Artykuł

ARTYKUŁ: Maciejewski o Katyniu i żałobnej ściemie

Filmweb / autor: /
https://www.filmweb.pl/article/ARTYKU%C5%81%3A+Maciejewski+o+Katyniu+i+%C5%BCa%C5%82obnej+%C5%9Bciemie-60355
NASZA ŻAŁOBNA ŚCIEMA


"Czy katastrofa lotnicza to dobry temat na film?" – zapytała mnie kilka dni temu sympatyczna dziennikarka "Radia Kraków". Wiłem się z odpowiedzią jak fryga. Bo życie znowu wygrało z kinem. W tragedii sprzed kilku tygodni było wszystko. Nerwy, irytacja, spam myślowy, hipokryzja, łzy, naiwność. Nie doczekamy się polskiego "Lotu 93" o tragedii pod Katyniem, bo tamten lot był jednak czymś zupełnie innym, w żaden sposób nieporównywalnym z katastrofą samolotu Tu 154.



***

Każdy z nas – tych mniej lub bardziej zainteresowanych tematem – przeżywał dramat inaczej, osobiście. Aktywnie lub pasywnie, empatycznie lub ironicznie. Być może filmowe scenariusze na temat tego, co wydarzyło się po dziesiątym kwietnia, już powstają i zostaną zrealizowane. W każdym razie sam nie potrafię myśleć o tych dniach inaczej niż filmowo. Widzę gotowe obrazy, sceny i fakty, które codzienność oswoiła, ale w kinie wydawałyby się zapewne monstrualną przesadą. Emmerichem na resorach. Za dużo znanych nazwisk zniknęło z ikonosfery publicznej, zbyt szybko dyżurne żałobne płaczki telewizyjne zabiły w nas to, co było najcenniejsze w tej tragedii. Oczyszczenie.

Całościowe prześledzenie wydarzeń kilku ponurych kwietniowych dni w kinie nie jest możliwe. Nawet Altman nie potrafiłby oddać skomplikowanego systemu patriotycznych bądź czysto ludzkich, naczyń połączonych. Interesujące filmowo są natomiast marginesy. To temat na niejeden film. Dokument, fabułę albo pamflet.

***

Każdy mógłby przecież opowiedzieć własną wersję wydarzeń. Mnie wiadomość o katastrofie dopadła w pociągu, na trasie Kraków – Warszawa. W pustawym przedziale siedziała spikerka TVP. Dowiedziała się jako pierwsza. Wkrótce wydarzeniem żył cały pociąg. Na korytarzu głośne rozmowy: kto, jak, lista nazwisk, niemożliwe, możliwe, letarg. Wysiadając na "Centralnym", usłyszałem: "zapamiętamy tę podróż do końca życia".
Na dworcu byłem wręcz zaskoczony, że wszystko toczy się jednak po staremu, ludzie chodzą, śmieją się, pociągi jeżdżą, a w przejściu podziemnym jak zawsze cuchnie kiblem i kebabem.

Potem wszystko nabrało nieznośnego przyspieszenia. Na liście ofiar wciąż pojawiały się nowe nazwiska, telewizor gadał non stop, odwołałem wszystkie spotkania, ustalone wywiady. Zamarłem. Przyjaciółka w sobotę rano miała ślub cywilny, wychodziła za mąż za Rosjanina, a o katastrofie dowiedziała się tuż po wyjściu z Urzędu Stanu Cywilnego; kumpel pisze, że od wielu godzin sprząta mieszkanie, "choć przecież wszystko ma wysprzątane"; inny przyjaciel wysyła mi komórką zdjęcia z "Nostalgii" Tarkowskiego. A ja uciekam – idę na anty-spacer. Z Jana Pawła wędruję aż na górny Mokotów. Żeby zabić ten szum, nie myśleć.

***

Zbyt szybko minęło. Wystarczyło, żebym wybrał się na osławione Krakowskie Przedmieście, by czar wielkiej wspólnotowości nie tyle zniknął, co zamarł. Tłumy, które na ekranie telewizora wyglądały na uduchowione i szczerze przejęte, w realu prezentowały się zdecydowanie mniej szlachetnie. Refleksja masy każe zrobić zdjęcie, zobaczyć, kto akurat przechodzi, albo nacieszyć się (nasmucić) podaną saute, gotową tezą.

"Gdzie leziesz, chuju" – usłyszałem na dzień dobry. Dalej, zobaczyłem rozlokowane gdzie się da baby handlujące kwiatami, pańską skórką (w Krakowie mamy precle) i świeczkami. Tłum, pogryzając "pańską skórkę", czekał na iluminację, pstrykając zdjęcia z cyfrówek, albo czekając na kamery telewizyjne, żeby pomachać. Ci, którzy przyszli ze szczerych, obywatelskich i patriotycznych pobudek, stanowili zdecydowaną mniejszość.

I to również jest temat na film. Dwie strony medalu. Fałszywa i prawdziwa. Obrazek przetworzony i przemaglowany na modłę mediów i to, co działo się wtedy naprawdę na ulicach Warszawy (i innych miast), ale nie miało wiele wspólnego z przekazem TV. Spowite w ciężki kir telewizyjne matrony, po kilku dniach szantażu emocjonalnego i powtarzanych na okrągło pytań w rodzaju: "czy ta tragedia coś w nas zmieni" albo "czy staniemy się innymi ludźmi", budziły we mnie już tylko znużenie. Autentyk natychmiast zamienił się w podróbę.

***

Być może polskim twórcom, jeżeli kiedykolwiek podejmą temat, uda się uchwycić dwoistość atmosfery żałobnej i żałobnego zakłamania. Zadanie jest trudne, ale nie niemożliwe. Przecież patrząc na nowe filmy z Izraela w rodzaju "Libanu" czy "Walca z Baszirem", ale także na kino węgierskie, niemieckie, wreszcie angielskie filmy zaangażowane, kończąc na hollywoodzkich tytułach z głównego nurtu, mierzących się, z lepszym lub gorszym rezultatem, z tematem wojny w Iraku (wkrótce premiera "Green Zone"), a wcześniej z dramatem WTC, widać wyraźnie, do jakiego stopnia kino może sublimować prywatne doświadczenie historyczne, dodając mu rangę wielkiego uniwersalnego uogólnienia.



Dlatego uważam, że polscy twórcy powinni spróbować zmierzyć się z "drugą tragedią katyńską", ale nie w wydaniu pomnikowym – to w stu procentach załatwiła już telewizja i prasa – tylko w wersji wielostronnego świadectwa, w którym zmieściłby się zarówno patos, jak i zniechęcenie, ironia, cynizm i bunt. Bo im bardziej wydłużała się kolejka "do trumny" pary prezydenckiej, pęczniał balon faryzejskich epitetów pod adresem ofiar tragedii, tym rósł także mój  sceptycyzm. Obywatelski protest wobec medialnej ściemy.

***

Zbieg okoliczności. Kilka minut temu, akurat podczas pisania tego tekstu, zadzwoniła dziennikarka z zagranicznej agencji prasowej, prosząc, żebym wytłumaczył Francuzom fenomen filmu "Katyń" Andrzeja Wajdy. To takie proste. Oczy świata przez kilka dni były zwrócone na Polskę, a następnie na… islandzkie dymy. Z kolei Polacy patrzyli przede wszystkim na siebie. A następnie obrazili się na dymy, Islandię i Obamę. Że nie przyjechał. Rzeczywistość lawirowała pomiędzy żalem a farsą.

"Katyń" Wajdy – ta rzemieślnicza, poprawna robótka stylistyczna, którą dzieli artystyczna przepaść nie tylko od najlepszych europejskich filmów historycznych z ostatnich lat, ale także od "Kanału" tego samego reżysera, czyli filmu, który powstał w 1956 roku, jest idealnym prezentem dla Rosji i reszty świata. Nieantagonizującym, solennym, staroświeckim w stylu.



To brutalny los, a nie klasa artystyczna dzieła, zafundowały "Katyniowi" drugie życie. Jednocześnie ten sam Wajda, jako pierwszy bezdyskusyjny autorytet, zdecydował się zamanifestować publicznie sprzeciw wobec decyzji o pogrzebie Kaczyńskich na Wawelu. Jego (oraz Krystyny Zachwatowicz) list, najpierw spotkał się z konfuzją, a następnie ze zwyczajowym polskim rynsztokiem – głównie internetowym. Bo już po kilkudziesięciu godzinach wywołanej tragedią afazji, mowa nienawiści powróciła w wielkim stylu. Znowu są "lepsi" i "gorsi", "oni" i "my". Wybitni poeci (jak Rymkiewicz) i pospolici wierszokleci (jak Wolski) napisali zawstydzające panegiryki na cześć poległych i żyjących. W telewizji, w dniu pogrzebu, w kadrze z trumnami pary prezydenckiej, jakaś wzruszona debilka donosiła, że "świętej pamięci Maria Kaczyńska sama lepiła pierogi", chwilę potem usłyszałem, iż "wielki prezydent Polski był także wybitnym melomanem, koneserem opery, tyle że rzadko chodził do filharmonii, bo żył sprawami narodu". Zastanawiałem się wtedy, gdzie jest kres tej tragikomicznej, kościelno-politycznej operetki buffo?

***

Podczas gdy w telewizji nadal trwał w najlepsze żałobny karnawał, na  "Facebooku" "odwoływaliśmy" Pospieszalskiego, cytowaliśmy wypowiedź Tokarczuk, ironizowaliśmy na potęgę, tymczasem we wszystkich kanałach depresyjne spikerki, z emfazą, jakby uciskały je pantofle, wciąż wydłużały epitety. Byył wieelki, luuudzie się zmiennnillli, Pooolska się zmieni.

Dzień przed pogrzebem na Wawelu, już w Krakowie, żadnych zmian nie dostrzegałem. Kolejne w tym roku wiosenne pobudzenie zrobiło swoje. Nastroje, hałasy, wypełnione kluby i puby, muzyka. Zbyt głośne dowcipy. Wszyscy dostaliśmy wiosennego pierdolca. Z soboty na niedzielę tłumy, ale nie modlitewne. Od północy prohibicja. Zakaz sprzedaży alkoholu. Jakoś sobie radzimy z kumplami. Polak potrafi…

***

Niespełna miesiąc po dramacie katyńskim odczuwa się wyraźne zmęczenie przełomem, katastrofą, zniechęceniem, rozpaczą. Być może to najlepszy czas dla twórców filmowych i teatralnych, dla scenarzystów, żeby przekuć ten stan rozprężenia w artystyczną wizję. Opowiedzieć, "swoimi słowami", o przeżyciu, które na każdym odcisnęło piętno. Temat na film. Życiowy temat.

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones