Nie wiadomo co jest snem a co jawą. Już Uwierz w Ducha miało w sobie więcej realizmu niż ta opowieść o samotnym geju, któremu światy się nieco pomieszały, pytanie czy to z dragów czy od alkoholu, czy może jakaś zaraźliwa "depresja". Wg mnie film powinien nam dać jakieś przesłanie, natchnienie, ideę, by wychodząc z kina mieć ten morał w głowie. A tu wychodzimy z kina zgupiali, że niby co? Aha? No i wszystko jasne. Moj zawód może wynika z tego, że tyle Raczkowopodobnych recenzentów kina polecało tą produkcję, biło pianę zachwytu, pieli niczym koguty po wyjściu z kurnika, a tu film jak film, zły nie jest, ale do Call Me by Your Name daleko mu.
To, co ci zostaje w głowie, zależy od twojej głowy. Jak to mówi Raczek - obowiązuje zasada 50/50.
Jak widzę faceta, który w dziecięcej piżamie kładzie się w łóżku z młodszymi od siebie ludźmi, rozmawia z duchami którzy gdzie jedni nie wiedzą jak umarli a inni ukrywają fakt swojej śmierci, je z nimi i wychodzi na miasto, itd. itd. może jako dziecko mieściłoby mi się to w głowie, ale jako osoba dorosła to wygląda to dla mnie dość niepoważnie, stąd uważam że trzeba nieźle mentalnie odjechać by to ogarnąć.