Światła rampy

Limelight
1952
7,9 5,4 tys. ocen
7,9 10 1 5445
7,1 8 krytyków
Światła rampy
powrót do forum filmu Światła rampy

Chaplin rozlicza się z postacią trampa: będący reliktem minionej epoki Calvero marzy o powrocie na scenę. Przy okazji, jak przystało na chaplinowskiego bohatera, ratuje z opresji młodą damę, która dzięki jego wsparciu zostaje prima balleriną londyńskiego baletu. Słodko-gorzka baśń o przemijaniu, ale i o nadejściu "nowego". Nie jest to Charlie u szczytu swych możliwości, ale też nie okłamujmy się - wraz z odejściem kina niemego nigdy już nie wzniósł się na prawdziwe wyżyny. "Światła rampy" mogą drażnić swą naiwnością i dużą ilością zawartego tu patosu, nie zapominajmy jednak, że jest to niejako część konwencji - włóczęga w meloniku miał za zadanie przede wszystkim zmuszać do myślenia i - co chyba jeszcze bardziej istotne - krzepić. Aktorsko i realizacyjnie - pierwsza liga, choć już w owych latach ograniczenie akcji do wnętrz (akcja umiejscowiona w Londynie, zdjęcia - Kalifornia) mogło uchodzić za mocno archaiczne posunięcie. W momencie premiery publika i spora część krytyki pozostały "oziębłe", dzisiaj można spojrzeć na pozycję świeżym okiem: tak wygląda testament jednego z pierwszych prawdziwie wielkich twórców kina. Kaligraficzny niemalże charakter pisma świadczy o klasie, nie o twórczym wypaleniu. Choć tym akurat, którzy poszukiwać będą salw śmiechu, doradzić należałoby raczej przełożenie seansu na kolejny wieczór.

Caligula

>Choć tym akurat, którzy poszukiwać będą salw śmiechu, doradzić należałoby raczej przełożenie seansu na kolejny wieczór.
No, kilka jajcarskich numerów znajdą. Opowieść smutno-gorzka, ale Charlie sporą szczyptą humoru to to przyprawił.

>Nie jest to Charlie u szczytu swych możliwości.
No, czy ja wiem czy nie? Nie u szczytu w sensie wiekowym (miał już 63 lata - czas jego ekranowych triumfów przeminął), ale aktorsko jak dla mnie jest bez zarzutu. Charlie (czy może lepiej Charles) przeniósł na ekran swoje wieloletnie doświadczenia ekranowo-sceniczne jak i życiowe, i zrobił to - dla mnie - po mistrzowsku. Opowieść jest oczywiście z zupełnie innej beczki niż dawne historie o trampie. Więc i grać musiał inaczej niż grał trampa. Inaczej, nie gorzej!

Z tym umiejscowieniem akcji prawie wyłącznie we wnętrzach też bym się specjalnie nie czepiał że to archaiczne. W latach 1950-ych całkiem sporo takich filmów powstało, a i dzisiaj przecież się zdarzają (np. "Rzeź" żeby nie być gołosłownym). Poza tym to doskonale pasuje do opowiadanej historii umiejscowionej w 2-gim dziesięcioleciu XX-go wieku (zaczyna się w r.1914) - CC opowiada historię starzejącego sie komika która dzieje się w czasach jego własnej młodości artystycznej.

Pozdro