Felieton

FELIETON: Woody Allen wraca do Nowego Jorku

Filmweb / autor: /
https://www.filmweb.pl/article/FELIETON%3A+Woody+Allen+wraca+do+Nowego+Jorku-59546
ROZBROIĆ BANAŁ


Pisanie o Woodym Allenie stało się tak kłopotliwe i do tego stopnia sformatowane, że znakiem firmowym tekstów o tym niewątpliwie żydowskim, bez dwóch zdań sarkastycznym i z pewnością hipochondryku jest taki oto chwyt retoryczny (tutaj przykład z życia, które na szczęście dawno minęło). Liceum, pora roku dowolna, godzina popołudniowa, kwiat młodzieży w szczytowej formie. Nadgorliwy chłopiec (albo dziewczynka, bo chłopcy właśnie wrócili z wuefu i wystawiają teatr górników po szychcie) słyszy pytanie o "interpretację" czegoś tam. Podnosi rękę i już leci w dół kolorowym wzgórzem: jest tak i tak, chodzi o to i owo, autor mówi, że to i tamto. Banał, banał, banał, jak z ogrodowego szlaucha. Potem chłopiec idzie na studia. Słyszy to samo. Ręka w górze i jazda: "wiem, że to banał, ale...". Gong! Zagranie poniżej pasa. Cwane i skuteczne. Rozładować banał w ten sposób to zrzec się odpowiedzialności za słowo. To chować się za filozoficzną bzdurą w rodzaju: mędrzec mówi o tym, co oczywiste, mędrek widzi w oczywistym banał. 



Allen nigdy nie lękał się banału, gdyż wiedział, jak go rozbroić – negował, uciekał w żart, stawiał znaki zapytania. Aż tu nagle pojawia się najnowszy film, "Co nas kręci, co nas podnieca", w którym reżyser popisuje się tą tanią sztuczką. Konfrontuje buraczaną dziewuszkę z Południa, Melody, ze starym mizantropem, Yelnikoffem i każe jej powtórzyć następujące zdanie: "wiem, że to banał, ale tak właśnie jest w życiu". Od tych słów zaczyna się emocjonalna reedukacja bohatera. Finał, rozpisany na kilka dodatkowych postaci, sponsoruje inne hasło: "kochajmy się". Jesteśmy wobec niego podejrzliwi nie tylko dlatego, że Allen nosi okulary, jest Żydem, zaś z neurozy uczynił kategorię estetyczną. Wiemy, że jego najnowszy utwór jest kodą europejskich wojaży, pierwszym słowem wypowiedzianym po powrocie ze Starego Kontynentu. Wbrew obiegowym opiniom, nie były to wakacje, ale ciężka harówa. W świecie, który opisał, takie wezwanie do miłości wywołałoby tylko śmiech.

 

Allen nakręcił w Europie cztery filmy. Wszystkie w jakimś stopniu zmagały się z banałem – zahaczały o niego formą ("Sen Kasandry"), nadawały mu status fabularnej ramy ("Scoop – gorący temat"). Były w nich historie "banalnego zła" ("Wszystko gra") i powierzchownego zachwytu nad obcą kulturą ("Vicky Crisitna Barcelona"). Wydaje się, że na czas pobytu w Europie, Allen zawiesił swoją tragikomiczną strategię. Odebrał widzowi przywilej obracania swoich ponurych, antropologicznych diagnoz w żart. Nawet w pogodnych przygodach Vicky i Cristiny w Barcelonie oraz bulwarowym "Scoopie" na pierwszy plan wysuwa się bezczelne szyderstwo. Nie błazeństwo, lecz właśnie szyderstwo. "Choć przez minione lata Allen nie stracił nic ze swojej ironicznej werwy i co roku produkuje nowy film, horyzont jego widzenia się zaciemnia" – pisał w recenzji "Snu Kasandry" Tadeusz Sobolewski. W panteonie jego "europejskich" bohaterów jest miejsce głównie dla ludzi bez sumienia i ludzi pretensjonalnych. Pierwsi zabijają dla pieniędzy, drudzy pieprzą androny. Jedni żyją dla banalnych celów, dla innych banał jest całym życiem.

 

Amoralni triumfują. Nie spotyka ich kara (chyba że nagle przypomni o sobie sumienie, co staje się udziałem jednego z bohaterów "Snu Kasandry"), znajdują swoje miejsce w świecie wyższych sfer, kwitnącego biznesu i wielkich pieniędzy (reprezentowanym u Allena przez Londyn). Tenisista Chris z "Wszystko gra", krzyżówka Raskolnikowa i balzakowskiego Rastignaca, zabija swoją kochankę, a los staje po jego stronie. Gdy bohater wyrzuca do Tamizy pierścionek nieboszczki, ten odbija się od barierki i ląduje na ulicy. Wydaje się, że spadł po niewłaściwej stronie "siatki", zaś każąca ręka sprawiedliwości już wkrótce dosięgnie Chrisa. Nic bardziej mylnego. Pierścionek zostaje znaleziony przez przypadkowego włóczęgę, którego brytyjski Porfiry Pietrowicz stawia w stan oskarżenia. Gem, set, mecz.  

 

Pretensjonalni dostają bęcki, bo wydaje im się, że są stworzeni do wyższych celów i mogą wszystko. Vicky i Cristina tańczą z żywiołem, którego nie rozumieją. Nie potrafią ogarnąć temperamentu latynoskiego kochanka, Juana Antonia, przerasta ich osobowość jego żony, Marii Eleny. Do dawnego życia muszą wrócić rozczarowane. Jeśli bohaterki Diane Keaton były dla Allena fantazmatem, a postaci Mii Farrow lustrem odbijającym neurozę, dziewczyny grane przez Scarlett Johansson są emanacją strachu przed artystowską pozą. W każdej z trzech ról jest podobna. Wątpliwego prestiżu klasyk powiedziałby, że egzaltacja "prowadzi ją w sfery obłędnych pragnień".

Za pośrednictwem zgryźliwego dziadka Yelnikoffa i rezolutnej Melody, Allen podsumowuje to, co udało mu się osiągnąć w Europie. Zwraca się bezpośrednio do widza (także za pomocą aktorskich wynurzeń en face) i przekonuje z właściwą sobie ironią, że od banału w życiu  gorszy jest tylko banał w sztuce. Banał, którego trzeba wstydzić się na tyle, żeby go demaskować. Zacznijmy więc od początku: Woody Allen powrócił do Nowego Jorku. Ten król satyry, żydowski intelektualista i hipochondryk w rogowych oprawkach wie, jak rozbawić publiczność…

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones