Ni z gruchy ni z pietruchy wybrałem się na najnowszy film Gibsona. Cały Gibson.
Na początku napomknę o ciekawych zdjęciach, niezłej muzyce i niepowtarzalnym klimacie dżungli i brudu cywilizacji prekolumbijskich. Imponuje obsada w której bodajże nie ma jednego nawet 'profesjonalnego' aktora. Niesamowite twarze, charakteryzacaja i naturalna gra. Postaci są tutaj bardzo ciekawe i wyraziste. Tak samo jak dość wyraźny jest obraz cywilizacji majów, wysokiej możnaby powiedzieć- z miastami, placami pracy, piramidami i polem bezgłowych korpusów- owoc ceremonii dekapitacji i karmienia bogów. Jak to u Gibsona- film ocieka krwią, czasami (choć... film i tak 'Pasji' nie przebił )to irtyuję. Nie podobały mi się też niektóre bezzsensowne motywy jak podwodny, baptystyczny poród czy upadek ciężarnej kobiety. Jest tu trochę monotonni, a właściwie w tym ciągłym bieganiu- dość to wyraźne.
Nie to chyba Gibsona zamiarem było, lecz przez cały obraz miałem taką myśl, że 'dobrze, iż przybyli konkwistadorzy'- właściwie to wyczekiwałem ich z niecierpliwością, żeby zrobili porządek. Ostatnia wizja filmu, tytułowej apokalipsy zapowiedź jest niezła i mocna i przekreśla w pewnym sensie to wszystko.
Ciekawy, ciężki i 'inny' film. Jeśli ktoś go sobie kupi na DVD to ma z sobą jakiś problem, choć w kinie nie jest to czas stracony.
Ah, Mel Gibson, wojujący katolik...
7/10