjami dzieł jest tak, że z góry skazane są na porażkę. Zazwyczaj świeżość i pomysły oryginału... czytaj więcej
"A mogło być tak pięknie..." - tych słów recenzenci często używają w wypadku kontynuacji. I ja pozwolę... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones