Wywiad

Nie znoszę gwiazdorstwa - rozmowa z Januszem Gajosem

Filmweb / autor: /
https://www.filmweb.pl/article/Nie+znosz%C4%99+gwiazdorstwa+-+rozmowa+z+Januszem+Gajosem-45155
Dziś kończy się festiwal Dwa Brzegi. Głównym bohaterem imprezy był Janus Gajos, którego retrospektywa zainaugurowała nową filmową sekcję "I Bóg stworzył aktora". Przez ponad tydzień mogliśmy obejrzeć autorski wybór z obszernej filmografii tego wielkiego polskiego aktora. W ostatni czwartek mieliśmy przyjemność porozmawiać z Januszem Gajosem, rozmowę znajdziecie poniżej.

Filmweb: Nie za wcześnie na retrospektywę? To przecież próba podsumowania, jakiś zamknięty rozdział, a pan wciąż jest jednym z najaktywniejszych polskich aktorów. Był pan zaskoczony propozycją z Dwóch Brzegów?

Janusz Gajos: Byłem zaskoczony choć to zaskoczenie przyszło już po tym jak powiedziałem: „tak”. Może rzeczywiście trochę za wcześnie, nie chciałbym się odmładzać, ale myślę, że jestem jeszcze wciąż przed finiszem. Przeraża mnie myśl o tym, że, mógłbym, rozsiąść się w fotelu i kontemplować samego siebie. To przeciw moim wszelkim wyobrażeniom na temat tego co człowiek powinien w życiu robić

Czy Pana zdaniem wybór filmów pokazywanych w Kazimierzu odzwierciedla pana, bardzo zawiłą artystyczną drogę?

Starałem się mieć wpływ na to co zostanie tu pokazane. Klucz, a właściwie wytrych był prosty. Jest parę filmów z moim udziałem, które są dla mnie ważne, chociażby Ucieczka z kina wolność, która opowiada w bardzo piękny i szczery sposób, o tym co się stało z nami w 1989 roku. Film nakręcony przed tą datą okazał się proroczy. Chciałem też pokazać te rzeczy, które, nie są może tak „historyczne”, ale wydawały mi się wartymi przejrzenia rozdziałami mojej zawodowej biografii, których , że powiem ostrożnie, nie muszę się wstydzić. Wychodzi więc na to, że ta retrospektywa jest trochę podyktowana moją próżnością (śmiech)

Przez wiele lat walczył pan przeciwko kolejnym próbom zaszufladkowania, być może to dawało Panu tę niesamowitą energię, by próbować coraz to nowych rzeczy. Kazimierz Kutz powiedział kiedyś, że tajemnica Pana aktorskiej „mobilności” tkwi w „syndromie odrzucenia”. Długo przebijał się Pan do aktorskiego panteonu.

Nie chciałbym się znaleźć w jakiejkolwiek szufladzie, choć parę razy w nią wpadłem. To jest w tym zawodzie raczej nieuniknione. Być może to co Kutz nazywa energią wynika po prostu z chęci nadrobienia straconego czasu. Zdawałem sobie sprawę, że miałem okres takiego niebytu zawodowego, nie mogłem uprawiać aktorstwa „pełną gębą”, więc chciałem to potem jak najszybciej nadrobić. Oczywiście teoretyzuję teraz, nie jestem pewien czy słusznie. Wiem, że uprawiam ten zawód świadomie, że on mnie fascynuje, a jeżeli jest pasja, to jest i energia, która jest w tym momencie czymś całkowicie usprawiedliwionym. Kutz ma trochę racji z tym odrzuceniem, jest zresztą bardzo bystrym obserwatorem. Trzy razy nie przyjęto mnie do szkoły aktorskiej, kiedy się już dostałem, okazało się, że odrzucający nie mieli do końca racji. Później, w wyniku rożnych działań już poza szkołą, znowu wylądowałem na zupełnym marginesie tego, co mógłbym nazwać pełną sztuką aktorską. Trwało to kilka lat. Co mogę powiedzieć? Było, minęło...

Pan nie stosuje ostrego rozgraniczenia na teatr (świątynia sztuki) i kino (miejsce zarabiania pieniędzy). Mówi Pan, że o przyjęciu przez Pana roli decyduje zawsze dobry tekst literacki. Gra Pan sporo, czy mam przez to rozumieć, że nie przyłącza się Pan do rytualnych narzekań, że w Polsce brakuje dobrych scenariuszy?

Nie jest łatwo znaleźć materiał, który da nadzieję, że ostateczny efekt będzie czymś dobrym, ciekawym gatunkowo. Dostaję sporo scenariuszy, i uważnie je czytam. Generalnie panuje mizeria, choć czasami trafia się na coś interesującego. Tak było z Jasminum Kolskiego, historię, w która wchodzimy bez trudu, bo po prostu pachnie dobrą opowieścią.

Takim tekstem był z pewnością „Żółty szalikJerzego Pilcha. Pana rola została uznana za jedną z dwóch (obok Gustawa Holoubka w „Pętli”) najciekawszych postaci alkoholika w polskim kinie. Delikatnie rzec ujmując alkoholizm w Polsce nie jest zjawiskiem elitarnym, brak jednak w literaturze czy w kinie jego ciekawych przedstawień. Dominują schematy zdegenerowanych pijaczków, Pan pokazał tragiczny wymiar tej choroby.

To był mały telewizyjny film kręcony w ramach cyklu „Święta polskie”, ale od razu po przeczytaniu wiedziałem, że tam jest po prostu prawda. Taka, która oczywiście trzeba odpowiednio obrobić, przykroić, ale sedno jest bardzo mocne. To zasługa autora, który opowiedział to sposób poważny. Kiedy widzimy zataczającego się, lub leżącego w pobliżu rynsztoka pijaczka, wszystko jest jasne - wiemy, że to jest be. Problem pojawia się gdy mamy do czynienia z człowiekiem wykształconym, inteligentnym, który nie może sobie poradzić. Wtedy odczuwamy wagę tego problemu. To jest aktorsko ciekawe do opowiadania. Pokazać jak taki człowiek próbuje sobie poradzić z chorobą, jak to wszystko jest silniejsze od niego, jak przegrywa.

Retrospektywie towarzyszy wystawa pańskich fotografii, pasji, której, jak Pan napisał, oddaje się „w cieniu Melpomeny”. Co ciekawe, przyznaje Pan, że bardziej od momentu robienia zdjęcia, interesuje Pana jego późniejsza obróbka. To trochę jak z filmową postprodukcją.

Trochę tak jest, ale to nie znaczy, że nie interesuje mnie fotografowany obiekt. To jest osobny rodzaj emocji - pewnego podniecenia, że coś mi się podoba, jest godne zarejestrowania i wtedy robię zdjęcie. A potem faktycznie ten etap, który bardzo lubię - samotnego przebywania przed monitorem i kontemplowania tego obrazka. Kiedy przy pomocy narzędzi do obróbki graficznej można lepiej wykadrować, poprawić wiele rzeczy. Ale zależy mi także na tym, żeby, było w tym coś mojego, a nie tylko zdjęcie, które przedstawia zdarzenie. Kawałek świata tak jak go widzę. To taka tęsknota za własnym udziałem w kreowaniu rzeczywistości, czym każdy artysta jest jakoś skażony.

Zastanawiałem się na ile fotografia pozwala uciec Panu od aktorstwa. Jeżeli przyjąć, że to ostatnie jest próbą wejrzenia w siebie, fotografia wyprowadza wzrok na zewnątrz. Pozwala panu złapać dystans?

Chodzenie z aparatem zasadniczo różni się od produkcji aktorskiej (robienie filmów, spektakli), gdzie pracuje się w gromadzie ludzi. Trzeba znaleźć sposób na wyizolowanie się od tego, po przebywać trochę samemu, to warunek by potem wnieść coś do tej wspólnej pracy . Fotografia jest dla mnie właśnie formą takiej samotniczej działalności, która potem procentuje w innych przedsięwzięciach.

Wspomniał Pan o pracy w zespole. To również wyróżniająca cecha pańskiego aktorstwa. Aktor takiego formatu łatwo dominuje nad grupą, pan zawsze zostawia przestrzeń dla kolegów, nie stara się ich przytłoczyć.

Wysuwanie siebie na pierwszy plan w dziele zbiorowym, to jest podstawowy grzech z jakim starały się walczyć wszystkie reformy dotyczące działalności aktora, od Stanisławskiego poczynając. Walka z tym okropnym rodzajem gwiazdorstwa. Człowiek, który wychodzi na podwyższenie, jest specjalnie oświetlony , naraża się na podstępne działanie próżności. Praca aktora nie może być pustym popisem. Niczym nie usprawiedliwione gwiazdorstwo to jest po prostu, jak mówią młodzi - obciach.

Znany jest Pan z czegoś co można by nazwać „rozpychaniem roli”. Interpretuje Pan znaną postać w sposób zupełnie inny, świeży. Przełamuje jakiś schemat z nią związany.

Jeżeli potraktować to w odpowiedni sposób, to są to szlachetne zabiegi. Z tym, że wszędzie trzeba znaleźć ten osławiony złoty środek, żeby nie przesadzić. Przed chwilą mówiliśmy o pewnym nieznośnym rodzaju gwiazdorstwa, które jest niedopuszczalne, a moim zdaniem wręcz obraźliwe dla widowni. Z drugiej strony nie można tylko powielać stereotypów, czy bawić się szablonami. Każde aktorskie wyzwanie, jakkolwiek mocno byłoby opieczętowane hasłem Klasyka, daje materiał do dzisiejszego spojrzenia, do własnego sposobu rozumienia. W sumie po to się w ogóle do tego zabieramy.

Mówi Pan ogólnie, ale chciałbym wiedzieć, czy są konkretne role, które chciałbym Pan w podobny sposób „złamać”. Tak jak to było w przypadku „Makbeta” Mariusza Trelińskiego?

W tej chwili nie podam Panu żadnej konkretnej roli, ani też sposobu w jaki chciałbym ją „łamać”, to przychodzi w momencie, gdy zaczynam się czymś interesować. Nie mam takiej roli, przez którą nie mógłbym spać po nocach. Różnorodność i rozległość literatury niesie też pewne niebezpieczeństwo. Trzeba się bardzo ostrożnie poruszać po tym magazynie szukając czegoś dla siebie.

Wideo-wywiad z Januszem Gajosem możecie znaleźć TUTAJ.

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones