Wywiad

Rozmawiamy z Sandrą Bullock

Filmweb / autor: /
https://www.filmweb.pl/article/Rozmawiamy+z+Sandr%C4%85+Bullock-99987
"Grawitacja" na dobre rozgościła się już w box offisie, natomiast gwiazda filmu, Sandra Bullock, opowiada Filmwebowi o pracy na planie, treningu w maszynie zwanej "vomit comet", głosie George'a Clooneya i byciu geekiem.
 
Podobno od dawna jesteś miłośniczką filmów Alfonso Cuaróna, zapewne nie miał więc on większych problemów z namówieniem cię do przyjęcia roli...

Alfonso ma to do siebie, że realizuje filmy, które nie poddają się łatwym definicjom, które niekiedy trudno rozgryźć i właśnie to mnie do nich zawsze przyciągało. Podobnie było i z tym projektem, z "Grawitacją". Kiedy otrzymałam scenariusz, nikt nie potrafił mi wytłumaczyć, jak to wszystko będzie wyglądało, jak to w ogóle zrobimy, jedna wielka niewiadoma. Powiedziano mi tylko, że będę musiała ćwiczyć w tak zwanym "vomit comet" używanym przez prawdziwych astronautów; to samolot, który wbija się w górę, a potem nagle opada, dzięki czemu pasażer może trwać przez kilkadziesiąt sekund w stanie nieważkości. I tak przez cały dzień. Boję się latać, ale wiedziałam, że jeśli chcę współpracować z człowiekiem, z którym chciałam współpracować od zawsze, muszę to zrobić. Więc się zgodziłam.

I co? Nadal uważasz, że była to dobra decyzja?

Jasne! Już po spotkaniu z Alfonso utwierdziłam się w przekonaniu, że nie popełniłam błędu. Mamy podobny system wartości, którym się kierujemy, podobnie myślimy o życiu, o tym, co chcemy osiągnąć. Okazało się, że pasujemy do siebie jak dwa elementy tej samej układanki.

Nie muszę więc chyba pytać, czy dobrze Wam się współpracowało?

Praca na planie przypominała taniec... ale i walkę bokserską. Nadal nie mogę wyjść z podziwu, jak udało mu się nakręcić ten film. To przecież naprawdę wymagające przedsięwzięcie. No i nie kryję, że i ja czułam niesamowitą presję, odpowiedzialność. Bo mimo że Alfonso kierował sztabem ludzi, dzięki którym poskładał to wszystko do kupy, to właśnie ze mną i z George'em Clooneyem pracował najdłużej, to my musieliśmy dać mu dokładnie to, czego od nas oczekiwał, emocje, które chciał w nas zobaczyć. Dzięki temu nawiązuje się wyjątkową więź, opartą na zaufaniu. Po zakończeniu zdjęć nie pamiętałam nawet niektórych dni spędzonych na planie, pracowaliśmy niczym w transie, jak zahipnotyzowani.

George również brał udział w waszym tańcu?


George nie jest po prostu aktorem, to prawdziwy artysta i wybiera tylko te projekty, dzięki którym będzie mógł spotkać się z podobnymi sobie, kreatywnymi ludźmi. Tym się kieruje, podejmując swoje zawodowe decyzje i trudno mi sobie wyobrazić, że mógłby źle trafić, podążając tak konsekwentnie swoją ścieżką. Przez większość czasu na planie nawet się nie widzieliśmy, a jedynie słyszeliśmy... Byłam zamknięta w istnej skrzynce, otaczała mnie czerń i kontaktowałam się ze światem zewnętrznym jedynie za pomocą mikrofonu i słuchawek. To właśnie głos George'a, kiedy rozbrzmiewał w moich uszach, przynosił mi natychmiastową ulgę. Czułam się wtedy, jakby wstępowało we mnie życie, bo wszechobecna cisza doprowadzała mnie do obłędu. I nieważne, czy akurat wówczas był obecny w studiu, czy siedział przy monitorach i podpowiadał mi kwestie, czy też słuchałam jego nagranego wcześniej głosu, bo i tak czułam między nami naprawdę bliską, intymną wręcz relację.



Nie byłaś chyba pozostawiona sama sobie, przecież przy takim filmie pracuje cały sztab ludzi.

Przez większość czasu, z uwagi na to, że byłam zamknięta w tej niby trumnie, nawet nie zdawałam sobie sprawy z obecności ekipy. Tylko czerń, wszędzie czerń. Któregoś dnia Alfonso, niczym czarnoksiężnik z Oz, zaprowadził mnie za te wszystkie zasłony i nagle moim oczom ukazali się ludzie, mieniące się kolorami sprzęty. Pomyślałam "skąd oni się wzięli?". Nigdy ich nie widywałam, nie słyszałam. To była naprawdę piękna chwila.

Jakim słowem opisałabyś to, co czułaś, będąc wewnątrz tej... trumny?

Najodpowiedniejszym słowem będzie izolacja. Jedynym łącznikiem z ludźmi była mała słuchawka tkwiąca w moim uchu. Musiałam wyzbyć się wszystkich myśli, emocji, które nagromadziły się we mnie wcześniej tego dnia, oczyścić umysł, udać się do miejsca, w którym tkwiła Ryan, moja bohaterka. To jak forma medytacji i nie wolno dać się rozproszyć. Dlatego to, co działo się pod koniec dnia zdjęciowego, kiedy wyciągano mnie z mojego, jak to nazywałam, akwarium – co trwało jakieś dwadzieścia, może dwadzieścia pięć minut – traktowałam jak istny rytuał, bo mogłam wreszcie wyjść na zewnątrz, poczuć słońce na swojej twarzy, zobaczyć syna. To prawdziwy dar. Ryan nie miała takiej możliwości.

Usiłuję sobie wyobrazić, w jak niekomfortowej musiałaś być sytuacji.


To była bardzo precyzyjna robota, zarówno jeśli chodzi o oświetlenie, jak i o pracę kamery; czasem wystarczyło obrócić głowę dosłownie o kilka stopni, żeby zepsuć ujęcie. Tłumaczono mi, że muszę poruszyć się o tyle i tyle stopni, a ja czułam się jak na lekcji matematyki i kipiałam z frustracji, ale całkowicie rozumiałam, o co tyle nerwów, bo musieliśmy sprawnie pracować jako kolektyw.



I tak miałaś lepiej niż wyrzucona w przestrzeń kosmiczną Ryan...

Ona poleciała w kosmos już w pewnym sensie martwa, emocjonalnie pusta. To, co przydarza się jej tam, na górze, praktycznie nie ma wpływu na tych, którzy znajdują się na ziemi, to jej własne, prywatne przeżycie, które pomaga spojrzeć do wewnątrz. Z początku nie stara się walczyć, nie czuje potrzeby ratowania swojego życia, lecz przemyśliwuje pewne sprawy i stopniowo zmienia się jej perspektywa. Myślę, że każdy z nas ma w tygodniu choć jeden zły dzień. Ryan przydarzył się wręcz koszmarny, ale, podobnie jak i my radzimy sobie z naszymi codziennymi problemami, tak i ona próbuje nie dać się im zdławić. Podziwiam właśnie taką wytrwałość, hart ludzkiego ducha.

O to właśnie chodzi w "Grawitacji"? O pochwałę ludzkiej wytrwałości?

Uważam, że ludzie jako gatunek są delikatni i krusi i przez całe życie wszyscy dążymy do przezwyciężenia swoich słabości oraz nie ustajemy w próbach okiełznania czegoś znacznie od nas potężniejszego. Można się wówczas poczuć niczym superbohater. Nie jestem typem silnej kobiety, która potrafi poradzić sobie w każdej sytuacji, i lubię scenariusze, które pozwalają mi pokazać, że jestem niedoskonała, nie każą mi się wstydzić własnych skaz. To bardzo ludzkie brać się za bary z problemami, które niekiedy nas przytłaczają. Samo podjęcie decyzji o stawieniu im czoła jest godne podziwu, bez względu na efekt. Jesteśmy tylko i aż ludźmi – nigdy nie będziemy superherosami rodem z komiksu, ale jesteśmy zdolni do naprawdę wielkich rzeczy.



Zastanawiam się, czy przypadkowo użyłaś porównania z komiksem, czy kryje się za tym jakaś głębsza fascynacja?

Zdecydowanie to drugie! Dzisiaj bycie geekiem, czytanie komiksów i zabawa grami wideo nie jest już obciachem, wręcz przeciwnie, robią to te fajne dzieciaki. U mnie w domu namiętnie oglądaliśmy filmy science fiction, uwielbiałam "Star Treka", moja siostra na swoją pierwszą randkę wzięła chłopaka na konwent komiksowy. Mieliśmy na półkach chyba każdą możliwą figurkę z naszych ulubionych seriali animowanych. Potem mój szwagier pracował przy filmach z X-Men jako grafik, więc żyliśmy tym przez dobrych parę tygodni. Od wczesnych lat kochałam też komputery, oddychałam książkami, w których fantastyczne krainy i odległe galaktyki były na porządku dziennym. Dlatego cieszę się, że sama mogłam stać się wreszcie częścią tego pozaziemskiego świata.

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones