Film w reżyserii Danny’ego Mulherona to próba zmieszania czarnej komedii, horroru i kina akcji z domieszką kulturowego absurdu. Brzmi intrygująco? Niestety tylko w teorii. Film opowiada historię rodziny Maorysów, która skrywa mroczny sekret… są kanibalami. Kiedy do ich domu trafia grupa nieudolnych przestępców, sytuacja szybko wymyka się spod kontroli , jednak niekoniecznie w sposób, który bawi czy straszy.
Produkcja próbuje być kontrowersyjna, krwawa i zabawna, ale w rezultacie jest głównie chaotyczna. Humor opiera się głównie na wulgarnych dialogach i groteskowej przemocy, a postaci są papierowe i kompletnie nieangażujące. Film nie potrafi zdecydować, czym właściwie chce być, satyrą, pastiszem czy brutalnym horrorem klasy B. W efekcie dostajemy nijaką mieszankę, która nie działa ani jako komedia, ani jako horror.
Aktorstwo jest przeciętne, choć Temuera Morrison (znany m.in. z „Once Were Warriors”) stara się tchnąć życie w swoją rolę ojca-kanibala. Niestety, nawet jego charyzma nie ratuje tej topornej historii. Fabuła szybko staje się przewidywalna, a efekty specjalne, choć miejscami krwawe , nie rekompensują braku napięcia czy autentycznej grozy.
„Świeże mięso” może przypaść do gustu fanom bardzo specyficznego kina exploitation, którzy cenią sobie absurd i kicz w czystej postaci. Dla większości widzów jednak będzie to raczej niestrawna uczta. To film, który próbuje być kultowy, ale kończy jako przypadkowy mem. Można przypomnieć sobie, że złe kino naprawdę istnieje, i czasem ma zbyt dużo sztucznej krwi.