Dla mnie ten film był tragiczny. Postacie przerysowane i w większości groteskowe, bardzo nienaturalne. Ciężko było mi patrzeć na Matt'a Smith'a, a już scena seksu między nim i jakimś Niemcem.. Nigdy nie widziałam gorzej przedstawionego seksu *od razu mówię, że absolutnie nie mam żadnych uprzedzeń, po prostu aktorstwo zabiło tę scenę.*
Ledwo przebrnęłam przez ten film. Niezły Will Kemp i dobry Douglas Booth.
Myślę,że to kwestia gustów, bo mnie się osobiście bardzo film podobał, był dobrze zagrany i dobrze przedstawione problemy.
"*od razu mówię, że absolutnie nie mam żadnych uprzedzeń, po prostu aktorstwo zabiło tę scenę.*"
Ach, ta słodka poprawność polityczna. Za parę lat pewnie będę musiała to pisać wyrażając swoją niepochlebną opinię nt tradycyjnej kuchni somalijskiej.
Chyba jest różnica między kuchnią somalijską, a możliwością obrażenia kogoś, kto czuje? W tym tkwi sekret.
Obrazić kogoś można tak samo jego orientacją, jak i narodowością i tejże narodowości kulturą, do jakiej zalicza się kuchnia. Równie dobrze mogłabyś napisać "nie lubię tej aktorki - ale zaznaczam, że nie mam żadnych uprzedzeń do czarnoskórych". Albo "nie lubię klusek z roladą, naprawdę. Ale zaznaczam, że nie mam absolutnie nic do Ślązaków". Troszkę absurd, no nie?
To chyba kwestia realizmu...wolałabyś, żeby delikatnie muskali się ustami na tle migoczących płomieni w kominku ;-) Moim zdaniem właśnie te sceny dobrze oddają, co musiał czuć Christopher kiedy znalazł się w Berlinie i w końcu mógł zrzucić gorset wiktoriańskiej powściągliwości. Tam mógł być w końcu sobą i przeżywać w pełni swoją seksualność, a co do "jakiegoś Niemca" to w porównaniu z Mattem wygląda jak Mister Universe.
A skąd. wolałabym, by seks nie przypominał parodii.
Wcale nie twierdzę, że ten Niemiec był nieatrakcyjny, ale to akurat nie jest tak istotne...
No cóż, ponoć o gustach się nie dyskutuje, ale moim zdaniem ( cytując Marię Czubaszek) ten pan prezentuje "wybitnie radiowy typ urody" ;-)
Pierwszą osobą która mi przychodzi na myśl jeżeli chodzi o słowo radio jest Wojtek Mann, więc to musi być negatywne określenie.
Wydawało mi się, że film to ekranizacja czyjejś biografii. Czy gdyby ktoś zekranizował twoją przeszłość, czułabyś się fajnie, gdyby ktoś ją krytykował? Przecież nie nadpiszesz przeszłości, nie zmienisz tego, co robiłaś, gdzie i z kim.
Według mnie film był naprawdę dobry. Zajrzałam w sumie tylko i wyłącznie dlatego, że chciałam zobaczyć Doctorka (a przynajmniej jego twarz) w wersji homoseksualnej (tak, chciałam obejrzeć film tylko po to, by zobaczyć Matt'a w roli geja), ale z ręką na sercu przyznam, że żałuję. Ponieważ kiedy chce się ten film obejrzeć tylko dla "mruśnych" scen, nie warto w ogóle zaglądać. nie ma ich tam tak naprawdę wiele i nie są warte półtorej godzin z życia, aczkolwiek z podejściem, które naszło mnie po 15 minutach filmu jest jak najbardziej właściwym, bo w momencie, w którym obejrzałam go do końca, zrozumiałam cały film. I strasznie mi było szkoda Christopha.
Według mnie historia piękna i całkiem dobrze zrobiona. Nie jestem fanką filmów, gdzie za tło robią Naziści i Hitlerowska idea, jednak to pięknie przedstawiło trudy tamtych czasów, nie tylko dla "niewłaściwej" miłości, ale także zwykłej znajomości.
Czyli każdy film biograficzny jest dobry, bo jest biograficzny? Tak wynika z Twojej wypowiedzi. *podejrzewam, że gdyby zrobili o mnie film, to byłabym już prawdopodobnie martwa, więc wisiałyby mi opinie innych ;)* Poza tym nie krytkuję historii, tylko sposób jej przedstawienia, moim zdaniem bardzo słaby. Ta historia jak najbardziej ma potencjał na coś dobrego, ale nie został on wykorzystany.
Trochę po czasie, ale co tam xd
Kłania się czytanie ze zrozumieniem. Słowa "Według mnie" na początku zdania raczej o czymś świadczą. Ale co ja tam wiem, jestem tylko randomem w internecie :D
A co do histori, to może i faktycznie miała potencjał, ale przecież każda go ma. Gdyby wszystko miałoby się kręcić wokół pobocznych wątków jednego filmu, mielibyśmy ich gartkę, w porównaniu z tym, co mamy teraz, bo reszta masówki podpięta byłabym do "oryginału". Nie wiem, gdzie tu sens.
No przecież odnosiłam się tylko do Twoich słów, hmm, cóż.
Nie, nie każda historia ma potencjał, nie wszystko nadaje się na bycie filmem. I właściwie nie wiem, dlaczego zaczęłaś pisać o wątkach pobocznych to trochę niespodziewany obrót wydarzeń, nigdzie o nich nie wspominałam. xD W ogóle nie bardzo wiem, o co chodzi w tym komentarzu...
Chodziło mi głównie o to, że jeżeli widzisz w filmie potencjał, to znaczy, że nie satysfakcjonuje cię wątek, który jest całym sensem i podstawą filmu. Zwyczajnie nie da się zadowolić każdego, gdyby się dało zapanowałby chaos :D
A nie, to właśnie główny wątek miał potencjał, który został zmarnowany. Chętnie zobaczyłabym dokładnie tę samą historię, tylko inaczej poprowadzoną przez reżysera.
Inaczej poprowadzoną przez reżysera? A to nie jest tak, że to scenarzysta tworzy świat i postacie, a przy ekranizacji czyjejś biografii nie wiele można tak naprawdę pozmieniać? Bo się pogubiłam już.
Ech. Tak, scenarzysta pisze, natomiast to, jak scenariusz zostanie odegrany, a sceny nakręcone, zależy już od reżysera. Sposób poprowadzenia postaci zaszwankował. W ogóle nie mówię o zmienianiu historii _-_
Mnie to się wydaje, że za dużo oczekujesz po filmach, w dzisiejszych czasach :D Poza tym, jak umiesz lepiej to się zapisz do szkoły reżyserskiej i pomóż naprawiać filmy ;p
Ultimate argument naszych czasów: umiesz lepiej, to zrób, ahaha xD Na szczęście są jeszcze reżyserzy, którzy robią dobre filmy i można od nich wiele oczekiwać ;)
Dobry Douglas Booth? Masz na myśli "ładny"? Tak naprawdę niewiele tam miał do grania :P
Mnie Smith irytował jak nie opuszczał brwi przez >5 sekund. A Imogen była "oh, wow, lovely" imo