Wywiad

Jan Jakub Kolski w wywiadzie: "Znajdę go i złamię nos"

Filmweb / autor: /
https://www.filmweb.pl/article/Jan+Jakub+Kolski+w+wywiadzie%3A+%22Znajd%C4%99+go+i+z%C5%82ami%C4%99+nos%22-28459
Na ekrany kin wchodzi właśnie "Jasminum". Film zbiera znakomite recenzje, został także wyróżniony znakiem jakości "Filmweb Poleca!". Zapraszamy na rozmowę z Janem Jakubem Kolskim o obrażaniu, dziecięcych fascynacjach, erotycznych doświadczeniach i ciężkim chlebie reżysera.


Miałem przyjemność obejrzeć "Jasminum" na pokazie, na którym Pan również był obecny. Powiedział Pan wtedy, że bardzo lubi oglądać ten film. Czy to oznacza, że po prostu lubi Pan oglądać swoje filmy, czy też "Jasminum" jest dla Pana obrazem szczególnym?
Jan Jakub Kolski: Niektóre filmy nie dają przyjemności w oglądaniu. Wzbudzają szacunek, poruszają, sprawiają, że wychodzimy z kina ze złamanym, czy z pękniętym sercem, ale bez radości. Takie uczucia towarzyszyły mi między innymi podczas oglądania moich wcześniejszych filmów "Pornografii" i "Daleko od okna". Obcowanie z nimi nie dawało takiej przyjemności, jaką daje obejrzenie "Jasminum", bowiem były smutne, a tego smutku nie dało się ominąć przy realizacji. On był wpisany w literę pierwowzoru przez autorów. "Jasminum" zaś niesie ze sobą radość której w tym momencie mojego życia zwyczajnie mi brakuje.

"Jasminum" promowane jest jako opowieść o miłości i zapachach. W tej historii znalazło się jednak miejsce i na cuda i na duchy. Co Pana zainspirowało napisania takiego właśnie scenariusza?
Droga jaką trzeba przejść od inspiracji do realizacji filmu jest dla reżysera zakryta. Na szczęście, bowiem jest ona interesująca tylko tak długo, jak długo jest w niej tajemnica i pokusa odkrywania. Robiąc film człowiek albo powołuje się wyraźnie na jakąś inspirację, na przykład realizując adaptację dzieła literackiego lub umieszczając w swoim dziele wskazówki wskazujące na ich źródło, ale robi kino swoiste, poszukując inspiracji wyłącznie w sobie. Mówi się na przykład o kinie Kurosawy, Tarkowskiego, czy Kieślowskiego. W przypadku ich filmów bardzo trudno jest dociec inspiracji, bowiem jest nią suma bodźców, które ci twórcy odbierali ze świata. Tak to sobie wyobrażam. Podobnie jest ze mną. Moje pomysły biorą się z oddychania, patrzenia na ludzi, rozmaitych rozmów. Pewnie też i z kultury, tylko, że w taki sposób, który nie da się opisać. Ja nazywam ten sposób osmotycznym, czyli polegającym na wchłanianiu całym sobą. "Jasminum" zaczęło się od sceny, w której wyobraziłem sobie brata Zdrówko roznoszącego jedzenie. Nie potrafię jednak opowiedzieć jaką drogę przebył ten obraz, zamieniając się ostatecznie w film. To jest tajemnica.

Pytam o inspiracje dlatego, że mówiono, iż "Jasminum" będzie Pana odpowiedzią na "Pachnidło" - głośną powieść Patricka Suskinda, nad której ekranizacją pracuje obecnie Tom Tykwer.
"Jasminum" wyrasta z tej samej fascynacji światem zmysłów, dzięki której powstało również "Pachnidło", ale nie jest w żadnym stopniu próbą rekompensaty za to, że nie udało mi się zekranizować powieści Suskinda. Ani mnie, ani żadnego z producentów, który mógłby uwierzyć w takie połączenie "Pachnidło" - Kolski, zwyczajnie nie było stać na ten projekt. Poza tym w "Jasminum" nawet nie próbuję dyskutować z dziełem Suskinda. Jego powieść i mój film opowiadają o zupełnie innych sprawach. Jedynym, co je łączy jest fascynacja światem zmysłowym i światem zapachów. Owszem, jestem zakochany w "Pachnidle". Mówiłem o tym w licznych wywiadach, mówię i teraz. Zazdroszczę Suskindowi jego wyobraźni i talentu.

"Jasminum" ma bardzo specyficzny klimat. Jest w nim i powaga i humor, co przywodzi na myśl skojarzenia z kinem czeskim. Czy to było świadome nawiązanie z Pana strony?
Przepadam za czeskim kinem. Filmy takich autorów jak Juraj Jakubisko, czy Jiri Menzel należą do moich ulubionych. Przypuszczam, że te filmy są wyjątkowe bo tacy właśnie są Czesi. W nich samych jest właśnie to unikalne połączenie powagi z poczuciem humoru, które - jak mi się zdaje - i we mnie mieszka. Krzysztof Kieślowski przesłał mi kiedyś kilka ciepłych słów, pośród nich takie zdanie: "Lubię pana powagę i poczucie humoru". Może z kombinacji tych dwóch postaw, z ich "jednoczesności" wyrasta i moje kino. Proszę dociekać, ale nie porównywać moich filmów do czeskich. Moje są polskie. Ja uwielbiam poczucie humoru, w którym stosuje się równy dystans zarówno wobec świata, jak i wobec siebie.

"Jasminum" powstał za bardzo niewielkie pieniądze. Ciekaw jestem, co mogłoby się pojawić w tym filmie, gdyby dysponował Pan większym budżetem. Czy ograniczenia finansowe nie sprawiły, że nie mógł Pan zrealizować części swoich pomysłów?
Gdybym dysponował większym budżetem to przede wszystkim mógłbym pracować w mniejszym stresie i napięciu. Rzemieślnik z moimi umiejętnościami taki film jak "Jasminum" powinien kręcić 35-36 dni. My mieliśmy tylko 28 dni, co oczywiście przełożyło się na atmosferę na planie. Z reguły na planach moich filmów jest ona bardzo dobra. Ludzie lubią i mnie i swoją pracę. Tym razem było nieco inaczej. Musiałem nieustannie biegać, pokrzykiwać i przynaglać.

Kluczową rolę w filmie odgrywa Wiktoria Gąsiewska, która na pewno zostanie okrzyknięta przez wielu widzów największą gwiazdą "Jasminum". W jaki sposób dziewczynka trafiła do filmu i jak układała się współpraca z nią na planie? Istnieje przekonanie, że praca z dziećmi do najłatwiejszych nie należy.
Wie Pan, w ogóle robienie filmów to ciężki kawałek chleba. (śmiech) Wiktoria trafiła do filmu drogą konkursu i wieloetapowego castingu, w którym udział wzięło ponad sto kandydatek. Szukaliśmy dziewczynki, która posiadałaby zdolność do bycia doroślejszą niż jest, przy tym potrafiłaby zachowywać się bardzo naturalnie. Wiktoria i jeszcze jedna kandydatka miały obie te cechy i do ostatniej chwili nie wiedziałem, która z nich zagra w filmie. Dopiero na krótko przed rozpoczęciem zdjęć podjąłem tę decyzję i dopiero podczas drobiazgowej i długotrwałej pracy z nią przekonałem się, jaki skarb wpadł mi w ręce. Oczywiście na planie Wiktoria stała się ulubienicą całej ekipy. Owijała sobie wszystkich wokół palca. Byłem chyba jedyną osobą, która potrafiła egzekwować od niej zachowania potrzebne filmowi. Gdybym i ja uległ jej urokowi, praca na planie byłaby zwyczajnie niemożliwa (śmiech).

W Pana filmach dominuje prowincja. Unika Pan w nich dużych miast. Dlaczego?
Osadzenie akcji filmu w małym, spokojniejszym środowisku czyni mnie uważniejszym. W takiej cichszej, pozbawionej zgiełku dekoracji udaje mi się więcej zobaczyć i nasycić tymi spostrzeżeniami film. Jestem człowiekiem, który większą część życia spędził w mieście i zwyczajnie mam taką potrzebę, żeby uciekać w takie przestrzenie, w których jest i ciszej i spokojniej.

W jednym ze swoich wywiadów powiedział Pan - wydaje mi się, że cała matryca wyobrażeniowa, którą przez resztę życia każdy z nas nosi w organizmie, powstaje właśnie wtedy, kiedy jest się dzieckiem. I później, realizując swoją aktywność zawodową, człowiek karmi się tym. Oczywiście pod warunkiem, że odnajdzie narzędzia, które mu pozwolą twórczo korzystać z tamtego czasu. Ciekaw jestem czym była ta matryca w Pana przypadku?
To były cztery lata szkoły podstawowej w Popielawach, w połowie drogi pomiędzy Łodzią a Tomaszowem Mazowieckim, w środku Polski. Ten płaski pejzaż, który mi tam towarzyszył z mnóstwem pól, lasów, z drewnianym dworem, murowanymi czworakami, spichrzem, sadem, drogami polnymi, dostarczył mi przeżyć na całe życie. Tam, nad stawem, przy mostku rosły krzaki jaśminu. Zdarzało mi się przeżywać pod nimi pierwsze zachwycenia, pierwsze smutki, pierwsze miłości i doświadczenia erotyczne. Dzisiaj karmi się tym moja twórczość. Tylko do korzystania z tej skarbnicy pamięci, konieczne jest utrzymywanie w sobie dziecka, szczeniaka wyglądającego przez dorosłe oczy, ciągle zaciekawionego światem i zadziwionego.

Tworzy Pan kino wyjątkowe, które nie bez przyczyny nazywane jest bardzo często przez krytyków i widzów "kinem Kolskiego". Pana filmy wyróżniają się na tle innych rodzimych produkcji. Czy to sprawia, że Pan również czuje się wyjątkowy?
Ani trochę. Mam się za skromnego wyrobnika w bardzo pięknym rzemiośle. W rzemiośle, które kiedy uda się użyć odpowiednich narzędzi, czasem zmienia się w sztukę. Ten zawód zabija i daje życie. Nie ma w tym paradoksu. On daje tlen, daje krew, ale też odbiera obydwie te życiodajne substancje. Daje możliwość rozmowy ze światem za pomocą ukochanych słów - za pomocą obrazów. Jednocześnie zmusza do szalonego wysiłku i do rzetelnego zdawania sprawy z samego siebie. Jak się gdzieś człowiek omsknie w szczerości, czy w rzetelności, natychmiast widać to na ekranie. Nie mam się za nikogo wyjątkowego.. Cały czas się uczę, mozolnie przemierzam drogi swojego zawodu i do czasu do czasu ocieram się o cud bo to, co pojawia się na ekranie jako skutek mojego wysiłku zachwyca innych. Tych cudów nie ma, niestety tak wiele.

Nie kryje się Pan z tym, że praca wiele go kosztuje. Jednak sporo emocji wywołują również u Pana wzmianki na jego temat w mediach. Dlaczego twórca z takim doświadczeniem jak Pan i takim dorobkiem, tak bardzo przejmuje się opiniami prasowymi i recenzjami?
To nieprawda, że z wiekiem człowiek uodparnia się na krytykę. Pamiętam, że kiedyś z Krzysztofem Majchrzakiem i Markiem Piwowskim byliśmy w Łagowie i staliśmy pod kinem, w którym właśnie pokazywano "Historię kina w Popielawach". Marek zapytał nas, czy się boimy. Oczywiście, baliśmy się. Wtedy Marek przyznał się do swojego strachu. Odkrył przed nami, że i w nim tego strachu przybywa z każdym filmem, z każdą konfrontacją. Zła ocena boli, dobra raduje. Tak po prostu jest. Wiek i dorobek nie mają tu znaczenia. Inna sprawa, że ostatnimi laty pojawiają się agresywni gówniarze, których jedyną szansą na pokazanie się światu jest przyłożenie komuś znanemu. Ale ja nie dam się obrażać. Jeżeli ktoś dotknie mnie personalnie - odszukam go i złamię mu nos. Wraz z wiekiem i wzrastaniem w świadomość odkrywam, że podstawowym porządkiem przy pracy nad filmem powinna być odpowiedzialność za komunikat, który kieruje się do drugiego człowieka. To jest również źródło strachu. Ten strach na szczęście nie paraliżuje, ale jeżeli wie się o swojej szczerości, wysiłku, monstrualnej pracy, to każda niepochlebna opinia na jej temat zwyczajnie boli.

Słuchając Pana można odnieść wrażenie, że praca reżysera to droga przez mękę...
Ale tak właśnie jest i nie chce być inaczej. Słyszałem, że podobno można robić filmy lekko i radośnie, ale ja tak nie umiem. Próbuje zrozumieć dlaczego tak piękna praca tak wiele kosztuje, ale dotąd nie znalazłem odpowiedzi.

Co 2-3 lata na ekrany kin trafia Pana nowy film. Najwcześniej w 2008 roku możemy oczekiwać Pana nowego dzieła. Czego możemy się spodziewać?
W domu mam jakieś 10 scenariuszy, a teraz jeszcze z Dorotą Masłowską kończymy pracę nad scenariuszem będącym adaptacją jej powieści "Wojna polsko-ruska pod flagą biało-czerwoną". Rok temu napisałem natomiast scenariusz na motywach opowiadań Włodzimierza Odojewskiego zatytułowany "Wenecja". Producentem tego filmu jest Michał Kwieciński, który jest bliski sformatowania tego projektu i mam nadzieję, że z końcem tego roku uda nam się rozpocząć zdjęcia.

Życzę zatem powodzenia i dziękuję za rozmowę.

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones