Artykuł

ARTYKUŁ: Maciejewski o kiepskich polskich debiutach

Filmweb / autor: /
https://www.filmweb.pl/article/ARTYKU%C5%81%3A+Maciejewski+o+kiepskich+polskich+debiutach-56300
"Demakijaż" – osobliwa kinowa premiera trzech kompletnie niepasujących do siebie filmowych nowelek: "Drogi wewnętrznej" Doroty Lamparskiej, "Non stop kolor" Marysi Sadowskiej i "Pokoju szybkich randek" Anny Maliszewskiej, przypomniała o projekcie "30 minut", zaadresowanym do młodych filmowców przed pełnometrażowym debiutem, afiliowanym pod szyldem Studia Munka i Stowarzyszenia Filmowców Polskich. Niestety ów program, poza dwoma, trzema w miarę udanymi tytułami ("Aria Diva" Smoczyńskiej, "Trójka do wzięcia" Konopki), nie przyniósł jak dotąd nic dobrego. Projekt "30 minut" umożliwia młodym twórcom profesjonalne zrealizowanie krótkiej, rozgrywającej się współcześnie fabuły. Czy jednak w ciągu trzydziestu minut można w fabule w ogóle opowiedzieć ciekawą historię? Oczywiście, chociaż to niełatwe zadanie. Myślenie skrótem, kondensowanie znaczeń i próba zachowania stałego, narracyjnego balansu (tempa, rytmu), wymaga specjalnych umiejętności. Skupienia, precyzji, świadomości formy. Zaproszeni do projektu "30 minut" młodzi twórcy nie radzą sobie jednak zarówno z klarownym poprowadzeniem fabuły, jak i – co budzi jeszcze większą konsternację – z wydobyciem indywidualnego tonu. Ich historie są wykoncypowane i obojętne. Nie obchodzą, nie interesują. Z "Demakijażem", w którego skład wchodzą nowelki z wcześniejszych edycji, jest podobnie. Blada cera, dupa blada. Sadowska szczyci się warszawką, lansem i brokatem; Lamparska szuka wewnętrznej drogi, ograniczając się jednak do rozwiązań bardzo zewnętrznych. Z kolei Maliszewska usiłuje powiedzieć coś serio o tajemnicach kobiecej seksualności, ale efekt jest znowu aseksualny. Mimo wszystko, po torturze tego seansu, zmyłem z siebie wszystkie złe emocje (demakijaż) i pełen dobrej woli zabrałem się do oglądania płyty DVD z pokłosiem trzeciej edycji "30 minut". Niestety, to samo. Blada cera, dupa blada. Tym razem tort został podzielony po równo: pięć fabuł i pięć dokumentów. Ani jednego udanego filmu. Osiągnięcie. Jeżeli w całym zestawie znalazłem coś – cokolwiek! – co miałoby według mnie sens, byłby to optymistyczny ton w "Mojej nowej drodze" Barbary Białowąs, ciekawy punkt wyjścia w "Co mówią lekarze" Michała Wnuka (tylko dwie fabuły nie są kompromitacją) oraz przyzwoicie skonstruowany dokument Michała Marczaka poświęcony poszukiwaniom polskiej żony dla francuskiego marszanda z cygarem. I tyle. Pozostałe debiuty są jak polskie ulice. Dziura na dziurze. A wewnątrz błoto. Zastrzegam, że od młodych twórców naprawdę nie wymagam superprofesjonalizmu, dużo bardziej liczą się emocje, wrażliwość, także irytacja i przerażenie. Tymczasem pierwsza, druga i trzecia seria programu "30 minut" zamiast polemiki wywołała drzemkę. Te filmy są zazwyczaj poprawnie zrobione i poprawnie grane. Młodzi, zaproszeni do projektu twórcy, za wszelką cenę próbują udowodnić, że są błyskotliwi, znają mądre słowa i oglądają dużo filmów. A jednak prawie nic im to nie daje. Tak zwany efekt artystyczny jest do bólu przewidywalny. Witamy w polskiej norze, gdzie wartości rodzinne są mantrą odmienianą przez wszystkie przypadki, a syf – nie tylko mentalny – stanem oczywistym i w zasadzie zastanym; z kolei poczucie humoru, również na własny temat, towarem wysoce deficytowym. Prawie wszystkie fabułki wyglądają zresztą tak, jakby ich akcja rozgrywała się w, bynajmniej nie bajkowej, nibylandii. To Polska, która jest nie tylko mentalnym śmietnikiem. Brudną krainą zmęczonych i niedomytych ludzi, którzy zasadniczo dzielą się na dwie grupy: obywateli udręczonych fatalną pracą i kiepską płacą, albo zapitych ksenofobów i drani. Pomiędzy tymi dwoma centrami, tworzą się jednak liczne osobowościowe podgrupy: na przykład  tradycyjna Matka Polka albo polsko-rosyjska dziwka. Matka Polka paraduje w wełnianej czapie i trzyma dwie załadowane mięsem reklamówki, z kolei polska dziwka z dumą obnosi srebrne rajstopy "kabaretki", oraz mroczną peruczkę z dyżurnego zestawu szanującej się tirówy. Bełkoczący panowie i zmaltretowane damy rozprawiają zaś nieustannie o pieniądzach, prokreacji, Polsce dla Polaków oraz o biedzie z nędzą. Wszystkie te rozmowy są wprawdzie chlebem naszym codziennym, również bez pośrednictwa programu "30 minut", niemniej w realu, pomiędzy wódką a zakąską, czasami w tego typu dialogach pojawia się jednak coś w rodzaju poczucia humoru, albo ironii. Tymczasem ambitni debiutanci na pewno nie mają ochoty się do nikogo uśmiechać. Wygląda na to, że w szkołach filmowych na zawsze wpojono im, że kino to sztuka ponura. Problem jest szerszy i nie dotyczy wyłącznie debiutanckiego kina. Z roku na rok powstaje coraz więcej filmów, co prowokuje do wyśrubowanych oczekiwań i mocno wymuszonych wiwatów. Każdy udział polskiego twórcy na drugorzędnym międzynarodowym festiwalu, zostaje natychmiast odtrąbiony przez PISF jako wyjątkowe wydarzenie kulturalne; każda przeciętność jest redefiniowana jako wyjątkowość. Ten kac trwa co najmniej do następnego sezonu, bo naraz okazuje się, że pomimo podbijanego przez stałą grupę zawsze życzliwych dziennikarzy huraoptymizmu, znowu nie było nas w głównym konkursie w Cannes, Wenecji czy San Sebastian; a tytuły, typowane jako murowane – artystyczne i frekwencyjne – fajerwerki, w rodzaju "Janosika" Holland i Adamik, "Zera" Borowskiego czy "Mniejszego zła" Morgensterna, zamiast entuzjazmu spotykają się z bezlitosną obojętnością widowni, z kolei najciekawsze, chociaż akurat niedocenione w Gdyni filmy w rodzaju "Jestem twój" Grzegorzka, nie mają nawet wyznaczonej daty premiery. W przypadku młodych reżyserów jest jeszcze jeden, dodatkowy kłopot. Po obejrzeniu pokłosia wszystkich dotychczasowych edycji programu "30 minut", odnoszę wrażenie, że debiutanci nie mają dzisiaj żadnego pomysłu: na siebie i kino. Młodzi twórcy są zagubieni. Tak jakby nie wiedzieli, kto ma być ich bohaterem, o kim chcieliby rozmawiać, kogo portretować. Rozpięci w bez mała schizofrenicznym rozdwojeniu jaźni, pomiędzy szkolnym porządkiem warsztatowym a roztrzepaniem czasów; pomiędzy lekturą Junga a plotkami sczytywanymi z "Pudelka", próbują w swoich filmach łączyć kulturowy rynsztok neo-popu z inteligenckimi aspiracjami. Efekt takiej strategii jest łatwy do przewidzenia. Młodemu polskiemu kinu brakuje zarówno pokoleniowych liderów, jak i autorytetów: wśród filmowców, w środowisku i w krytyce. Działają zatem w pojedynkę i przegrywają wspólnie. Ten walkower jest bardzo bolesny.

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones