Recenzja filmu

Motel (2007)
Nimród Antal
Kate Beckinsale
Luke Wilson

***

Współczuję i zazdroszczę miłośnikom kameralnych dreszczowców. Współczuję dlatego, że mają oni pewnie coraz większy problem z wyborem tylko jednego tytułu na wieczorny seans, a zazdroszczę,
Współczuję i zazdroszczę miłośnikom kameralnych dreszczowców. Współczuję dlatego, że mają oni pewnie coraz większy problem z wyborem tylko jednego tytułu na wieczorny seans, a zazdroszczę, bowiem w ostatnich miesiącach ta grupa widzów zdaje się być w szczególności rozpieszczana przez dystrybutorów. Świadczyć o tym może prawdziwy wysyp wszelkiej maści "Sadystów" i "Hosteli", któremu towarzyszyły gorączkowe dyskusje o renesansie gatunku, które owe dzieła reprezentują. Nic więc dziwnego, że horror zatacza coraz szersze kręgi i że romansować z nim zaczynają coraz to nowi twórcy, jak choćby Nimród Antal, reżyser fantastycznie przyjętych w naszym kraju "Kontrolerów".
 
"Motel", bo o nim mowa, rozpoczyna się od scen z dogorywającego życia małżeńskiego pary bohaterów: Amy (Kate Beckinsale) i Davida (Luke Wilson). Poznajemy ich w momencie, kiedy prowadzą nerwowy dialog w trakcie powrotu z rodzinnego spotkania. Atmosfera pogarsza się w momencie, kiedy nasi bohaterowie otrzymują dwa niezbyt przyjemne prezenty od losu – psuje im się samochód, po czym zmuszeni są przeczekać noc w obskurnym motelu. Następujące po tym wydarzenia nie są szczególnie obiecujące. Miejsce jest odpychające, recepcjonista wygląda jak Jeffrey Dahmer, a pokoje zaopatrzone są w taśmy VHS z zapisem brutalnych morderstw o niepokojącym ładunku autentyczności...
 
Jak widać z powyższego streszczenia – fabuła "Motelu" do najoryginalniejszych nie należy. Nie inaczej sprawa ma się z prowadzeniem akcji. Odczują to zwłaszcza widzowie przyzwyczajeni do szokujących zwrotów akcji i intermediów z wnętrznościami bohaterów w głównych rolach. Żeby wytrwać cierpliwie do końca seansu, najlepiej jak najwcześniej zdać sobie sprawę z tego, że zasadą, jaką kierował się reżyser było "coś za coś". Powstał przez to film wyważony, przez większość czasu zgrabnie łączący wątki obyczajowe z motywami emblematycznymi dla współczesnego horroru głównego nurtu.
 
Jednakże – już pierwsze minuty obnażają "Motel", ukazując go jako obraz utkany ze schematów. Ale, dodać trzeba – utkany zręcznie. Na tyle zręcznie, że przy odrobinie dobrej woli podarować mu można nawet nawiązania do Hitchcocka (choćby za to, jak bardzo są życzliwe i pełne szacunku).
 
Twórcy "Motelu" postanowili pójść pod prąd panującym tendencjom i nie wdzięczyć się do widza. Rzucają nam za to film świadomie konserwatywny, a przez to stanowiący pewne urozmaicenie na rynku. Kolejne dobre wrażenie budzi to, jak wyważonym obrazem jest "Motel". Częstotliwość scen, które mają niepokoić widza, została dobrana na tyle dobrze, że nie tracimy zaufania do twórców, nawet kiedy obraz staje się ilustracją zabawy w "kotka i myszkę". Podobnie – długość wprowadzenia fabularnego jest odpowiednia. Odpowiednia – oczywiście jak na film, który nie zdradza aspiracji do bycia kolejnym "zaangażowanym" obrazem z elementami kina grozy. Poza wszystkim reżyser unika poważniejszych grzechów (jak choćby podkręcenia ilości patosu na centymetr taśmy), przez co udaje mu się przez większość czasu prowadzić film w sposób zgrabny i lekki.
 
Aktorzy w tym filmie nie są źródłem wielu pozytywnych zaskoczeń. Trzeba im oddać to, że przekonująco wypadają, kiedy ich postaci skaczą sobie do oczu. Patrzy się też z uwagą na ich grobowe miny i nabiera chęci do zagłębienia się w ich wzajemne relacje. Niestety – wprowadzenie w fabułę trwa krótko, a wątki, które pojawiają się w jego trakcie, w dalszej części filmu będą stanowić ledwie ozdobę. W okolicach sześćdziesiątej minuty filmu zadania aktorskie polegają głównie na bieganiu i dobijaniu się do drzwi. Występ Kate Beckinsale raczej nie uczyni z niej "królowej horroru". Luke Wilson początkowo budzi sympatię, lecz z czasem nabiera się przekonania, że gdyby niepostrzeżenie zmienił go David Arquette, to widz nie odczułby tego szczególnie. Warto wspomnieć o ciekawej roli na drugim planie. W rolę recepcjonisty wciela się Frank Whaley (kojarzony głównie z epizodyczną rolą Bretta w "Pulp Fiction"). 
 
Z pozostałych elementów filmu na szczególne wyróżnienie zasługuje scenografia. Mimo że (podobnie jak i pozostałe środki) oszczędna, to jednak spaja ten film pod względem plastycznym i zwraca uwagę kilkoma cieszącymi oko drobiazgami.

"Motel" to niespełna 90 minut całkiem godziwej rozrywki, na przyzwoitym poziomie straszenia. Mamy tu do czynienia z klasycznym przykładem podawania grozy w homeopatycznych dawkach, co sygnalizuję wszystkim, którzy są w stanie docenić umiar w epatowaniu. Tych z was, którzy lubią, kiedy filmowy ekran zamienia się w buñuelowską brzytwę, uprzedzam, że "Motel" ma zadatki, żeby swoją powściągliwością rozdrażnić i znudzić. Zamykając wątek strachu w "Motelu", warto dodać, że sposób zabawy z widzem, na jaki zdecydował się reżyser, jest dość prymitywny i toporny. Samo straszenie jest rozpięte na dość prostych odruchach lękowych widzów, co może zarówno imponować konsekwencją reżysera, jak i drażnić brakiem odwagi i finezji.

Wymowa filmu sprowadza się do kilku banalnych spostrzeżeń w stylu "nadzieja jest matką głupich", a "nuda jest matką psycholi". Można niby zatrzymać się przy motywie luster i główkować nad jego znaczeniem. Można się również napiąć i próbować wycisnąć z tego obrazu parę spostrzeżeń o kondycji współczesnych Amerykanów. Można szukać w tym filmie zgryźliwych komentarzy pod adresem niezależnego kina grozy romansującego z Hollywood. Można pewnie bronić go za zawartość satyry na młodych gniewnych współczesnego horroru. Można robić wszystkie te rzeczy, ale nie bardzo wiadomo po co, bo nikt tutaj (włącznie z reżyserem) nie udaje nawet, że tworzy epokowe dzieło.

W ramach podsumowania podzielę się radą od serca. Jeżeli nie widzieliście jeszcze "Motelu", wstrzymajcie się z tym przez najbliższe 20 lat, a potem spróbujcie wygrzebać ten tytuł z jakiejś obskurnej wypożyczalni DVD. Jestem pewien, że będzie wtedy smakował dużo lepiej.

Na koniec napiszę tylko, że mi osobiście, przyjemność czerpana z tego filmu skojarzyła się z zabawą zimnymi ogniami, którą na początku filmy praktykuje bohaterka. Ci z was, którzy – podobnie jak ja, lubią w kinie nieco wyższe temperatury, czy wręcz lekkie oparzenia, mogą sobie "Motel" spokojnie darować.
1 10
Moja ocena:
6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Na naszych ekranach panuje epidemia filmów przemocy: był <b>"<a href="http://2.hostel.filmweb.pl/"... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones