Świetnie zagrany i ciekawy film. Byłby jeszcze lepszy, gdyby był nieco lepiej wyważony, tak by widz musiał się naprawdę zastanowić, która ze stron miała racje. Tymczasem, moim zdaniem, postać kpt. Blighta jest za mocno ukazana w negatywnym świetle. W scenie przejęcia statku przez Fletchera, mówi on do Blighta "Teraz jesteś rozsądny?" i ma świętą racje, bo Blight w wielu sytuacjach po prostu przeginał (chociażby epizod z wiecznie brudnym pokładem), więc nic dziwnego, że Fletcher się w końcu zbuntował. Generalnie jednak film dobry 7/10.
Sądzę że na okręcie powinna panować dyscyplina, której zabrakło na Thaiti-to był zasadniczy błąd Kpt.Blighta, który kosztował go utratę okrętu. Wcześniej załoga bohatersko walczyła z siłami natury nad przylądkiem Horn, wykazując przy tym ogromną dyscyplinę i siłę woli. Kpt.Blight pozwolił że to tak ujmę rozpaść się załodze, co w konsekwencji uruchomiło bieg zdarzeń prowadzący do tragedii.
Ciężko nazwać to tragedią. W konsekwencji mamy teraz, co prawda skromnie, ale wyspę, na której potomkowie tych buntowników utrzymują cywilizację od ponad 200 lat.
No, teraz chyba nawet 50 ludzi tam nie ma. A poza tym, to tam dzieci tam molestowali, sprawa była głośna na cały świat. Więc ładna mi cywilizacja.
Musiałby wcale ludzi na ląd nie puszczać, a i tak pewnie by mu na lewo uciekali. Ludzie żyjący w śmierdzącej, osiemnastowiecznej Anglii, co pewnie częściej byli głodni, aniżeli najedzeni, zamiast ciężko pracować za grosze i zginąć na morzu pod rządami tyranizującego ich kapitana, zobaczyli raj na ziemi i chcieli w nim zostać. Ani trochę się im nie dziwię.
Błędem Blighta było traktowanie załamanej psychicznie załogi w okrutny sposób, na statek wsiedli przecież wszyscy (tych, którzy uciekli, kazałbym powiesić na jego miejscu, bo to oni byli głównym, buntowniczym elementem, a Blight uparł się ich targać ze sobą) i dopłynęliby do Anglii w niezbyt dobrym nastroju, ale bez buntu. A szalę przeważyło to, że chciał płynąć morderczą trasą, chociaż mógł wybrać inną, ale jemu się zachciało ukarać załogę. No to dostał po łapach i tyle. Ja byłem całkowicie po stronie buntowników, co więcej, możesz być pewien, że postąpiłbym tak samo jak oni, tylko ja puściłbym kapitana z jego przydupasami w rejs bez łodzi.
dobrze sądzisz, że "na okręcie powinna panować dyscyplina, której zabrakło na Thaiti"- jednak nie był to "zasadniczy błąd Kpt.Blighta, który kosztował go utratę okrętu" bo nie miał on poprostu narzędzi żeby tę dyscyplinę egzekwować... Kpt.Blight kapitanem był tylko grzecznościowo (jako dowódca okrętu) ale w rzeczywistości miał stopień porucznika i nie przysługiwała mu eskorta marines, tak jak na większych okrętach. W zasadzie jedynym jego narzędziem utrzymania dyscypliny był jego autorytet... Ekspedycja po sadzonki nie była priorytetem Admiralicji, która w tym czasie szykowała się do wojny z Francją i zadanie to powierzono jednemu najmniejszych statków, a dowództwa nie powierzono kapitanowi w stopniu Master and Commander z oddziałem marines na pokładzie, który taką dyscyplinę egzekwował tylko zwykłemu porucznikowi... Blight wrócił zresztą później na Tahiti, w stopniu prawdziwego kapitana, na większym okręcie i z oddziałem marines, ale to już inna historia....
Jest taka teoria, że fenomen piractwa na morzach powstał nie dlatego, że każdy chciał łupić, palić i gwałcić, a przez to zachowanie skrócić sobie zdecydowanie życie, tylko dlatego, że marynarze na okrętach byli bardzo mocno tępieni przez takich kapitanów jak włąśnie Blight. Życie marynarza było bardzo ciężkie, wyprawy niebezpieczne, a kapitan traktował podwładnych jak zwierzęta pociągowe, toteż marynarze woleli się zbuntowac i przejść na swoje utrzymanie, zostając tzw. piratami. W tym filmie nawet jest scena już na szalupie, gdy Blight mówi do marynarza, że nie jest człowiekiem jak jak on. Nie wiem, jak było naprawdę na Bounty, ale znająć realia, to typowa załoga miała 100 powodów, by się zbuntować, bo trafic dobrego kapitana z gronem oficerów, którzy byli normalni, było raczej ciężko. Gdy głodujesz, katują Cię szorowaniem pokładu i ledwo z życiem przepłynęłęs koło przylądka Horn, który uznawany jest za Everest żeglarzy i masz tam płynąc raz jeszcze, to palmy, dupeczki i widmo wygnania i śmierci z rąk króla wydaje się jednak interesujące :)