Pobierznie przejżałem wcześniejsze wypowiedzi i... powiem tylko do tych co psioczą na ten film:
Oberzyjcie "Źródło" jeszcze raz, ale dopiero gdy dojrzejecie. Teraz jest zbyt trudny dla was, zwłaszcza jak oglądacie go tylko oczami...
Obejrzałam dwa razy. Jestem nadal pod OGROMNYM wrazeniem. Zgadzam się z Tobą w zupełności, nie należy oglądać go tylko oczami. Ok, być może zaraz odezwą się głosy krytyki, że pozuję na wszechwiedzącą intelektualistkę i ciągnę na siłę coś, co nie ma sensu. Otóż ma. Ten sens znalazłam dopiero podczas drugie seansu (niestety - oba w domu a nie na dużym ekranie). Nie wiem, czy mogę tu zdradzać filmowe sytuacje, ale... wywnioskowałam, ba, jestem tego pewna.. że to nie jest żaden astronauta przyszłości. "Astronauta" to Tommy, jego naukowa część osobowości/duszy. Możnaby powiedzieć, że jest to wyobrażenie sytuacji, w kótrej Tommy odnajduje lek na chorobę, którą jest śmierć. Przez wiele lat bierze z tego "źródła" a ono, coraz słabsze, obumiera. Wyrusza w podróż, by odnaleźć Xibalbę, by uratować drzewo i stać się nieśmiertelnym. W tym czasie tatuuje "obrączki" (piorem, które dostaje od Izzy), kolekcjonuje je przez lata po smierci żony (sam mówi przesuwając palcem po tatuażach - "tyle lat, tyle wspomnień... to ty. przeciągnełaś mnie przez życie"). A duch Izzy przeplatający się z królową Hiszpanii przypomina mu o niedokończonym rozdziale książki. Kiedy dociera w pobliże Xibalby , drzewo umiera. On znów zawodzi, po raz kolejny pozwala odejśc istocie, która kocha. Wtedy pojmuje prawdę, że nie może być nieśmiertelny. Kończy w myślach powieść Izzy. I wtedy dopiero łączy się z nią - "together we can live forever". Wtedy prznosimy się w teraźniejszość. Tu Tommy dopisuje brakującą część książki. Sądzę, że dokończenie dwunastego rozdziału powieści to przyzwolenie na odejście Izzi, pogodzenie się z nieuniknionym i ostateczne pożegnanie - zasadzenie drzewa na jej grobie, by dopomóc w "drodze do chwały".
Morał filmu jest taki, (być może to tylko frazesy, byc może nie potrafię ująć tego w piękne słowa akurat w tym momencie, więc wybaczcie, jeśli to zabrzmi a la wypracowanie z podstawówki) bardzo prosty - bez względu na stopień rozwoju nauki, człowiek nie jest w stanie pokonać śmierci i nawet ci, którzy podejmują z nią walkę, muszą się poddać, bo jest ona nieunikniona (jak w przypadku "astronauty" - "predzej, czy pozniej" sprawdza się w stu procentach, nawet za 500 lat). Można "wygrać" z nią (śmiercią) w pewien sposób, w niewielkim stopniu. Zwyczajnie godząc się na nią i przyjmując ją jako część naszego życia. Posłużę się wypowiedzią innej osoby (jeśli to czytasz, to wiedz, że naprawdę zainspirowała mnie Twoja opinia do głębszych przemyśleń!) , mianowicie , że istnieje inny rodzaj nieśmiertelności, niż ten, o którym myślą ludzie. Skoro bierzemy życie, musimy je później zwrócić, by zamknąć krąg życia i zachować równowagę. Posunę się nawet do stwierdzenia, że... nasza nieśmiertelność to dawanie życia czemuś innemu, czemuś, co zajmie nasze miejsce (jak w przpadku mitu Majów i ... konkwistadora - to on stał się pierwszym ojcem, dającym życie).
Wybaczcie, jeśli to naprawdę nie ma składu, jeśli czyta się jak mierne wypracowanie uczniaka, ale drżą mi ręcę i nie potrafię przelać wszystkich myśli, a tym bardziej ułożyc ich w harmonijną całość.
Znalazłam tez na pewnym zagranicznym forum wypowiedzi świadczące o podobnym do mojego "rozumowaniu" (a moze to złe słowo, gdyż to nie jest rozumienie, tylko odczuwanie") , pojmowaniu tego filmu. A czy tu jest ktoś, kto może się ze mną zgodzić?
Pozdrawiam i zachęcam do nie zniechęcania się do "the fountain"!
Film trudny nie jest. Jest po prostu tajemniczo - zagadkowy. Jestem pod ogromnym wrażeniem formy, ale treść daje wiele do życzenia. Z filmowego punktu widzenia nie ma się czym zachwycać. Daremnie szukać większych wrażeń od tych, które dają się we znaki gdy ogląda się "tylko oczami". Po głębszej analizie, refleksji i zadumie dochodzimy do wniosku, że przesłanie i treść zaniknęła gdzieś w otchłani efektów wizualnych. Jednak warto obejrzeć.
anyżowy żakiet! Obejrzałem właśnie ten film i najbliżej mi w interpretacji do Ciebie! Aż mnie skręcało na słowa o "astronaucie"....
Film o pogodzeniu ze śmiercią.
Bardzo piekny obraz i dźwięk, rzeczywiście.
Czy arcydzieło?... hm...
Dotychczas 2 filmy w moim życiu zasłużyły na to miano:
"Siódma pieczęć"
"Wszystkie poranki świata"
Nie uciekam od trudnych filmów ale uważam, że najwiekszą sztuką jest przekazać w sposób piękny i niebanalny coś jednak bardzo czytelnego..
W filmie "Źródło" odczuwam brak decyzji autora, co do ostatecznej myśli, którą chciał zawrzeć w filmie... Nawet, gdyby to miała byc myśl pt. "nie wiem".
Może pośrednią odpowiedź przynosi nienapisany rozdział książki, którą nie tylko główny bohater ale i widz mógłby napisać? Może to?
bardzo podoba mi sie twoja interpretacja filmu.
obejrzalem film dopiero pierwszy raz, ale mysle, ze do niego szybko wroce.