Michaela Baya średnio lubię, ale jedno trzeba mu przyznać - jego filmy są naprawdę efektowne i solidnie zrealizowane. W przypadku fabuł, no to każdy wie, że trzeba delikatnie mówiąc przymknąć oko ;). "Bad Boys" to całkiem niezłe i efektowne widowisko jak na debiut reżyserski -widać spory rozmach i rozrzutność. Intryga w filmie jest nawet ciekawa, szczególnie początkowo, bo potem jest nieco schematyczności i ostrego naciągania. Cały wątek z zamianą ról trochę zbyt wyeksponowany - to był dobry motyw na sam początek, ale potem już na siłę go ciągnięto i ciągle powtarzano te same gagi. Trochę to był przestój w filmie i za dużo jest błaznowania Martina Lawrence. W ogóle on przeszarżowuje tutaj, jakby grał w jakiejś rasowej komedii - mnie miejscami zwyczajnie irytował. Wolałbym kogoś innego w tej roli, chociaż w scenach ze Smithem jeszcze nawet ujdzie i tworzą całkiem niezły duet. Solowe sceny czy jego błaznowanie zwyczajnie wkurza. Poziom humoru ogólnie trochę nierówny - niektóre sceny, gagi i teksty były zabawne, a inne kompletnie idiotyczne i niewyszukane. Np. ta z trupem gdzie Marusowi chce się rzygać. I jeszcze Lawrence karykaturalnie to gra. Również ciągłe powtarzanie, że żona Marcusowi nie daje po jakimś czasie staje się zwyczajnie nudne. Już od prologu ten gag jest powtarzany i śmieszy nawet za drugim czy trzecim razem. Za 10 już nie. W sumie to moje jedyne zastrzeżenia, bo ogólnie "Bad Boys" oglądało się z zaciekawieniem i dość szybko. Sekwencje akcji zachwycają efektownością i są dobrze zrealizowane. Niezła jest także muzyka, no i mamy ładne zdjęcia. Klimat lat 90. też dużo daje. Oceniam na 6/10.

Film oglądałem na Polsacie i czytał Janusz Kozioł ze zgejonym tłumaczeniem. Podobno kiedyś emitowali z ostrym - ktoś coś wie?