Artykuł

ARTYKUŁ: Żurawiecki o Neilu Jordanie

Filmweb / autor: /
https://www.filmweb.pl/article/ARTYKU%C5%81%3A+%C5%BBurawiecki+o+Neilu+Jordanie-60020
O skorpionach i żabach

Słowo "ambiwalentny" określa zarówno charaktery, zachowania postaci oraz relacje między nimi, jak i aspekty gatunkowe filmów Neila Jordana. Najlepsze rezultaty osiąga on wtedy, gdy tworzy coś "pomiędzy", coś, co nie daje się łatwo zaszufladkować.

W epilogu najsłynniejszego, a przynajmniej najhojniej nagradzanego filmu Neila Jordana"Gry pozorów" pojawia się przypowiastka o skorpionie i żabie. Skorpion przyszedł do żaby i poprosił ją, by przewiozła go na drugi brzeg. Gdy byli na środku rzeki, żaba poczuła, że skorpion wbija jej kolec w grzbiet. "Coś ty najlepszego zrobił!" – krzyknęła – "Teraz oboje pójdziemy na dno!". "Nic na to nie poradzę" – odparł skorpion – "Taka jest moja natura". Właściwie wszystkie filmy Jordana są opowieściami o konsekwencjach spotkania skorpiona z żabą. Ale też o tym, że czasami skorpion okazuje się żabą, a żaba odkrywa w sobie naturę skorpiona. Także same filmy można podzielić na "skorpionie" i "żabie". Obok bowiem dzieł dotkliwych ("Towarzystwo wilków", "Mona Lisa", "Gra pozorów", "Chłopak rzeźnika", "Śniadanie na Plutonie"...) znajdziemy w twórczości irlandzkiego reżysera takie, które łyka się z trudem (np. "Nie jesteśmy aniołami", "Odważna").

Gdy myślę o Jordanie, przychodzi mi zaraz do głowy słowo "ambiwalentny". Określa ono zarówno charaktery, zachowania postaci oraz relacje między nimi, jak i aspekty gatunkowe jego filmów. Najlepsze rezultaty osiąga on wtedy, gdy tworzy coś "pomiędzy", coś, co nie daje się łatwo zaszufladkować. "Towarzystwo wilków", na przykład, balansuje między bajką a horrorem. "Mona Lisa" jest trochę thrillerem, trochę melodramatem, trochę dramatem społecznym. "Chłopak rzeźnika" przechodzi od naturalizmu do groteski i z powrotem. "Śniadanie na Plutonie" można potraktować jako nietypowe połączenie komedii z dramatem politycznym. Itd. itp. Jordan nie stosuje przy tym pastiszowych gier i autotematycznych wybiegów. Nie mruga okiem, obca jest mu zgrywa czy parodia. Nawet najbardziej fantastyczne historie osadza w starannie odtworzonych realiach miejsca i czasu, niezależnie od tego, czy robi film kostiumowy jak "Wywiad z wampirem", czy współczesny jak "Cud" albo "Gra pozorów". Natomiast ponosi klęskę, gdy musi trzymać się sztywno reguł gatunkowych (patrz "Nie jesteśmy aniołami" – nieśmieszna komedia o parze zbiegów udających księży czy "W moich snach" – thriller z obowiązkowym psychopatą naznaczonym nieszczęśliwym dzieciństwem).



Znalazłem wypowiedź Jordana, w której przyznaje się do fascynacji "monstrami". W jego filmach monstra mają piękną, fascynującą powierzchowność Cathy Tyson w "Mona Lisie", Jaye’a Davidsona w "Grze pozorów", Brada Pitta w "Wywiadzie z wampirem"... Ich monstrualne zachowania są przeważnie reakcją na przemoc, na zło wyrządzone im przez inne, mniej ujmujące monstra. Współczujemy bohaterom, bo przecież każdy z nas może pod wpływem okoliczności stać się skorpionem. Wątek ten rozwija Jordan począwszy od swego debiutu z roku 1982 – filmu "Angel", w którym saksofonista będący świadkiem morderstwa postanawia odnaleźć zabójcę i pomścić ofiary (ów schemat fabularny powróci, już w bardziej komercyjnym wydaniu, w "Odważnej"). Simone – luksusowa "call girl" z "Mona Lisy"  – desperacko szuka ukochanej, uzależnionej od narkotyków prostytutki, a jednocześnie chce się odegrać na tych, którzy ją wykorzystywali i upokarzali. Sama więc wykorzystuje do realizacji swojego planu zakochanego w niej, poczciwego George’a (nagrodzony w Cannes Bob Hoskins), który właśnie wyszedł z więzienia, gdzie siedział za cudze winy. Motywem działania Dil – transseksualnej piękności z "Gry pozorów" (nota bene, grający ją Jaye Davidson, nominowany do Oscara, wystąpił potem jeszcze w "Gwiezdnych wrotach" i wycofał się z kina) –  jest lęk przed napiętnowaniem i odrzuceniem, jakie spotyka "odmieńców". Louisa, bohatera "Wywiadu z wampirem", los dotknął okrutnie, zabierając mu żonę i dziecko. Porzuca więc ludzki stan i, za sprawą cynicznego Lestata (Tom Cruise), przechodzi na stronę mroku. Jako wampir początkowo próbuje nie być bezwzględny – żywi się krwią zwierząt, nie chce zabijać ludzi. Jednak stopniowo zaczyna rozumieć, że przed dolą wampira nie można uciec z powrotem w człowieczeństwo. Z kolei, wczesne dzieło reżysera – "Towarzystwo wilków", adaptacja odwołującej się do motywów najbardziej znanej bajki świata powieści Angeli Carter – to w gruncie rzeczy instruktaż, jak Czerwonego Kapturka przemienić w wilka.



Medium do pokazania dwoistości natury i dwuznaczności zachowań bywa często ulubiony aktor JordanaStephen Rea. Razem zrobili dotąd już dziesięć filmów. Rea to aktor o wiecznie zmęczonym, a nawet umęczonym wyrazie twarzy – idealnie wyraża ona szlagwort z piosenki Budki Suflera "Nic tak nie boli jak życie". A jednak ten męczennik potrafi być mściwy i gwałtowny ("Towarzystwo wilków", "Wywiad z wampirem"). Za rolę w "Grze pozorów" dostał Rea nominację do Oscara. Gra tutaj Fergusa, żołnierza IRA, który dość już ma zabijania, zabawy w wojnę i polityki. Ucieka do Anglii, poznaje Dil. Żywi nadzieję, że pod wpływem jej pocałunku zamieni się w księcia i będą razem żyli "długo i szczęśliwie". Tymczasem wplątuje się w kolejną kabałę – jak to naiwna żaba.

Frapującą kreację stworzył też Stephen Rea w "Końcu romansu". Jego Henry Miles jest safandułowatym, niekochanym i nieszczęśliwym mężem głównej bohaterki, Sary (Julianne Moore). Ale przecież także on zachowuje się monstrualnie. Ciągle grając ofiarę, wymusza emocjonalnym szantażem na swojej żonie, by go nie zostawiała. Jednak w tym filmie głównym skorpionem okazuje się Pan Bóg. Wedle swojego uznania zsyła cuda lub wymierza kary – jedno i drugie jest równie "jadowite". Sarah składa po nalocie (rzecz się dzieje w Londynie, w czasie II wojny światowej) przyrzeczenie, że jeśli jej ukochany, pisarz Maurice Bendrix (Ralph Fiennes) ocaleje, przestanie się z nim spotykać. I rzeczywiście – Maurice "wstaje z martwych", ledwie tylko draśnięty przez bombę. Nie wie o przyrzeczeniu Sary, nie rozumie więc, dlaczego go opuściła. Kilka lat później, już po wojnie, kobieta wyjawia mu prawdę. Łamie też przysięgę i na nowo nawiązuje z pisarzem romans. Niedługo potem umiera. Oparty na powieści katolickiego pisarza angielskiego, Grahama Greene’a i zrobiony przez wychowanego w katolicyzmie Irlandczyka film przedstawia katolickiego Boga jako groźnego, zaborczego kochanka, potężne monstrum, którego decyzje nie podlegają  negocjacjom (tak jak podlegają np. w protestantyzmie). Ta omnipotencja jest równie złowieszcza i nieludzka jak działania wampirów w "Wywiadzie...".



Najoryginalniejsza postać z galerii jordanowskich potworów to transwestyta Patrick (czarujący Cillian Murphy), bohater "Śniadania na Plutonie" (adaptacji powieści Pata McCabe’a). Z pozoru żaba, a nawet żabcia, czy raczej – jak każe do siebie mówić – kicia. A jednak zwinnie i z wdziękiem rozbraja wszystkie monstra, których nie brak w Irlandii i Anglii lat 70. XX wieku. Ostentacyjnie kpi sobie z "wielkich", narodowych i politycznych narracji, obnosi się ze swoją innością, przegina się, campuje... Śmiejąc się rozkosznie, wbija pazurki w różnych nadętych panów robiących groźne miny (choć jego główną bronią przeciwko napastnikom jest flakon tanich perfum). "Śniadanie na Plutonie" stanowi rewers innego filmu Jordana, "Michaela Collinsa" – biografii irlandzkiego bojownika o niepodległość. Ale jest także opowieścią o tym, jak Irlandia z kraju konserwatywnego, katolickiego, prowincjonalnego, pogrążonego w martyrologii powoli przekształca się w państwo nowoczesne i otwarte.



Wypadałoby napisać jeszcze parę słów o najnowszym dokonaniu Neila Jordana"Ondine", która właśnie pojawiła się w naszych kinach. Czynię to niechętnie, bowiem dzieło zalicza się do kategorii... "nie za bardzo". Owszem, i tym razem rzecz to gatunkowo co najmniej ambiwalentna. Bajka? Ballada? A może melodramat? Główny bohater, rybak łowi w sieć dziewczynę, którą jego córka bierze za selkie, czyli kobietę-fokę. Jordan próbuje przez większą część filmu trzymać nas w niepewności – a nuż Ondine rzeczywiście jest postacią z mitologii? Tym razem jednak nie wysilił się jako scenarzysta. Historyjka jest błaha i przewidywalna. Co gorsza, reżyser popełnił poważny błąd obsadowy. Być może obrażę czyjeś uczucia patriotyczne, ale nie da się ukryć, że Alicja Bachleda-Curuś nie ma charyzmy swoich poprzedniczek, takich jak Tyson czy Davidson. Nie potrafi oddać dwuznaczności postaci Ondine ani zasugerować mrocznej tajemnicy, którą skrywa bohaterka.



Nie pocałuję tej żaby. Czekam, aż Jordan znowu pokaże swoje żądło.

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones