Nie chciałbym naruszać sacrum, które sam tu wyznaję, ale film to naprawdę uboga wersja książki, choć niby wszystko jest na miejscu. Subtelność książki przerosła podziwianego przeze mnie Eastwooda. Książka oddaje takie delikatności, że nawet nie ma jak ich zekranizować. Każdy kto fascynuje się filmem nie czytając oryginału jest zwyczajnie ubogi. Jest kilka drażniących rzeczy w filmie, jak choćby Majkel, z którego zrobiono w filmie pi…dusiowatego, histerycznego, zagubionego, zniecierpliwionego, umaminsynkowionego mazgaja.
Każde odejście od treści uważam za pewnego rodzaju zbezczeszczenie ideału. Tutaj nie powinno być miejsca na żadne wariacje. Książka ma fenomenalną strukturę, której film nie oddaje zupełnie. Film, jako film jest wspaniały, ale w zderzeniu z książką wysiada. No i po latach powstało coś w rodzaju wybłaganej przez fanów kontynuacji zagłębiającej czytelnika w ciekawe szczegóły głównych bohaterów. Brakuje mi w filmie wątku bliskiego minięcia się Franceski i Roberta po wielu latach, jak również wielu proszących się o uwydatnienie szczegółów. Ja czytam książkę jako arcydzieło, a zupełnie oddzielnie oglądam film, który uznaję za luźną, acz bardzo zacną adaptację.