Jako fan filmów "Tańcząc w ciemnościach", "Przełamując fale", "Dogville", "Idiotów", "Europy" i serialu "Królestwo" powiem bez większego wyolbrzymiania, że najnowszy teledysk Lady Gaga dał mi więcej przeżyć artystycznych, niż "Antychryst" von Triera.

A zaczynało się tak obiecująco: przepiękna pierwsza scena, gdzie liryzm miesza się z okrucieństwem, potem bezlitosna wiwisekcja małżeńskich relacji, która prowadzi do interesującej opozycji: rozum kontra pierwotne instynkty uosobione przez figury kobiety i mężczyzny, ale potem... Von Trier rozpoczął swe dzieło jak dojrzały, pewny swego celu artysta, a zakończył jak chłopiec, który przeraził się faktem, że kobiety mają jednak waginy.

I nie pomogą tutaj ciekawe kreacje aktorskie, ani doskonałe zdjęcia, kiedy celem autora było stworzyć filmowy traktat filozoficzny, a wyszła jakaś groteskowa hybryda Bergmana i "Hostelu".

Ze względu na sympatię dla reżysera daję aż 6/10.