Od samego początku wokół filmu było mnóstwo kontrowersji i spekulacji. Jednym sie podobał innym wręcz przeciwnie. Ja to jestem gdzieś pośrodku. Ani mnie nie zachwycił, ale nie jest to również słabiutki film.
Temat owszem, bardzo ciekawy...Majowie i ich kultura. A zatem jeśli cofamy się w przeszłość na pewno czeka nas nie lada widowisko. I tu Melowi należą się wielkie brawa. Od strony technicznej film jest wręcz obłędny. Masa wysmakowanych ujęć, egzotyka, dbałość o detale, zatrudnienie wielu statystów a nie posiłkowanie się CGI(choć i na to znalazło się miesjce;P). Jednak w fabule miejscami lekko zaczynało wiać nudą. Początek O.K. Później szli, szli, szli aż w końcu doszli(scena z tą mała trędowatą dziewczynką jest chyba najlepsza z całego filmu...ciarki to cały czas mi po plecach chodziły). Doszli do tego miasta i tu znowu zaczęło się wyśmienite kino. Jednak potem znowu nastały momenty nudne i takie już utrzymywały się do końca filmu.
Już po pierwszych scenach widzimy, że to będzie krwawy(miejscami wręcz do presady) film(scena z jądrami). I gdy już przyzwyczaimy się do trzeciego z kolei wyciągnietego serca, kolejnej odciętej głowy, oraz kolejnego ciosu, który został pokazany z wielkim realizmem zdajemy sobie sprawę, że Mel miał na celu pokazanie, ze dla Majów liczyła się tylko krew i ofiary składane z ciał ludzi.
Może i są tam odwołania do teraźniejszości, jednak zabrakło troszkę pomysłu na całą historię. Przyznajmy szczerze. Przez 20 minut bohater tylko ucieka a reszta go po prostu goni...
Jednak film warto zobaczyć, bo nie zawsze coś takiego gości na ekranach kin :)
6/10