Film w oczywisty sposób nawiązuje do prawdziwego seryjnego mordercy o pseudonimie ''Zodiak'', który pod koniec lat 60. grasował w okolicach San Francisco (tutaj nazywa się Skorpion, ale pisane w oryginale jest to jako ''Scorpio''). Ten morderca nie został do dzisiaj schwytany, ani nawet zidentyfikowany (o ile była to rzeczywiście jedna osoba, a nie kilku naśladowców zainspirowanych pierwszym morderstwem i listem wysłanym do prasy). Zodiaka wyróżniało również to, że niczym Kuba Rozpruwacz wysyłał listy do prasy i policji, w których chwalił się swoimi zbrodniami. Fincher w swoim filmie z 2007 roku dobitnie pokazał jak fascynująca jest sprawa Zodiaka.
Tym większa szkoda, że ''Brudny Harry'' praktycznie wcale nie korzysta z tej inspiracji. Jest jedna scena, gdy Skorpion wysyła list policji, gdzie grozi popełnieniem kolejnych morderstw, jeśli miasto nie zapłaci mu okupu. I to właściwie wszystko. Nie ma tu żadnego żmudnego śledztwa dotyczącego odkrycia tożsamości Skorpiona, nie ma zabawy psychopaty z policją i siania przez niego paniki wśród mieszkańców miasta. Callahan właściwie już w połowie filmu łapie mordercę. Ogromne marnotrawstwo.
Film byłby lepszy, gdyby bardziej czerpał inspirację z prawdziwych wydarzeń (wówczas bardzo świeżych). Dalej jest to oczywiście porządna produkcja, przełomowa dla gatunku, z której wylewa się aż klimat przełomu lat 60/70. Dużo bardziej lubię inny film Siegela i Eastwooda - ''Ucieczkę z Alcatraz''. Tam już wykorzystano prawdziwą historię i zrobiono ją genialnie.