Akcja nowego filmu
Takeshi Kitano, pt.
"Zatoichi", dzieje się w XIX-wiecznej Japonii. Historia niewidomego wojownika jest doskonałym pretekstem do pokazania widowiskowych walk. W roli głównej wystąpił sam reżyser.
Zatoichi to popularna postać w Japonii? Takeshi Kitano: Jest dla Japończyków jak Zorro dla Europejczyków i Amerykanów. Stał się bardzo znany dzięki aktorowi
Katsu Shintaro, który w latach 1962-1989 wielokrotnie wcielał się w postać Zatoichiego.
Shintaro zagrał w 25 filmach, które cieszyły się dużym powodzeniem, ale mnie nie interesowały. Chieko Saito, przyjaciółka
Shintaro, poprosiła mnie, abym zrobił sequeal tych przygód.
Dlaczego nie interesowały cię tamte filmy? Takeshi Kitano: Było w nich za wiele przesady.
Ale w twojej wersji jest jeszcze bardziej fantastycznie, jest mniej realizmu... Takeshi Kitano: Postać grana przez
Katsu Shintaro była dla mnie zbyt sentymentalna. Bratał się z wieśniakami, pomagał im. Ja chciałem, aby mój bohater był zimny, bardziej zdystansowany. Shintaro był zbyt pewny siebie, jakby w każdej scenie mówił "patrzcie na mnie, jaki jestem wspaniały".
Czy można uznać film "Zatoichi" za burleskę? Takeshi Kitano: Zdecydowanie tak. Chciałem jeszcze bardziej rozszerzyć wątek komediowy, ale nie pozwolono mi na to. Stworzyłem więc postać Shinkichi, w której mieści się cały ładunek komediowy.
Podobno pochodzisz z bardzo biednej rodziny? Takeshi Kitano: Z tego, że jesteśmy biedni, zdałem sobie sprawę dopiero wtedy, gdy zacząłem chodzić do szkoły. Jednak miałem szczęśliwe dzieciństwo. Nie wiedziałem, że nie mamy pieniędzy.
Kiedy po raz pierwszy jadłeś czekoladę? Takeshi Kitano: Jako dziecko. To było zaraz po drugiej wojnie światowej. Amerykanie okupowali nasz kraj. Mój ojciec ich nienawidził. Któregoś dnia wybraliśmy się z ojcem nad morze pociągiem. Gdy wracaliśmy, nie było miejsc siedzących. Amerykański żołnierz wstał, ustąpił mi miejsca i poczęstował czekoladą. Ojciec rozpłakał się i całą drogę mu dziękował.
Dlaczego nigdy nie mówisz o rodzeństwie? Takeshi Kitano: Bo nikt mnie nie pyta!
Możesz coś o nich powiedzieć? Takeshi Kitano: Jest nas czworo. Mój najstarszy brat ma 70 lat. W czasie amerykańskiej okupacji był tłumaczem. Zawsze do domu przynosił puszki z jedzeniem. Mam zamężną siostrę i jeszcze jednego brata, który na uniwersytecie wykłada nauki ścisłe. Ja również uczyłem się w tym kierunku. Studiowałem, aby pracować jako inżynier w Hondzie, ale nic z tego nie wyszło i wylądowałem w małym teatrze. Natomiast moja córka, która wróciła z USA chce zostać prawniczką.
Nie chodziłeś do szkoły filmowej. Gdzie nauczyłeś się pisania scenariuszy i sztuki montażu? Takeshi Kitano: Przez długi czas pracowałem w telewizji i tam wszystkiego się nauczyłem. W Japonii przy kręceniu programów telewizyjnych korzystamy z pięciu kamer. Nauczyłem się kierować i koordynować pracę wszystkich 5 operatorów. Gdy zająłem się kręceniem filmów, wydawało mi się to o wiele łatwiejsze niż w telewizji.
Dlaczego czasem robisz takie zbliżenia, że wydaje się, iż za moment aktor wejdzie w kamerę? Takeshi Kitano: Kręcę z bliska, bo Japonia to mały kraj! Mamy mało miejsca. Czasami robię zbliżenia, reszta mnie rozprasza albo nie interesuje.
Jesteś też malarzem. Często wystawiasz? Takeshi Kitano: Nie lubię moich wystaw. Nie podoba mi się to, że wszystko, co robię, trafia do mediów. Wywiadów też nie lubię.
Ale zajmujesz się tyloma sprawami: jesteś aktorem, reżyserem, malarzem, pisarzem, a nawet śpiewakiem... Takeshi Kitano: Każdy powinien eksperymentować. Nie ma gwarancji, że odniesie się sukces, ale ci, którzy chcą wyrażać swoje emocje przez sztukę, powinni to robić.
Chciałbyś zająć się polityką? Takeshi Kitano: Nigdy. Nie chciałbym się w to mieszać. Nigdy nawet nie głosowałem. Nigdy publicznie nie wypowiadam się na tematy polityczne, bo moje słowa zostaną źle zinterpretowane, przeinaczone, przekłamane. Wolę krytykować i nikogo nie popierać. Poza tym w Japonii nie ma już partii. Wszyscy politycy mówią to samo.
Film "Brother" kręciłeś w Hollywood. Czy chciałbyś znów pracować z dużym studiem? Takeshi Kitano: Wtedy postawiłem warunki: pracowałem z japońskimi technikami i miałem ostatnie słowo przy montażu. Gdyby mi znów na to pozwolono, chętnie bym to powtórzył. Wątpię jednak, aby studio inwestujące ogromne pieniądze dało mi tyle swobody.
Raphaelle Dedourge, METRO Paryż