Wywiad

Matylda to ja - wywiad z Jean-Pierrem Jeunetem

autor: /
https://www.filmweb.pl/article/Matylda+to+ja+-+wywiad+z+Jean-Pierrem+Jeunetem-20393
Powiedział Pan kiedyś, że Matylda - bohaterka filmu "Bardzo długie zaręczyny", jest bardzo podobna do Pana, jest pańskim alter ego.
Jean-Pierre Jeunet: To prawda, tak samo jak ja potrafi wytrwale dążyć do realizacji swoich celów. Ja od zawsze chciałem robić filmy, jednak jako nastolatek musiałem podjąć pracę w firmie telefonicznej. Dojście do tego, kim teraz jestem wymagało olbrzymiej determinacji.
Jednak nie poddawałem się. Robiłem filmy amatorskie, próbowałem sił w animacji, uczyłem się i pomału zdobywałem swoja obecną pozycję.

Pana wczesne filmy wyróżniały się tym, że grali w nich aktorzy o bardzo charakterystycznych twarzach. W "Bardzo długich zaręczynach" główną rolę męską powierzył Pan jednak młodemu i bardzo przystojnemu Gaspardowi Ulliel. Dlaczego?
Jean-Pierre Jeunet: Nie wiem dlaczego, ale wszyscy w tym kraju pytają mnie o te twarze (śmiech). Owszem, Gaspard jest przystojny, ale ma również charakterystyczną urodę oraz bliznę na policzku, która dodatkowo wyróżnia go spośród innych aktorów.
Również Audrey Tautou choć jest piękna, to jednak wyróżnia się spośród innych kobiet. Ze swoimi dużymi oczami bardzo przypomina mi elfa.
Staram się dobierać do swoich filmów aktorów, którzy swoim wyglądem oraz zachowaniem będą pasowali do swoich ról. Zanim zdecydowałem się na zatrudnienie Gasparda przesłuchałem ponad 50 innych aktorów.
Przy "Amelii" równie intensywnie poszukiwałem odtwórczyni tytułowej roli. Pierwotnie chciałem, żeby Amelię zagrała Emily Watson, z którą poczyniłem już nawet wstępne ustalenia. Niestety, po sześciu miesiącach od tej rozmowy powiedziała mi, że zdecydowała się na udział w innej produkcji. Wtedy musiałem zacząć szukać nowej aktorki. Zorganizowałem casting, na którym pojawiła się Audrey Tautou. Kiedy tylko ją zobaczyłem, wiedziałem, że oto znalazłem swoją Amelię.

W jednym z wywiadów przyznał Pan, że inspiracją dla realizacji "Bardzo długich zaręczyn" były dla Pana filmy Sergio Leone. Czy mógłby Pan to wyjaśnić?
Jean-Pierre Jeunet: Aby odpowiedzieć na to pytanie musimy cofnąć się nieco w czasie. Pierwsze filmy zacząłem robić jeszcze jako dziecko. Co ciekawe, chętnie je kręciłem, ale rzadko chodziłem do kina. Kiedy miałem 17 lat obejrzałem "Pewnego razu na Dzikim Zachodzie". To było dla mnie jak objawienie. Zrozumiałem, że kino może przyjemnością nie tylko dla widza, ale również dla twórcy.
Podobne wrażenie wywarła na mnie "Mechaniczna pomarańcza" Stanleya Kubricka. Tam po raz pierwszy zobaczyłem, że obraz i muzyka mogą tworzyć jedną, nierozerwalną całość.

Sukces "Amelii" jest najlepszym dowodem na to, że ludzie chcą oglądać ciepłe filmy z pogranicza baśni. Pragną takich magicznych, optymistycznych historii. Jak Pan myśli, dlaczego tak się dzieje?
Jean-Pierre Jeunet: We Francji powstaje bardzo dużo filmów realistycznych. Ja osobiście wolę opowiadać historie z pogranicza realizmu, nasycone wyobraźnią i magią. Kiedy pracuję nad scenariuszem zawsze staram się tak poprowadzić fabułę by była zrozumiała dla widza, ale by również czymś go zaskoczyła. Nie chcę opowiadać o tym, co widać za oknem.
Uwielbiam "Erin Brockovich", widziałem ten film chyba ze sześć razy. Wiem jednak, że sam nie byłbym w stanie nakręcić takiego obrazu bowiem jego realizacja byłaby dla mnie zwyczajnie nudna.
"Bardzo długie zaręczyny" dawały możliwość uruchomienia mojej wyobraźni. Lubię skupiać się na detalach i tu miałem pełne pole do popisu.

Czy tematyka I Wojny Światowej jest Panu szczególnie bliska?
Jean-Pierre Jeunet: Jako nastolatek faktycznie interesowałem się tym okresem historii, ale nie wykraczało ono poza materiały szkolne. Za studiowanie tego tematu wziąłem się dopiero przy realizacji "Bardzo długich zaręczyn".

Czy sceny batalistyczne kręcił Pan w prawdziwych okopach, na miejscu prawdziwych bitew z tego kresu?
Jean-Pierre Jeunet: Nie, tamtych miejsc już dawno nie ma. Okopy, które ciągnęły się całymi kilometrami, zostały zasypane praktycznie zaraz po wojnie. Ponadto na ich miejscu niejednokrotnie znajdują się miejsca pamięci.
Na potrzeby filmu musieliśmy wykopać około 200 metrów okopów na terenie bazy wojskowej w okolicach Poitiers.
Wiele wysiłku kosztowało nas nadanie temu obszarowi wyglądu faktycznego pola bitwy. Na czas zdjęć musieliśmy wykopać wszystkie krzewy krzaki, które później z powrotem posadziliśmy. Nie dość, że było to pracochłonne, to jeszcze kosztowało nas ponad tysiąc Euro.

Budżet "Bardzo długich zaręczyn" wyniósł 46 milionów Euro. Jak duża część z tego została przeznaczona na efekty specjalne?
Jean-Pierre Jeunet: Przede wszystkim musicie sobie uświadomić, że 46 milionów na tak dużą produkcję to wcale nie tak dużo. Gdyby film był realizowany w USA na pewno kosztowałby trzy razy tyle.
Na efekty specjalne wydaliśmy 2 miliony Euro, co również było bardzo niską kwotą.
Pamiętam, że podczas realizacji "Obcy - przebudzenie" chciałem nakręcić scenę, w której komar gryzie Sigourney Weaver. To było bardzo krótkie ujęcie, ale specjaliści w Hollywood wycenili je na milion dolarów.

Dlaczego zdecydował się Pan na realizację filmu "Obcy - przebudzenie"?
Jean-Pierre Jeunet: Po prostu nie mogłem odmówić. Dla francuskiego reżysera była to niepowtarzalna okazja. Mogłem dysponować olbrzymim budżetem i pracować w Hollywood. Co prawda już wtedy zaczynałem prace nad scenariuszem "Amelii", ale pomyślałem sobie, że jeśli teraz powiem "nie", to do końca życia goląc się będę patrzył w lustro i żałował tej decyzji.
To było niesamowite doświadczenie. Pracowałem zagranicą z ekipą składającą się w dużej części z Francuzów. Do swojej dyspozycji miałem cztery olbrzymie studia oraz animatroniczne modele Obcych. W Europie mało które produkcje powstają w tak komfortowych warunkach.
Praca w Hollywood była bardzo ciekawym przeżyciem, choć przyznam się szczerze, że nie ciągnie mnie aby je powtórzyć. Lubię tworzyć filmy od podstaw. Kiedy sam piszę scenariusz, dobieram aktorów, akceptuję scenografię, wiem, że wszystko jest zrobione tak, jak ja sobie to wyobraziłem. Tam zostałem wynajęty do konkretnej pracy. Scenariusz już był gotowy, główni aktorzy obsadzeni, scenografia wybudowana. W rezultacie miałem tam bardzo ograniczone pole do popisu. Szkoda tylko, że decydując się na realizację tego filmu nie wiedziałem, że poświęcę mu aż dwa lata. Jak na komercyjny tytuł to stanowczo zbyt długo.

Czy Amerykanie, którzy byli współproducentami "Bardzo długich zaręczyn" mieli duży wpływ na końcowy kształt filmu?
Jean-Pierre Jeunet: Nie, absolutnie nie. Dysponowałem całkowitą wolnością począwszy od scenariusza, przez dobór obsady a na pracy na planie skończywszy. "Bardzo długie zaręczyny" to, mimo zaangażowania Warner Bros., produkcja francuska - zrealizowana w języku francuskim, z francuskimi aktorami i ekipą oraz nakręcona we Francji.

A czy Pan lubi amerykańskie filmy?
Jean-Pierre Jeunet: Oczywiście. Nie dalej jak dwa tygodnie temu oglądałem "Powrót do Garden State", który to film absolutnie mnie zauroczył. Skromna, zrealizowana za niewielkie pieniądze produkcja autentycznie podbiła moje serce.
Obecnie dostaję bardzo dużo propozycji nowych filmów. Praktycznie codziennie ląduje na moim biurku nowy scenariusz. Są wśród nich również propozycje z Hollywood.
Bardzo chciałbym jednak nakręcić amerykański film z amerykańskimi aktorami, ale nie w USA, ale we Francji i z francuską ekipą. "Bardzo długimi zaręczynami" udowodniliśmy, że również w Europie mogą powstawać duże produkcje i należy to wykorzystać.

To pierwszy film w Pana karierze zrealizowany na podstawie książki. Do tej pory pracował Pan z własnymi, oryginalnymi scenariuszami. Czy ten sposób pracy bardziej panu odpowiada?
Jean-Pierre Jeunet: Na pewno jest łatwiejszy. Zabierając się za pisanie scenariusza mam już gotową historię, a moim zadaniem jest jedynie przełożenie jej na język filmu. To nic w porównaniu z pisaniem oryginalnego tekstu, kiedy sam muszę wymyślić wszystkich bohaterów i zdarzenia.
Przy "Bardzo długich zaręczynach" największym problemem okazało się przeniesienie na duży ekran fragmentów opisanych w powieści w formie listów. Ten bardzo ciekawy zabieg literacki jest jednocześnie niezwykle trudny do adaptacji.

Co sprawiło, że zdecydował się Pan na ekranizację tej właśnie powieści?
Jean-Pierre Jeunet: Przede wszystkim tematyka I Wojny Światowej, oraz postać głównej bohaterki, która - jak już mówiłem - bardzo mnie przypomina. Dodatkową zachętą był fakt, że dysponowałem pełną swobodą podczas pisania scenariusza wprowadzając do historii wiele zmian odpowiadających mojej wrażliwości, filozofii oraz przemyśleniom. Film, choć pozostaje wierny książce, w wielu miejscach się od niej różni.
Jakiś czas temu zaproponowano mi ekranizację głośnej powieści Yanna Martela "Życie Pi". jest to historia 16-letniego chłopca, który po katastrofie statku na środku oceanu trafia do szalupy w towarzystwie zebry, hieny, orangutana i tygrysa. To bardzo ciekawa historia, która ma jedną zasadniczą wadę - jest bardzo prosta i nie daje scenarzyście pola do popisu. Trzeba ją opowiedzieć od początku do końca niewiele w niej zmieniając. Takie zadania mnie nie interesują.

Czy myśli Pan, że kino może pełnić funkcje terapeutyczne?
Jean-Pierre Jeunet: Tworzenie filmów na pewno takie funkcje pełni. Podobnie jak tworzenie innych rodzajów sztuki. Jeśli chodzi o odbiór, to mam nadzieję, że tak jest.

Popularność zyskał Pan współpracując z Markiem Caro. Kilka lat temu jednak wasze drogi się rozeszły. Czy planuje Pan podjąć z nim jeszcze współpracę?
Jean-Pierre Jeunet: Tak, oczywiście. Prawdopodobnie będę producentem jego nowego filmu, pomogę mu zebrać pieniądze na jego produkcję choć na pewno nie będzie to łatwe. Marc Caro jest człowiekiem o niesamowitej wyobraźni, a urzeczywistnienie jego wizji w kinie jest, niestety, bardzo kosztowne.

"Bardzo długie zaręczyny" rozjuszyły widzów z Korsyki. Podobno chcieli nawet podać Pana do sądu...
Jean-Pierre Jeunet: Tak, to bardzo zabawna historia (śmiech), żeby ją jednak zrozumieć musicie poznać mieszkańców Korsyki. Bycie "macho" jest dla nich najważniejsze. Zrobią wszystko, żeby zachować ten wizerunek we wszystkich mediach. Kiedy więc zobaczyli, że jeden z bohaterów filmów - Korsykanin, jest złodziejem i tchórzem wpadli we wściekłość. Faktycznie chcieli mnie podać do sądu. Na szczęście jednak ktoś im wyjaśnił, że mogą takiej sprawy wygrać i do procesu nie doszło.
Najśmieszniejsze w tej sprawie jest jednak to, ze w powieści ów bohater pochodził z Marsylii. Świadomie zmieniłem jego miejsce pochodzenia na Korsykę bowiem uwielbiam ten rejon i bardzo chciałem nakręcić tam część filmu.

Czy zna Pan polskich filmowców oraz ich twórczość? Co Pan o nich sądzi?
Jean-Pierre Jeunet: Znam i cenię polskich twórców animacji. Bardzo lubię również filmy Jerzego Skolimowskiego. Jestem wielkim fanem jego "Fuchy" z 1982 roku.

Czy Audrey Tautou jest Pana ulubioną aktorką francuską?
Jean-Pierre Jeunet: Na pewno. Audrey jest piękną kobietą i bardzo utalentowaną aktorką. Jest również podobna do mnie. Dzięki temu bardzo dobrze rozumiemy się na planie a nasza współpraca układa się znakomicie.
Muszę jednak przyznać, że prywatnie prawie jej nie znam. Audrey jest osobą bardzo skrytą i najwięcej o jej życiu dowiaduję się z telewizyjnych wywiadów, a nie od niej samej.

Dziękuję bardzo za rozmowę.

Wywiad przeprowadzony podczas minikonferencji



Przeczytaj również nasz wywiad z Gaspardem Ullielem.

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones