Wywiad

Prowincja jest w każdym z nas - rozmowa z Jackiem Bromskim

Filmweb / autor: /
https://www.filmweb.pl/article/Prowincja+jest+w+ka%C5%BCdym+z+nas+-+rozmowa+z+Jackiem+Bromskim-37135
Filmweb: Kiedy 10 lat temu powstawało "U Pana Boga za piecem", mówił pan, że to projekt eksperymentalny, nowy rodzaj plebejskiej komedii. Na fali popularności tego filmu zrodził się fenomen m.in.. serialu "Plebania" czy "Ranczo". Czuje się pan ojcem gatunku?Jacek Bromski: Nie wiem, czy można tu mówić o gatunku, myślę, że czegoś tam, w polskim kinie brakowało. W kinie amerykańskim ten nurt etniczny jest bardzo ważny, kino odnoszące się do różnych grup narodowych i kulturowych. Oglądamy filmy Martina Scorsese, czy chociażby "Ojca Chrzestnego", które dzieją się w środowisku włoskich emigrantów. Oni wszyscy mówią z autentycznym włoskim akcentem, kultywują swoje zwyczaje narodowe. Są Amerykanami, ale pozostają w dużym stopniu Włochami. I to się nam podoba. W polskim kinie była taka tradycja, że bohater musiał być pisarzem, architektem, lub przynajmniej inżynierem na jakiejś budowie. Polskie kino starało się być inteligenckie, a przez to bardzo snobistyczne. Nawiązywało mocno do kina europejskiego, które zwłaszcza w epoce egzystencjalizmu, było bardzo manieryczne. Lekceważyło tę amerykańską tradycję jarmarczną. Myślę, że tamto kino przegrało w konfrontacji z tym kinem plebejskim. Kino plebejskie nie kojarzy się za dobrze, podobnie jak jarmarczność... Ale ja nie mówię o kinie wulgarnym czy chamskim, ale właśnie plebejskim, w jak najbardziej pozytywnym znaczeniu tego słowa. Jako kultywującym pewne ludowe wartości. Ludzie chcą takie kino oglądać, bo jest im ono, w pewnym sensie bliskie. Nie dlatego, że sami są plebejuszami (w sensie duchowym), ale że każdy ma po prostu jakieś korzenie związane z konkretnym miejscem. A tym miejscem właśnie bardzo często jest prowincja. To tam przecież zachowały się te wartości, które jakoś rozmywają się w chaosie miejskiej codzienności. Nagle widzimy świat znacznie prostszy, gdzie istnieje jasny podział na zło i dobro, na co wypada, a czego nie wypada robić. Świat, w którym wszyscy się znają, gdzie znacznie trudniej postępować źle, niż żyjąc w anonimowości wielkiego miasta. To oczywiście pewien archetyp, który udało nam się odtworzyć i okazało się, że to do ludzi trafia. Z tego rodzi się sukces "Plebanii", "Rancza" czy też mojego filmu. Tak, ale to bardzo idealistyczny wizerunek prowincji, zupełnie inny niż ten, z którym spotykamy się na co dzień. Obskurantyzm, kołtuństwo, zacofanie, niechęć do zmian, to także twarz polskiej prowincji. Przechowalnia najgorszych polskich cech. To nie jest oczywiście tak, że prowincja to jakaś konserwatywna skarbnica. Ale albo ktoś jest dobry albo zły, uczciwy albo nieuczciwy. Jest taki zarówno na prowincji jak i w wielkim mieście. Po prostu na prowincji jest trudniej ukryć pewne rzeczy. Nie dramatyzujemy, bo nasz film, nie jest społecznym dramatem, ale cechy, o których pan wspomniał widać w "U Pana Boga w ogródku"., Patrzymy na to z pewną pobłażliwością, bo to także ludzkie cechy, może wystawiamy je troszkę na pośmiewisko. Przyjmujemy konwencję komedii dydaktycznej. Przez długi czas wzbraniał się Pan przed kręceniem kontynuacji "U Pana Boga za piecem". Wielokrotnie wypowiadał się pan przeciwko sequelom. Ale jednak dal się Pan skusić. Skąd ta zmiana? Byłem przeciwny, bo przeważnie jest to po prostu odcinanie kuponów od sukcesu części pierwszej. Rzadko wychodzi z tego coś dobrego. Druga część "Ojca Chrzestnego" uważana jest za lepsza od oryginału. Tak, ale na palcach jednej ręki można policzyć podobne przypadki. Zazwyczaj jest to niepotrzebna kontynuacja tematu, który został już wyczerpany. W "U Pana Boga w ogródku" nie ciągniemy jednak wątków z poprzedniego filmu. Wspólne jest miejsce, fikcyjne miasteczko Królowy Most ("gra" je parę podlaskich miejscowości - Wierzchlesie, Supraśl, Tykocin, Sokółka). Spotykamy tych samych bohaterów: księdza, komendanta, burmistrza. My do nich wracamy, ale pretekst tego powrotu jest inny. Tym razem poznajemy to samo miejsce oczami przybysza, to stary, ale zawsze skuteczny chwyt. Z jednej strony do Królowego Mostu przyjeżdża adept szkoły policyjnej, który zostaje tam zesłany, ponieważ ma tak słabe stopnie, że poradzić sobie może tylko w miejscu całkowicie pozbawionym przestępczości. Z drugiej, ponieważ to takie zadupie, Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego, wybiera miasteczko na miejsce pobytu dla świadka koronnego, skruszonego gangstera mafii z Milanówka. To ich oczami, raz jeszcze, niejako na świeżo, poznajemy Królowy Most. To był impuls do zrobienia tego filmu, stąd uważam, że nie to nie jest klasyczny sequel. To tez jakoś różni te filmy, z jednej strony filmowe miasteczko, wciąż pozostaje miejscem "gdzie czas łaskawie się zatrzymał". Z drugiej, współczesna rzeczywistość jest w nim mocniej obecna, pojawiają się nawet pewne akcenty publicystyczne. Tam miksują się dwa światy, z jednej strony nowoczesność, przed którą nie da się już uciec. Sączy się dzięki telewizji, czy nowoczesnym technikom, a z drugiej strony wciąż obecny jest silny strach przed i postępem wszelkimi nowościami. Jest w filmie scena, w której ksiądz z popem dyskutują nad kategorią postępu. Proboszcz mówi, że postęp to nie jest kategoria moralna, że może być też zły. Kotły elektryczne w piekle to też jest postęp. To mniej więcej oddaje filozofię tego rozumowania. Nie jest to może rzecz bardzo odkrywcza, ale na pewno bardzo prawdziwa. Miejsce akcji jest fikcyjne, ale region Podlasia jak najbardziej prawdziwy. Wybór miejsca była świadomy? Głownie chodziło o język. Moja żona jest z Białegostoku, bywałem w tamtych stronach. Spodobała mi się tamtejsza gwara, do tego stopnia, że nawet sam zacząłem podobnie "zaciągać". Poczułem, że ta mowa coś ze sobą niesie, że niesie w sobie jakąś metafizykę. Hierarchia wartości zawarta w samym sposobie, emocjonalności tego mówienia. Zauważyłem, że na przykład, bardzo trudno jest oszukać w tym języku. Jest zbyt emocjonalny i każde kłamstwo od razu wychodzi na wierzch. Poza tym, co pokazała komedia "Sami swoi", podobny kresowy zaśpiew i klimat po prostu się ludziom podoba. To mowa bardzo melodyjna, miła dla ucha, w przeciwieństwie na przykład od angielskiego cocknaya, czy nawet gwary warszawskiej. Już parę razy powołuje się pan na argument, że "ludzie lubią". Ludzie lubią też oglądać na ekranie znanych z seriali aktorów. Pan jednak konsekwentnie stawia na twarze w zasadzie anonimowe. No może wyjątkiem był Jan Wieczorkowski w "U Pana Boga za piecem" Właściwie to Wieczorkowski najpierw zagrał u mnie, a dopiero potem zaistniał, jako serialowy Michał. To taki hollywoodzki system gwiazd, który oszczędza reżyserowi roboty. Kiedy John Wayne wjeżdża na koniu do miasteczka, to od razu wiemy, co to za facet, wiemy, ze każdemu dokopie, bo już go znamy. Nie przepadam za takim sposobem budowania opowieści, lubię stwarzać bohatera od początku. Oczywiście lubię kino z gwiazdorami. Woody Allen jest taki sam w każdym filmie, a wciąż oglądam go z przyjemnością. Podobnie Harrison Ford. Ale pan mówi o wielkich gwiazdach kina, a ja o sezonowych gwiazdkach seriali. To one przyciągają ostatnio widownię. Tak, ale to już jest popularność bardzo tania, mało szlachetna i niczym nieuzasadniona. W przypadku Harrisona Forda, wiem, że to jest świetny aktor, facet z charyzmą, ktoś z kim chciałbym się napić piwa. A tamci są popularni na zasadzie: otwieram lodówkę, a tam siedzi ten facet z TV. Zresztą nie oglądam seriali, bo nie mam na to czasu, nawet do końca nie wiem kto w nich gra. Jeżeli ktoś odpowiedzialny za casting mówi mi, że ten a ten jest gwiazdą w tej lub innej telenoweli, to raczej go nie biorę. Po prostu większa jest satysfakcja reżysera, gdy stworzy, wspólnie z aktorem, zupełnie nową postać. A jak wezmę takiego gotowego aktora, to mogę obsadzić nie tyle jego, co postać, którą kreuje w danym serialu. W ogóle to najbardziej lubię debiutantów. W "U Pana Boga w ogródku" jest ich dwoje: Wojciech Solarz jest świetnym aktorem teatralnym, ale w filmie do tej pory nie grał, no i Agata Kryska, która jest kopletną amatorką (choć pochodzi z aktorskiej rodziny - jest córką aktorki Ewy Ziętek) I to jest właśnie wyzwanie, znaleźć i pokazać tych ludzi. Wspomniał Pan o podobieństwach Pana filmu i "Samych Swoich" Stare PRL- owskie komedie cieszą się niegasnącym powodzeniem. Od wielu lat mówi się o kontynuacji wielki hitów z tamtych czasów. Stanisław Tym przedstawił już dalsze losy bohatera "Misia", próbowano kręcić kontynuacje "Alternatyw 4" ("Dylematu 5"). Od jakiegoś czasu Marek Piwowski zapowiada drugą część "Rejsu". Wierzy Pan w powodzenie takich projektów? Tego się nie da powtórzyć. Sam robiłem komedie w późnym PRL - u, chociażby "Sztukę Kochania" i teraz nie dałoby się wrócić do tego języka. To co mnie osobiście cieszy, to że z tamtego okresu, przetrwały właśnie filmy Bareji, że bawią one ludzi, którzy w ogóle nie znają tamtych czasów. Za to zupełnie poznikały te bardziej napuszone filmy, które były kręcone na potrzebę chwili. Mówiąc krótko tzw. kino moralnego niepokoju. Mam swój opis tego zjawiska. Wyobraźmy sobie, że napadną mnie w domu bandyci. Pobiją, zwiążą, zaczną torturować, żeby wydobyć informacje, gdzie schowałem pieniądze. I w pewnym momencie pojawia się herszt tej bandy, który zapala papierosa i strzepuje popiół na dywan. Gdybym robił kino moralnego niepokoju, musiałbym się skupić na tym, że on strząsa ten popiół. Zawsze, zresztą nie tylko ja, bo miedzy innymi Juliusz Machulski, buntowaliśmy się przeciw takiemu kinu. Chcieliśmy oderwać się od tej rzeczywistości zza okna i myślę, że nam się udało. Wróćmy jednak do pytania o język starych komedii i jego współczesne przełożenie. Czytałem scenariusz "Rejsu 2" i gdyby Marek Piwowski to nakręcił, w co wątpię, to by był zupełnie inny film. Ze starym "Rejsem" łączyłby go tylko tytuł i osoba reżysera. Na pewno nie byłby kontynuacją, co najwyżej powtórzeniem pewnej formuły. I tyle. Czyli raczej nie zobaczymy Pana za kamerą "Glino, zabij mnie jeszcze raz". Ale, skoro dał się Pan raz przekonać, może planuje jeszcze powrót do Królowego Mostu? Wspólnie z filmem powstawał serial telewizyjny. Nakręciłem sporo materiału, tak na cztery półtoragodzinne filmy. W wersji telewizyjnej będzie zdecydowanie więcej wątków. Serial zostanie pokazany dopiero za dwa lata, mam nadzieję, że ten świat jakoś tam nie zginie w świadomości widzów.

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones