Jeśli ktoś lubi mocne kino katastroficzne zaprawione przesłaniem duchowym - bez nadmiernego epatowania religią czy moralizatorstwem - to jest właśnie to... Z koncepcją apokaliptycznego "porwania" po raz pierwszy spotkałem się u braci protestantów - myślę, że temat wart uwagi choćby dlatego, by lepiej zrozumieć ludzi, którzy tym żyją.
Zastanawiam się, dlaczego kinomani gotowi są tak zawzięcie negować wartość takich filmów, zaniżając ich ocenę? Tylko dlatego, że całą koncepcję oparto na motywie biblijnym? (który skądinąd można by po świecku ująć jako motyw scince-fiction). Przecież nie mamy tu ani cukierkowego sentymentalizmu, ani religijnej nachalności... Dziwi to tym bardziej, że tak często skłonni są hołdować różnego rodzaju bzdurnym horrorom czy innym bujdom na resorach.
Krótko podsumowując, mamy tu obraz głęboko osadzony w psychologii, z mocnymi efektami i doborową obsadą, a przy tym dający do myślenia nad własnym życiem... Polecam.
Dodałbym jeszcze, że film można oglądać zarówno na płaszczyźnie s-f, jak też obejrzeć go w kategoriach swoistego eksperymentu filozoficznego, w którym towarzyszy nam refleksja na temat roli ufności i dobra na świecie. Co by było, gdyby pozostali w naszym życiu wyłącznie ludzie opierający się na egoizmie, kalkulacji i pożądaniach? Czy światem nie zawładnąłby podobny chaos, jak na tym filmie?