Tuż po seansie (zresztą i w trakcie) miałam w głowie mętlik. Poza pewnymi, dość oczywistymi tropami (wyrzuty sumienia, ścieżka ekspiacji przez - fizyczny - ból, czytelne kulturowe nawiązania), nie umiałam odpowiedzieć sobie na pytanie co von Trier chciał tym filmem osiągnąć, jaki jest przekaz. Wszelkie narzucające się automatycznie interpretacje ograniczały się do wyrwanych wątków i pojedynczych scen, których nie potrafiłam sklecić w sensowną całość. Sięgnęłam więc po recenzje i analizy krytyczne. I okazało się, że moja konfuzja jest całkiem uzasadniona, zetknęłam się bowiem z dwiema przeciwstawnymi interpretacjami. Podczas, gdy jedni widzą tytułowego Antychrysta w ulegającej pierwotnym instynktom kobiecie, inni twierdzą, że to raczej mężczyzna ostatecznie ulega złu, mordując żonę, a następnie paląc ją na stosie. Czy zresztą ten akt palenia zwłok nie jest kluczem do całej historii? Czy von Trier nie chce przypadkiem powiedzieć, że od wieków niewiele się zmienia, tak jeśli chodzi o ludzką (kobiecą) naturę, jak i jej społeczny odbiór? Praca dyplomowa, którą pisała wcześniej bohaterka - o prześladowaniu czarownic w średniowieczu - jest pomostem między przeszłością i teraźniejszością. Wszystkie te okropności, które miały kiedyś miejsce skupiają się tutaj ponownie - ona staje się narzędziem w rękach szatana, który jest tożsamy z siłami natury, z ludzkimi instynktami i odruchami, on w pewnym momencie zmuszony jest do morderstwa w imię mniejszego zła, a przede wszystkim, by oddalić niebezpieczeństwo.
Znamienne są też sceny, w których to kobieta inicjuje zbliżenie, nieomal gwałci mężczyznę, który wprawdzie w pewnym momencie ulega, ale wcześniej skutecznie opiera się własnym popędom. A więc odwieczna opozycja: kobieta - natura, nieokiełznanie, autodestrukcja, mężczyzna - kultura, rozsądek, sublimacja (nie bez przyczyny jest przecież terapeutą). Jeśli tak jest w istocie, to von Trier bardzo mnie rozczarował. Można by się spodziewać, że im człowiek starszy, tym więcej odcieni dostrzega i tym ostrożniej formułuje wnioski. W przypadku jego filmowych wizji zdaje się być odwrotnie. Chociaż prawie zawsze centralną postacią jego filmów jest kobieta, to nigdy nie miałam wrażenia, że próbuje analizować kobiecość. Jego bohaterki były nośnikami idei ogólnoludzkich (tak samo zresztą, jak i u Woody'ego Allena), ucieleśniały ludzkie, a nie wyłącznie kobiece (stereotypowo kobiece) zachowania, wybory i emocje. Może dlatego film do mnie ani trochę nie przemawia... Impregnowana jestem na rojenia o odwiecznej różnicy i ubieraniu tych rojeń we wszelkiego rodzaju kulturowe archetypy, mity i freudyzmy. Jako ciekawostka historyczna, dowód na przemożny wpływ społecznego klimatu i trendów na umysły ludzi kultury - czemu nie, ale brać to na twórczy warsztat i po raz enty w tak banalny, niemal prostacki sposób antagonizować mężczyznę i kobietę? I robi to twórca tak inteligentny, przenikliwy jak von Trier?
Jeśli chodzi o stronę wizualną, to i tutaj reżyser przeszarżował. Mam dość dużą tolerancję na wszelkie okropieństwa, nie zwykłam odwracać wzroku na makabrze, ale scena samookaleczenia kobiety, w dużym zbliżeniu, ze wszystkimi detalami, to jednak dla mnie za wiele. Pytanie też - po co aż taki naturalizm?
Von Trier nie kryje w wywiadach, że to film dla niego bardzo osobisty, że powstał w okresie walki z depresją, że bardziej chciał w nim wyrazić własne lęki niż opowiedzieć spójną historię. Ale w odbiorze to nie pomaga. Zgadzam się całkowicie z Tadeuszem Sobolewskim, gdy pisze:
"W szaleńczym potoku obrazów, w aluzjach do "wiedzy tajemnej", astrologii, buddyzmu, szamanizmu, historii czarownic etc. zostają ze sobą utożsamione: kobiecość, natura, seks, śmierć i szatan. Rodzenie styka się z umieraniem. Obrazem, który von Trier ukazuje jako najbardziej odrażający, jest sarna rodząca martwy płód. Płynie z tego niewesoła myśl: może lepiej było się nie narodzić? Wizja bólu istnienia, nad którą artysta nie chciał lub nie umiał zapanować, powierzona nam na surowo, niestety, nie wstrząsa, nie boli. Ma się ochotę powiedzieć: ból istnienia? Wielkie mi rzeczy! Pozostaje zakłopotane pytanie: co mu się stało? Czego przestraszył się jako dziecko? Jęku rozkoszy rodziców? Ja też go słyszałem i nie płaczę."
Zapomniałam dodać - UWAGA SPOILERY! Chociaż po prawdzie nie w zwrotach akcji rzecz, tylko w interpretacji, a tę każdy będzie miał własną.
Witaj, rozbawiło mnie to ostatnie zdanie T.Sobolewskiego,cytowene przez Ciebie:
"Ja też go słyszałem i nie płaczę."
No, tak,dlatego został krytykiem i "płacze" nad czym innym :)
[ Aczkolwiek sam płacz jest wpisany w ludzkie poczęcie ,czy tego chcemy-czy-nie.Niektórzy płaczą od narodzin do końca życia,a niektórym udaje sie na moment nawet uśmiechnąć (oczywiście i sam W.Allen ma tutaj swój wkład)].
A ,wracając do Antychrysta- ciekawe jest to że zauważyłaś owy dualizm w postawach odbiorców przypisujący Biblijną postać Złego do jednego z bohaterów.
Znowu wetknę kij w mrowisko i zapytam:A może owa metafora złej istoty nie ma być przypisana do konkretnej postaci,a jest tylko przenośnią do zachowań człowieka? Przecież zarówno On czyni zło, zachowując się apodyktycznie(choć robi to w imię dobra),jak i Ona -również próbując po swojemu coś zmienić,co jej zdaniem jest niewłaściwe.
Nasza percepcja jest zwykle nastawiona na tą "zewnętrzność",która realizuje sie za pomocą czynów -i do nich przypisanych postaci.Tymczasem owa motoryka,schowana w psychice(kierowana być może traumą istnienia),jest przecież uniwersalnym dziedzictwem ludzkości,które przejawia się za pomocą zwykłej kultury i obyczajowośći,a nie wiedzy tajemnej.
Pozdrawiam!
Wiesz, ja bym bardzo chciała w ten sposób czytać ten film, bo von Triera generalnie bardzo lubię, no i rozczarowałam się tym razem, nie ma co ukrywać. Twórca, który tak trafnie i przewrotnie portretuje ludzką naturę w "Dogville", tutaj nagle zwraca się ku najbanalniejszemu podziałowi i wylewa swoje frustracje i lęki przed krwiożerczą kobiecością. Ech. :/ Więc naprawdę chciałabym jakoś inaczej tę jego wizję odbierać, no ale nie widzę do takiej interpretacji wystarczających przesłanek. A nawet gdyby, to wciąż pozostają środki wyrazu, które jakoś wyjątkowo mnie tutaj odrzucają. Nic to, jako odtrutkę zafunduję sobie "Przełamując fale". :)
No nie dziwię sie że Cię dotknął,bo i mnie z poczatku mocno poruszył nieprzyjemnie przez te ostre sceny,ale traume to ja mam po "Głowie do wycierania" Lyncha.
A Przełamując fale- piękny film,choć też bardzo emocjonujący,ja bym tam wolał "Szef wszystkich szefów"obejrzeć na relaks...
No nie dziwię sie że Cię dotknął,bo i mnie z poczatku mocno poruszył nieprzyjemnie przez te ostre sceny,ale traume to ja mam po "Głowie do wycierania" Lyncha.
A Przełamując fale- piękny film,choć też bardzo emocjonujący,ja bym tam wolał "Szef wszystkich szefów"obejrzeć na relaks...