Artykuł

RANKING: Najciekawsze dokumenty muzyczne

Filmweb / autor: /
https://www.filmweb.pl/article/RANKING%3A+Najciekawsze+dokumenty+muzyczne-57428
Ludowa mądrość głosi, że sztuka nie znosi kompromisów. Filmy, o których mowa, zadają tej mądrości kłam. Jedna z muz podporządkowuje się drugiej, film lśni blaskiem muzyki, odbitym na kinowym ekranie. Na szczęście, nie każdy muzyczny dokument opowiada o wyższych abstrakcjach. Seks, narkotyki i sława wciąż są na topie. Korzystając z premiery dokumentu "Będzie głośno", zapraszamy na krótką wędrówkę po najciekawszych muzycznych dokumentach – od Pennebakera do Guggenheima, od Janis Joplin po Kanye Westa. "Don't Look Back" (1967) Reż. D.A.Pennebaker Wszystko, co najważniejsze w amerykańskim kinie bezpośrednim (direct cinema), tak pod względem techniki realizacyjnej (lekkie kamery zsynchronizowane z magnetofonami, ekipa ograniczona do reżysera i operatora), jak i stylu (odrzucenie inscenizacji i rekonstrukcji, brak komentarza z offu, obserwacja ważniejsza od interpretacji). Opowieść o angielskim tournee Boba Dylana usankcjonowała podgatunek rockumentary. Trzymając się żelaznych dyrektyw nurtu, jej autor doszedł do podobnych wniosków co Todd Haynes w kapitalnym "I'm Not There", tyle że zrobił to czterdzieści lat wcześniej. Filmowa konfrontacja Dylana z dziennikarzem "Time'a" przynosi wizerunek artysty skonfliktowanego z własną publicznością. Wygwizdany na festiwalu w Newport za "elektryczne" eksperymenty, muzyk broni niezależności własnej sztuki przed zmasowanym wrogiem, ogarniętym obsesją interpretacji. "Monterey Pop" (1968) Reż. D.A.Pennebaker Trwający trzy dni festiwal na stadionie w Monterey (Kalifornia) odbył się tylko raz. To wystarczyło, by stał się, wybaczcie frazeologiczne lenistwo, świadectwem czasów. I pomyśleć, że gwiazdy nie dopisały. Bob Dylan nie przyjechał, Chuck Berry zażądał gaży (choć koncert był dobroczynny), Rolling Stonesi nie zagrali, takoż Cream i Beatlesi, zaś o The Doors, jak głosi legenda, organizatorzy zapomnieli. Ławka rezerwowych okazała się drużyną marzeń: Brytyjczycy z The Who awansowali do amerykańskiego mainstreamu, Janis Joplin zaimponowała feministkom, Jimi Hendrix podpalił swoje "wiosło" i roztrzaskał je na scenie. A wszystko to sfilmował ojciec chrzestny muzycznych dokumentów, D.A.Pennebaker, rozpoczynając na dobre erę "filmów koncertowych". Jego "Monterey Pop" to wciąż mocna rzecz. "Rolling Stones: Gimme Shelter" (1970) Reż. Albert Maysles, David Maysles, Charlotte Zwerin Covery tytułowego utworu Rolling Stonesów nagrali chyba wszyscy, od Patti Smith po Goo Goo Dolls. Jednak dla kinomanów, "Gimme Shelter" na zawsze pozostanie kawałkiem braci Maysles – czołowych twórców amerykańskiego direct cinema. Wynikająca z filozofii tegoż prądu braterska dewiza – "im więcej wiesz o przedmiocie filmowania, tym gorzej" – znalazła wyraz w pozornie chaotycznej dokumentacji słynnej trasy koncertowej Jaggera i spółki z 1969 roku. Pandemonium, zgotowane przez ochraniających koncert motocyklistów z Hell's Angels, pochłonęło cztery ofiary, w tym zadźganego nożem osiemnastolatka, Mereditha Huntera. Reżyserzy uchwycili moment, w którym kontrkultura bezpowrotnie utraciła swoją niewinność i witalność, a wyśnione na kwasie wizje "wielkiej rodziny" zamieniły się w koszmary. Widok Stonesów, którzy nie mogą się z nich obudzić, zostaje w pamięci na długo.   "Stop Making Sense" (1984) Reż. Jonathan Demme "Mam tutaj kasetę, którą chcę Wam puścić" – mówi do kamery David Byrne, wokalista kultowych Talking Heads. I puszcza. Rozpoczyna się wspaniałe widowisko, fragment wielkiej trasy z 1984 roku, podany w eksperymentalnej formie, nad którą wraz z Demme'em pracowali członkowie zespołu. W filmie brakuje obrazów szalejącej publiczności, dominują długie, statyczne ujęcia. Wszystko po to, by oddać percepcję odbiorcy, pochłoniętego przez koncertowy żywioł. "Why stop making sense? Why a movie? Why a big suit? What will the band do next?" – hasło z amerykańskiego plakatu doskonale ilustruje poetykę tego świetnego dokumentu. "Oto Spinal Tap!" (1984) Reż. Rob Reiner Nominalnie to mockument, czyli fałszywy dokument, aczkolwiek z kilku względów nie może zabraknąć go w poniższym zestawieniu. Historia nieistniejącego, rockowego zespołu Spinal Tap, który zmaga się z cenzurą, polaryzacją masowych gustów i upierdliwą narzeczoną wokalisty, to wyśmienita parodia najróżniejszych konwencji dokumentalnych, zaadaptowanych na potrzeby muzycznej tematyki. Reiner wyśmiewa rockową megalomanię i dekonstruuje ikonografię. Spuszcza ze smyczy ironię, która zżera cały patos, wpisany w opowieść o mesjaszach rocka ("Tak długo jak istnieją seks i narkotyki, mogę obyć się bez rock'n'rolla" – mówi jeden z bohaterów). Mimo że od premiery minęło już ćwierć wieku, godnego następcy ani duchowego spadkobiercy nie stwierdzono, przynajmniej na celuloidowej taśmie. Posiadacze konsol mogą poczuć tę moc w świetnej grze "Brutal Legend" – klimat nieco odmienny, ale podobny poziom "wrażliwości". "Fala" (1985) Reż. Piotr Łazarkiewicz Remedium na peerelowskie landryny. Na festiwalu w Jarocinie spotykamy młodziutkiego Pawła Kukiza oraz Roberta Gawlińskiego (jeszcze w składzie Madame). Ludzie gwiżdżą na Republikę, a Darek Lewandowski z Karceru biega po scenie w adamowym stroju (zamiast listka figowego – skarpetka!). Choć wszystko dzieje się w enklawie wolności, nie istnieje podział na prywatne i polityczne, nawet bunt ma swoje oficjalne i nieoficjalne oblicze – festiwal odbywa się w końcu za przyzwoleniem władz, które plotą głupoty o "integrującej roli śpiewu". Dzieci Jarocina nie są ani trochę piękniejsze od tych na ulicach, nie przypominają kolorowej, wylansowanej młodzieży z "Wszystko, co kocham" Jacka Borcucha. Są kimś więcej niż fajną kurtką i zestawem komunałów. To, co naprawdę ważne, potrafią wyśpiewać bez fałszu.    "W łóżku z Madonną" (1991) Reż. Alek Keshishian Oryginalny tytuł, odwołujący się do gry w "prawdę lub wyzwanie", podsuwa klucz interpretacyjny. To w gruncie rzeczy film samej Madonny, która poprowadziła debiutanta Keshishiana (autora jej czterech teledysków) za rękę. Autoportret rozpięty między jedną maską, czyli medialnym wizerunkiem, a drugą, pozornie prawdziwą, przywdzianą jednak w obronie przed "demaskującą" narracją. Estetycznie wysmakowany (monochromatyczne zdjęcia przeplatane z barwnymi fragmentami koncertów), opatrzony komentarzem Madonny i kontrowersyjny (nawet z dzisiejszej perspektywy), film jest szczytowym, autopromocyjnym osiągnięciem królowej popu i choćby z tego względu warto go "upolować". "The Beatles Anthology" (1995) – mini-serial Reż. Geoff Wonfor, Bob Smeaton Szkoda słów, nie starczy Wam czasu na seans. Katorżnicza robota faktograficzna i monumentalny efekt końcowy. Jedenastogodzinny kolos, czyli wszystko, co chcielibyście wiedzieć o pięknych chłopcach z Liverpoolu, ale boicie się zapytać. "Buena Vista Social Club" (1999) Reż. Wim Wenders Hawana, kobiety i śpiew. Autor "Nieba nad Berlinem" odwiedza klub, który w latach czterdziestych ubiegłego wieku był mekką kubańskich artystów i wraz z przyjacielem reaktywuje tytułowy zespół. Efekt? Nominacja do Oscara i osiemnaście innych, prestiżowych nagród na całym świecie. Opowieść o sztuce, polityce, historii, z wspaniałym, "nowojorskim" finałem w Carnegie Hall. Ry Cooder, legenda gitary i przyjaciel Wendersa, podarował muzykom Buena Visty drugą młodość – umożliwił im kariery solowe, rozpropagował modę na kubańską muzykę w Stanach Zjednoczonych.   http://www.youtube.com/watch?v=IdukEKzbPf8 "Skrecz" (2001) Reż. Doug Pray Film Praya powinien wrócić do łask właśnie teraz, gdy triumfy święci "DJ Hero" – całkiem przyzwoita gra muzyczna z kontrolerem przypominającym upośledzoną wersję stołu mikserskiego. Dlaczego "Skrecz"? Po pierwsze, jest to bodaj jedyny sensowny film, poruszający miksersko-didżejską tematykę. Po drugie, jest utrzymany w bezpretensjonalnej konwencji "nawijających ziomali", którzy są tak entuzjastycznie nastawieni do swojego fachu, że wybaczycie im każdy banał. Po trzecie, obfituje w efektowne sceny skreczowania, zaczerpnięte głównie z undergroundowych konkursów o markową popielniczkę albo darmowe piwo. "Metallica: Some Kind of Monster" (2004) Reż. Joe Berlinger, Bruce Sinofsky Historia taka jak jej bohaterowie: patetyczna, ale szczera. Ten dokument, zgodnie z Hitchcockowskim credo, zaczyna się od trzęsienia ziemi. Metallica pracuje nad długo oczekiwanym albumem "St. Anger". Potem napięcie rośnie – grupowe sesje u psychoanalityka, odwyk Jamesa Hetfielda, poszukiwania nowego basisty. W finale kolektyw triumfuje i choć "St.Anger" okazuje się przeciętnym albumem, jego autorzy oddalają się ku zachodzącemu słońcu z poczuciem należycie wypełnionego obowiązku. Abstrahując od wartości samego filmu, to chyba najlepsze wydanie dvd na rodzimym rynku. W wersji dwupłytowej dostajemy aż 150 minut dodatkowego materiału, usuniętego przez autorów na etapie montażu. Dla fanów starych, ale jarych chłopców z Metalliki pozycja obowiązkowa.   "Bez stałego adresu: Bob Dylan" (2005) Reż. Martin Scorsese Dokument progresywny, czyli prawie cztery godziny z Bobem Dylanem. Najlepszy biograf Martina Scorsese, a także baczny obserwator wzlotów i upadków Dylana, Roger Ebert, napisał: "Długo czasu zajęło mi pojęcie faktu, że Bob Dylan jest wielkim artystą. Na kontrze do Pennebakera, który zaszczepił w mojej świadomości wizerunek Dylana – aroganta, chama, egocentryka i głupca, Scorsese umieszcza tego wielkiego pieśniarza tam, gdzie jego miejsce. Otula go tajemnicą, bo tak naprawdę to tajemnica jest jego domem". Trudno o lepszą ilustrację dialogu, który z twórcą "Don’t Look Back" nawiązał autor "Infiltracji". Trudno też o lepszą rekomendację dla "Bez stałego adresu…". "Block Party" (2005) Reż. Michel Gondry Rewelacja festiwalu Nowe Horyzonty sprzed trzech lat. Świetny komik sceniczny, Dave Chapelle, połączył siły z królem wideoklipów i jednym z najciekawszych europejskich reżyserów młodego pokolenia. Owocem tej współpracy jest rzetelna i fantastycznie zmontowana dokumentacja przygotowań do koncertu dla publiczności z najpodlejszych zakątków Brooklynu. Społecznikowską narrację rozrzedzają skecze Chapelle’a, a sam finał to orgia atrakcji dla miłośników hip-hopu, soulu i RnB. Na scenie rządzą m.in. Mos Def, Talib Kweli, Kanye West, The Roots, Erykah Badu oraz tymczasowo zjednoczeni po siedmiu latach rozłąki The Fugees. Dla samego Chapelle’a film był autoterapią. Niecodziennie zdarza się człowiek, który w trosce o swoje zdrowie psychiczne wycofuje się z pięćdziesięciomilionowego kontraktu na show w Comedy Central. A jednak się zdarzył… "Muzyczny hardcore" (2006) Reż. Paul Rachman Krótka, acz treściwa historia amerykańskiego punk rocka. Sporo unikalnych materiałów z embrionalnej fazy rozwoju gatunku (realizacja filmu trwała pięć lat) czyni z utworu nie lada gratkę dla fanów D.O.A, Black Flag, Dead Kennedys czy Bad Brains. Film Rachmana pokazuje, jak wiele działo się na hardkorowej scenie, zanim punk rock ostatecznie się sprostytuował i zaczął być utożsamiany z nu-metalową, deskorolkową rzeźnią. I to wszystko w kompaktowych 76 minutach. Polecam.   "Meat Loaf: In Search of Paradise" (2007) Reż. Bruce David Klein Obciach, ale trudno było się powstrzymać. Zanim Michael Lee Aday pojawił się ze sztucznym biustem na planie "Podziemnego kręgu", dokonywał rzeczy niebywałych – jego płyta "Bat Out of Hell" sprzedała się w liczbie 43 milionów egzemplarzy, co stanowi czwarty wynik na liście kasowych wyników wszechczasów (za "Thrillerem" Michaela Jacksona, "Back in Black" AC/DC i "Dark Side of the Moon" Pink Floydów). Meat Loaf był też pomysłodawcą najkwaśniejszych i najbardziej pompatycznych teledysków, jakie widział człowiek ponowoczesny. Reżyser, Bruce David Klein, podszedł do jego dorobku z respektem, by koniec końców sprytnie czmychnąć w rejony życia prywatnego. Wyegzorcyzmował kilka demonów, nękających Loafa, i w ogóle odwalił kawał dobrej roboty. Ja na Waszym miejscu obejrzałbym jednak teledysk… "Będzie głośno" (2008) Reż. Davis Guggenheim Oj, będzie głośno. Elektryczne gitary nastroił międzypokoleniowy tercet marzeń – Jimmy Page (Led Zeppelin), The Edge (U2) i Jack White (White Stripes). Guggenheim fetyszyzuje ich instrumenty na potęgę (bez skojarzeń), ale jak się ma do dyspozycji takich grajków… Panowie dużo mówią, próbują zdefiniować "duszę rocka", a ich dobra zabawa udziela się widzowi. Multigeneracyjna wymiana doświadczeń nie jest rozdęta ponad miarę – najczęściej sprowadza się do porównań konkretnych technik gry na wiośle i różnic w podejściu do muzycznej materii. Dobry gig. "Ne change rien" (2009) Reż. Pedro Costa Francuska wokalistka Jeanne Balibar to projektowany odbiorca Sartre'a, entuzjastka jesieni i ręcznie tkanych szali. Portugalczyk Pedro Costa zabiera nas do studia, w którym artystka próbuje w pocie czoła nagrać utwór, składający się w znacznej mierze z westchnięć i pojękiwań. Koncept jest prosty – mamy przekonać się na własnej skórze, że proces twórczy to znój, płacz i zgrzytanie zębów, nuda i ciągłe repety. Pomysł na odmitologizowanie "narodzin sztuki" jest świetny, niestety także jego realizacja wypada wzorowo, więc sen przychodzi bez pytania. Na dłuższą metę rzecz jest niestrawna, chyba że kręci was kontemplacja kółeczek z tytoniowego dymu. To najsłabszy film w zestawieniu, lecz paradoksalnie – jeden z najodważniejszych.   

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones