Przy odczytaniu testamentu, dzieci dowiadują się o dosyć niespodziewanej ostatniej woli swojej matki: kremacji i wysypaniu popiołu do rzeki. Wyjaśnienie przynosi obszerny dziennik, w którym zapisano i ukryto przed światem historię pewnego romansu...
Eastwood zbyt szybko, zbyt gwałtownie przechodzi z jednego do drugiego etapu tej znajomości. Ledwo opowie widzowi, jak ważna była dla nich ta opowieść, jeszcze nim minie drugi wieczór, oni już się martwią jak to będzie gdy się pożegnają. I to na maxa: „nie mogę bez Ciebie żyć” itd. Jakby nie mieli innych tematów do rozmowy, albo ktoś obawiał się o objętość scenariusza i metraż filmu. Ten pierwszy etap stanowczo wymagał więcej uwagi – chciałbym zobaczyć to, co zobaczyli w sobie nawzajem, dlaczego tak trudno myśli im się o rozstaniu i czemu to koniecznie musiało być rozstanie. Za dużo na tym etapie skrótów, umowności i przymykania oka na szczegóły, a w efekcie zobaczyłem dwoje ludzi którzy nie mogą już bez siebie żyć – dlaczego? Bo się zakochali. Za mało.
Generalnie, tylko tu mam więcej do powiedzenia. Zdążyłem już zapomnieć, jakim Eastwood jest dobrym narratorem. Poradził sobie z narracją szkatułkową ( ;-) ), wprowadził swojego bohatera stopniowo, wyważył wątek czytających wspomnienia rodzeństwa i wątek romansu. Były nawet próby jakiegoś odbicia na czytających tego, co czytają, ale słabo to wyszło. Meryl Streep to idealny wybór – jej początkowa nieśmiałość, następnie rozpacz i co tam jeszcze było. Doskonałe.
I na koniec – smutna historia. Trzeba przyznać, choćbym nie wiem jak się do niej dobrał (a spokojnie dałoby się ponarzekać), to nic tego nie zmieni.
7/10.