Po zestawie Hepburn – Bogart – Huston należy się spodziewać wiele, trudno jednak oczekiwać niespodzianek. Tymczasem "Afrykańska Królowa" zaskakuje całkiem nieźle. Mamy tutaj próbkę wysokiej jakości talentu komicznego Humphreya Bogarta. Choć swoich bohaterów zawsze budował z dużym dystansem, to w jego dorobku jawnie humorystycznych postaci nie spotyka się często. Mało tego, w "Afrykańskiej Królowej" odważnie stworzył kreację wręcz autoparodystyczną!
Fabuła filmu jest z jednej strony absolutnie przewidywalna, z drugiej przemiany zachodzą w bohaterach niespodziewanie, a ich relacja układa się dość niekonwencjonalnie. Para aktorów ma dzięki temu okazję zaprezentować niezwykle bogaty wachlarz wzajemnych uczuć oraz siłę swoich skrajnie odmiennych temperamentów.
Co prawda technicolor czasem nawalał, a i budżet został przekroczony na tyle, że niektóre sceny trzeba było dokręcać w studiu, to i tak zdjęcia, jak na 1951 r., wypadły bardzo urokliwie...
Nie jest to może najlepszy film Hepburn, najlepszy film Bogarta (Oskar!), ani najlepszy film Hustona... Jest to jednakże znakomite kino przygodowe, poprowadzone z werwą, humorem i dużą dozą autoironii. Należy w nim przede wszystkim podziwiać dwie niezapomniane kreacje aktorskie i nie troszczyć się więcej o nic, chociażby dlatego, że happpy end jest w takim kinie obowiązkowy – ale przecież nie najważniejszy.